Konrad Piasecki: Wicemarszałek Grodzką zadziwimy świat panie profesorze? Roman Kuźniar: Pewnie tak, bo to byłoby tak przeciwko stereotypowi. Konserwatywna, katolicka Polska wybiera transseksualną osobę na wicemarszałka parlamentu. - Ale wiem, że to nie jest prawdziwy stereotyp. Polska już w ciągu ostatnich dwudziestu paru lat wielokrotnie zdołała już Europę zadziwić. Z reguły bardzo pozytywnie, z małymi wyjątkami. Tak, że myślę, że to już nie byłoby tak do końca zaskoczenie, dlatego, że przecież wiemy doskonale, że kiedy pani Grodzka została wybrana do parlamentu, już było pierwsze zdziwienie. No, ale teraz wicemarszałek. Niedowierzanie i zachwyt. - Tak, dla jednych niedowierzanie czy - powiedziałbym - pewna obawa, dla innych zachwyt. Pana zdaniem choćby dla tego efektu warto? - Nie, ja nie jestem efekciarzem, nie tymi kryteriami się kieruję. A warto, by MSZ na wniosek PiS-u podejmował walkę z kanadyjskim filmem National Geographic o katastrofie smoleńskiej? - To jest nieporozumienie, dlatego, że to jest prywatna wytwórnia i tutaj rząd nie ma nic do tego, nie ma żadnych instrumentów. Ale są prywatne media, które na przykład piszą o "polskich obozach śmierci" czy o "polskich obozach koncentracyjnych", MSZ występuje, wobec czego są jakieś ścieżki walki. - To jest kłamstwo oświęcimskie, które się zwalcza, są dobre podstawy prawne. Natomiast tutaj argumentacja czy sytuacja prawna jest innego rodzaju. PiS mówi: MSZ powinien zażądać zmian w filmie, zagrozić drogą prawną, bo inaczej na cały świat nieprawda zostanie rozpowszechniona. - Nie, to nie są poważne sformułowania. Panie redaktorze proszę mnie zwolnić od komentowania. To jakby z innego świata. Przepraszam. Ale uważa pan, że w ogóle zgłosić desinteressement MSZ-owskie w tej sprawie? Jak się słyszy o doskonałej polsko-rosyjskiej współpracy może jednak warto troszkę poskrobać i światu coś więcej pokazać? - Ja tego filmu nie oglądałem, bo ja tego typu "jasełek" nie śledzę. Natomiast jeżeli są tam jakieś przekłamania, to jest mnóstwo innych sposobów, żeby je prostować. Można także uruchomić kanały prywatne w Polsce, ale także może i rządowe zresztą. Dlaczego nie? Natomiast nie skierowane wprost przeciwko producentom tego filmu, bo to by przypominało jakieś takie czasy zupełnie odległe, PRL-owskie, kiedy rzeczywiście używano instrumentów rządowych, państwowych, partyjnych po to, żeby dawać odpór. To kompletnie inne czasy. Prezydent próbuje "dźgnąć" nieco rząd w sprawie euro? - Być może troszkę tak, chociaż tu raczej nie tyle chodzi o dźganie, czy spinanie ostrogami; chodzi o zmierzenie się przez całą Polskę - nie tylko przez prezydenta, który to od pewnego czasu czyni, ale przez rząd - z tym wyzwaniem, które przed nami stoi i przed którym długo nie możemy uciekać. Ale przyzna pan, że jest jakieś takie prezydenckie euro-wzmożenie? Zastanawiam się, z czego ono wynika. - To nie jest euro-wzmożenie. To jest rzeczywiście taka fala wzbierająca, ponieważ biegnie czas. Bierze się to między innymi z tego, że pakt fiskalny wszedł w życie i organy paktu już wkrótce zaczynają swoją działalność. W związku z tym nas tam nie może nie być. Czas biegnie, ale zarazem strefa euro w kryzysie. I cały czas euro się bardziej kojarzy Polakom z kłopotami Grecji czy Portugalii. - Nie, panie redaktorze, litości. Proszę nie umacniać w Polakach fałszywego wyobrażenia, że strefa euro jest w kryzysie. Jest w kryzysie kilka krajów, które rzeczywiście czyniły zły użytek z euro, natomiast te, które posługiwały się tym pieniądzem dobrze, mają się dobrze. Euro - jak wiemy - cały czas wzmacnia swój kurs wobec dolara. To jest bardzo solidny pieniądz światowy. Ale uważa pan, że należy troszkę rządowi troszkę kibicować? W sensie - tak podpychać go trochę w kierunku tego euro? - Należy rzeczywiście kibicować, czy to obóz prezydencki, czy inni, dlatego że prezydent konstytucyjnie odpowiedzialny jest także za bezpieczeństwo Polski, suwerenność, pozycję w świecie i bardzo dobrze rozumie, że obecność Polski w strefie euro to obecność Polski w centrum decyzyjnym Unii Europejskiej, w centrum Europy. I dlatego - im szybciej do euro, tym lepiej? - To nie jest