Konrad Piasecki: Dzień dobry panie prezydencie. Choć chyba bardziej już "panie prezesie". Aleksander Kwaśniewski: - Witam. Mówi pan o wypowiedzi pana Frasyniuka? Frasyniuk i "Rzeczpospolita" dzisiaj wieszczą, że będzie pan prezesem Polskiego Komitetu Olimpijskiego. - Wie pan, gdyby Władysław Frasyniuk miał siłę decyzyjną Bronisława Komorowskiego, to być może tak. Ale ponieważ jej nie ma, możemy mówić o wyobraźni Władka, pana Władysława Frasyniuka. Nie, to jest sprawa, która nie była dyskutowana ani nie uczestniczę w tych rozmowach. Nie ma takiej propozycji i nie ma zgody Aleksandra Kwaśniewskiego? - Wie pan, odszedł Piotr Nurowski, wybitny prezes PKOl-u, ofiara katastrofy smoleńskiej, więc na pewno dyskusja o następstwie się toczy. I do mnie docierały różne okruchy, że rozmawia się na ten temat. Ja byłem prezesem PKOl-u w latach1987-91, więc drugi raz zazwyczaj do tej samej rzeki się nie wchodzi. Nie, nie ma rozmów i nie ma tematu. A powrót do źródeł by pana nie kusił? - Dopóki nie ma rozmów, trudno mi ustosunkowywać się tak teoretycznie. Wie pan, ja ruch olimpijski traktuję z wielkim sentymentem, szacunkiem. Więc gdybyśmy rozmawiali o tym poważnie, to trzeba by było również zastanowić się nad tym. Dzisiaj nie ma tematu. Jak ktoś przyjdzie i powie: "Panie prezydencie, prosimy, apelujemy, błagamy, proszę zostać szefem PKOl-u", to pan nie powie "nie"? - Nie, ja będę się wtedy zastanawiał, ale też nie powiem "tak". To jest temat zbyt poważny, żeby tak ot sobie o tym dywagować. Jeżeli coś takiego się zdarzy, to zaprosi mnie pan na kolejne spotkanie. Dzisiaj - powtarzam trzeci raz - tego tematu nie ma. Ale brzmi to tak, jak "chciałbym, a boję się". - Nie, nie brzmi tak. Po prostu ja szanuję ruch olimpijski i nigdy nie uznam takiej propozycji za mało interesującą, z tym że jestem osobiście na innym etapie życia. Ale też sądzę, że Polski Komitet Olimpijski szuka w tej chwili osób, które mogą być bardziej związane z ruchem olimpijskim w ostatnich 20 latach. Ja nie byłem z nim bezpośrednio związany. Przekonał pan SLD do Belki? - Mam nadzieję, że Sojusz Lewicy Demokratycznej rozumie, iż w tej konfiguracji zdarzyła się okazja, by połączyć z jednej strony niezwykłe kompetencje Belki z sukcesem lewicy, bo objęcie stanowiska prezesa banku centralnego, kiedy w sondażach ma się kilka procent - to nie jest zwyczajne. Ale dzisiaj lewica siąka nosem, mówi, że to pomysł wyborczy, że nie teraz, że może po wyborach... - To na pewno też jest pomysł wyborczy. Jestem zdumiony, że politycy, którzy sami stosowali takie metody, dzisiaj atakują Komorowskiego za to, że zastosował jeden z kanonów zachowań w czasie kampanii wyborczej. Mówi pan o politykach, czyli...? - Mówię o Leszku Millerze, który na przykład zaproponował udział w SLD Andrzejowi Celińskiemu, Kasi Piekarskiej. Mówię o sobie, który zaproponował współpracę Basi Labudzie i Jerzemu Milewskiemu. Mogę mówić o Sarkozym, który zaproponował współpracę Kouchnerowi z Partii Socjalistycznej. Rozszerzenie elektoratu jest naturalnym celem kandydata. Natomiast pamiętajmy, że odbywa się to wokół kandydata kompetentnego, instytucji niezwykle ważnej i czasu, który płynie i który nie jest łatwy, bo mamy kryzys finansowy na świecie. Więc wszystkie argumenty przemawiają za tym, żeby lewica uznała to za również swój sukces i poparła to głosowanie już teraz. Napieralski się waha, bo chce podwyższyć cenę, czy waha się, bo boi się, że mu to zaszkodzi? Rozmawiał pan z nim? - Rozmawiałem, oczywiście, że tak. Ja myślę, że odczytanie intencji Bronisława Komorowskiego, że chodzi tu o kilka procent głosów - nazwijmy - centrolewicowych, jest oczywiste. Czy to może być trudne dla Napieralskiego? Nie sądzę. Pamiętajmy, że jak tylko ta informacja o Belce poszła, jego notowania wzrosły. Ja myślę, że dzisiaj nie ma takiego związku, że Belka - szef banku centralnego - to jest jakikolwiek wpływ na zasadniczy wynik Grzegorza Napieralskiego. Ale jest jeszcze i ta kalkulacja następująca: oto można uzyskać coś, czego prawdopodobnie w innych warunkach uzyskać się nie da. I jeżeli chce się podnosić stawkę, to warto już sprawę Belki mieć załatwioną, a mając dobry wynik, do drugiej tury pójść jakby z nowym pakietem ofert i propozycji. I czegoś innego zażądać. - I czegoś innego zażądać. Tym bardziej, że jeżeli wynik kandydata będzie dobry, to będzie to interesujące i dla PiS-u, i dla Platformy, i dla