kwestia tempa, to jest kwestia momentu. Ale im szybciej przyjdzie ten moment, tym będzie lepiej, czy jednak warto poczekać? - Nie no, jak mówił Martin Luther King, "czas jest zawsze dobry, żeby robić dobre rzeczy" - i rzeczywiście to jest tak, że obecność Polski w euro to jest cały szereg bardzo pozytywnych skutków czy konsekwencji dla Polski, dla polskiej gospodarki, pozycji politycznej i bezpieczeństwa. W związku z tym nie ma co zbyt długo odwlekać, jeżeli doskonale wiemy - bo to ekonomiści i finansiści policzyli, a w polityce to jest od dawna wiadome - że to jest bardzo dobre. No to dlaczego Polacy jakoś nie chcą w to uwierzyć? Bo nie chcą. - Wie pan, to jest tak, że trochę się zmieniło w ostatnich latach - ze względu na to, co się stało z niektórymi państwami w strefie euro. Ale także trzeba powiedzieć bardzo otwarcie, że część mediów i część polityków odegrała bardzo niedobrą rolę, jeżeli chodzi o prezentowanie sytuacji euro. Utożsamiano kryzys w Grecji czy Portugalii z sytuacją samego euro, pieniądza, czy samej unii monetarno-gospodarczej, natomiast ona się fantastycznie w ostatnim okresie wzmocniła. Te wszystkie zmiany, które przeprowadzono i które przeprowadza się, czynią ze strefy i samego pieniądza bardzo solidną formułę. Pan uważa, że jakaś realna data wejścia do strefy to jest 2016, 2017 rok? - No, trochę jednak zależy, o czym bardzo dobrze wiemy, czy będziemy mieli po przyszłych wyborach parlamentarnych większość konstytucyjną, bo... Właśnie, bo tu trzeba jeszcze 2/3. - ...bo musimy jednak zmienić, tak. Trzeba zmienić konstytucję. Ja w dalszym ciągu wierzę, że w tej chwili twarda opozycja przeciw euro zacznie - powoli, nie przyciskana publicznie, ale jednak poprzez solidną, rzetelną debatę - zmieniać swój stosunek do euro. I wtedy, albo w wyniku wyborów albo w wyniku wymiany pozycji partii, która jest przeciwko, uda się tą większość parlamentarną na rzecz zmiany konstytucji uzyskać i Polska będzie mogła w 2016, najpóźniej 2017 roku przyłączyć się do centrum Europy. Tylko jeśli mielibyśmy w 2016 roku, to trzeba by do tzw. węża wchodzić już w 2014 - nie mając pewności, czy zdołamy zmienić konstytucję. - No, tak, ale te wszystkie reformy, które są potrzebne zarówno, jeżeli chodzi o spełnienie kredytów nominalnych, jak i reformy strukturalne - one służą zdrowiu polskiej gospodarki. Służą umacnianiu naszej konkurencyjności w gospodarki światowej. W związku z tym - nawet nie wchodząc do strefy euro - po tych reformach będziemy krajem lepszym gospodarczo, mocniejszym - także politycznie. Wyobraża pan sobie, że ta kwestia euro stanie się jednym z głównych sztandarów, z jakim prezydent będzie walczył o reelekcję? - Sztandarów może nie, natomiast prezydent przecież już od pewnego czasu głośno o tym mówi. Nie sądzę, żeby chciał z tego czynić jakiś oręż. Na pewno nie będzie chciał przy pomocy tej kwestii powodować sceny politycznej, czy debaty publicznej. Natomiast w sposób zdeterminowany, będzie stawiał wobec Polaków tę prawdę... A nie będzie chciał powiedzieć: "Ja jestem prezydentem euro"? Czy "euro-prezydentem"? - Prezydent Komorowski jest prezydentem Polski. Jest prezydentem znakomitej większości polskiego społeczeństwa. Jest prezydentem całej Polski, ale polskie społeczeństwo w znakomitej większości docenia właśnie tę, taką jednoczącą, scalającą Polskę i Polaków rolę prezydenta. To na koniec chciałem zapytać pana, czy ta blokada pieniędzy na drogi to wina naszych błędów, czy raczej unijna złośliwość? - Nie wiem, czy złośliwość, po prostu tak działa ta maszyneria unijna, a jeszcze jeżeli wiemy, że nie wszyscy nas kochają - bo jesteśmy krajem sukcesów, niezależnie od tego, że się tu kwalifikuje propagandę klęski w naszym kraju od wielu lat - to Polska postrzegana jest jako kraj, który sobie skutecznie radzi w UE - także jeśli chodzi o pożytkowanie unijnych pieniędzy i skutki, rezultaty. Jeżeli w związku z tym gdzieś noga się poślizgnie, czy coś nie wyjdzie, to są tacy np. na Wyspach, którzy bardzo chętnie by dążyli: "Można nie dać szylinga, to my oczywiście pierwsi jesteśmy od tego, żeby nie dać". interia360pl.: Czyżby III Rzeczpospolita obłędem stała?