każdego, który znajdzie się w drugiej turze. Pan uczestniczył w tych negocjacjach przed-Belkowych? - Nie wiem w jakim sensie uczestniczyłem... Rozmawiał pan z Tuskiem, z Komorowskim. - Czym innym jest rozmawianie, czym innym są negocjacje. W negocjacjach nie uczestniczyłem, natomiast w rozmowach w jakimś sensie tak, bo mówiliśmy o kryzysie finansowym na świecie, o ludziach, którzy mogliby być prezesem banku. I padało nazwisko Belki? - Mówiliśmy o Belce, oczywiście. Był moim doradcą, był wicepremierem, premierem, który jest obecnie w funduszu walutowym, z którym spotykałem się choćby ostatnio. Rozmawiając nie rozeznał pan sytuacji? Nie zbadał pan poparcia dla Belki w klubie? - Dlaczego ja miałbym badać poparcie dla Belki w klubie? Przecież to nie jest moje zadanie. Może ma pan wysłanników do tego? - Ja chcę powiedzieć tak: trzeba oddać Bronisławowi Komorowskiemu, że podjął decyzję kompetentną i odważną. Kompetentną, bo znalazł człowieka właściwego a odważną, ponieważ to nie jest propozycja, która wzbudziła zachwyt w Platformie Obywatelskiej. To jest autorstwo Bronisława Komorowskiego i oczywiście dziś także jego ryzyko. Z punktu widzenia lewicy, plusy przeważają zdecydowanie nad minusami. SLD i Napieralski skompromitują się, jeśli dzisiaj nie poprą Belki? - Na pewno mogą doprowadzić do poważnego kryzysu wewnątrz. Ta decyzja, na przykład dla mnie, będzie niezrozumiała. Ja nie rozumiem dlaczego mając możliwość uzyskania czegoś już i co może mieć albo niewielki albo wyłącznie dobry wpływ na wynik wyborczy, rezygnować z tego. Czyli z punktu widzenia kalkulacji politycznej - kompromitacja? - Kompromitacja to jest mocne słowo, natomiast ruch niezrozumiały. A w polityce czasami ruchy niezrozumiałe kosztują więcej niż nawet takie ruchy nietrafione, ale wytłumaczone. Zobacz kontrwywiad RMF FM z Aleksandrem Kwaśniewskim: Stracił pan serce do kandydatury Napieralskiego, prawda? - Nie. Ja będę głosował na Grzegorza Napieralskiego i uważam, że hasło, które teraz lansuje lewica: "policzmy się", ma sens. Przecież wybory to jeden z elementów całego procesu. Potrzeba nam wiedzieć, ile lewica ma dzisiaj wpływów i jak lewica może się wpisać w krajobraz polityczny w Polsce i w wyborach samorządowych i w wyborach parlamentarnych - w przyszłym roku. Policzmy się. To hasło dla lewicy jest dzisiaj istotne. Policzyć się możemy wokół Grzegorza Napieralskiego, bo takiego kandydata mamy w tych wyborach. Leszek Miller przywoływany tutaj mówił: "mój szorstki przyjaciel mógłby się głębiej zaangażować w tę kampanię". - Nie wiem, jak głębiej. Głębiej - widzimy Tuska, który jeździ z Komorowskim po wałach i mówi, że Komorowski ma diament w sercu. O diamentach w sercu Napieralskiego z ust pana nie słyszałem? - Napieralski wybrał koncepcję inną - pracuje aktywnie, spotkania odbywa sam. Nie widziałem, żeby wokół niego kręciły się jakieś postaci historyczne. Proszę też pamiętać, że te wybory odbywają się w nieplanowanym terminie. Każdy z nas miał swoje zobowiązania. Ja byłem niedawno w Katarze, w Chorwacji, jutro wyjeżdżam na dużą konferencję do Tel-Awiwu. Ja nie mogę zrezygnować z obowiązków, które są ustalone od roku. Poprze pan Komorowskiego przed pierwszą turą? - Przed pierwszą turą - nie. Powiedziałem, głosuję w pierwszej turze na Grzegorza Napieralskiego. Przed drugą turą? - Wie pan, wszystko co stanie się później, możemy zacząć omawiać nocą z 20/21 czerwca - wtedy będzie to miało sens. Ale pan z wyboru Komorowskiego i Kaczyńskiego ma jakieś wahanie? - Ja mam zasadnicze wątpliwości co do IV RP, która była i słucham o tej zmianie, która się dokonuje. Oczywiście, to, co dzisiaj, jak myślę, z punktu widzenia polityki w Polsce jest bardzo ważne - zapytać, czy ta zmiana jest wiarygodna? Wiarygodność zmiany to nie są tylko słowa - to są czyny. Dla mnie byłoby interesujące dowiedzieć się od Jarosława Kaczyńskiego, kto jest przez niego szykowany na następcę partii - to będzie określało jej przyszłość. Nie mówi tego. Powiedział, że nie on - tylko partia będzie o tym decydować. - To niech nie mówi. Niech partia powie, kto jest faworytem wyścigu, bo to będzie pokazywało, gdzie lokuje się PiS? Czy znowu jako powrót do IV RP, czy jednak jako partia, która wyciągnęła wnioski. Aleksander Kwaśniewski - były prezydent, nie-przyszły prezes. Dziękuję bardzo. - Na pewno były prezydent, zapewne nie przyszły prezes - choć być może kiedyś..., czegoś...