Konrad Piasecki: Panie profesorze, imponuje panu ta rządowa hiperaktywność unijna? Roman Kuźniar: - Trudno powiedzieć, czy to jest hipeaktywność. Aktywność na pewno i owszem imponuje, bo ona jest bardzo kompetentna. Powiedziałabym, że dobrze rozumiejąca obecną sytuację, czy powagę sytuacji w Europie. Nie jest tak, że próbujemy robić z siebie poważnego gracza w rozgrywce, w której nikt nie traktuje nas poważnie? - Nie, przeciwnie. Jesteśmy bardzo poważnie traktowani, dlatego że jesteśmy poważną gospodarką, jesteśmy krajem w europejskiej północy. Mamy bardzo poważny stosunek do sytuacji gospodarczej, do tego, jak powinniśmy wychodzić z kryzysu, dlatego nawet - jeżeli nie jesteśmy w strefie euro - to jesteśmy bardzo poważnie traktowani przez głównych europejskich graczy. W co my właściwie gramy? Rzeczywiście w reformę Unii, w sprawianie wrażenia, że jesteśmy poważnym krajem, który z poważnymi państwami jest w stanie się na coś umówić, czy chodzi o kupienie zaufania na najbliższe tygodnie i miesiące? - Pewnie jedno i drugie, ale my nie musimy sprawiać wrażenia. My naprawdę jesteśmy poważnym graczem, poważną gospodarką i to się w Europie ceni. Jeżeli słyszymy wypowiedzi, komentarze polityków i mediów, to my naprawdę jesteśmy postrzegani jako poważne państwo, poważny gracz, z którym nikt nie może się nie liczyć, choć nie jesteśmy w strefie euro. Niekoniecznie jednak przez inwestorów, którzy traktują cały czas Polskę jako rynek rozwijający się. Nasze obligacje są cały czas wysoko oprocentowane. To znaczy, że nie jesteśmy kojarzeni z takimi państwami jak Wielka Brytania. - Dlatego, że nie jesteśmy w strefie euro, prawda? W związku z tym, jeżeli są jakieś duże problemy, to inwestorzy uciekają od mniejszych gospodarek, od gospodarek o mniejszym pieniądzu. Gramy z Niemcami przeciwko Francji i Wielkiej Brytanii? - My gramy z Niemcami, ale nie przeciwko, tylko na rzecz. Gramy na rzecz uzdrowienia strefy euro i wydaje się, że to jest rozsądny wybór. My chcemy do niej przystąpić i chcemy mieć pewność, że strefa euro będzie solidną konstrukcją. Gdybyśmy zgodzili się na takie trochę klajstrowanie, pacykowanie, na takie prowizoryczne konstrukcje, za którymi opowiadają się Francuzi, wtedy rzeczywiście stawiałoby to pod znakiem zapytania uzdrowienie strefy euro, a co za tym idzie - także nasze perspektywy w tej strefie. Szczyt Unii Europejskiej, który rozpoczyna się jutro. Powie pan: unia fiskalna albo śmierć? - Za wcześnie. Pewnie tak nigdy nie będzie. Do niej być może kiedyś dojdziemy, ale nie jest to krótka perspektywa. Natomiast myślę, że to na pewno jeszcze nie jest szczyt ostatniej szansy. Być może będziemy mieli więcej szczytów ostatniej szansy. Uważam, że koło wiosny, może w okolicach marcowej Rady Europejskiej dojdzie do ostatecznego i przesądzającego rozstrzygnięcia, w jaki sposób należy uzdrawiać strefę euro. Wierzy pan, że ten szczyt nie rozpłynie się w morzu słów i rzeczywiście państwa wyjadą z niego z jakimiś konkluzjami? - Nie może się rozpłynąć, bo mamy zaawansowane propozycje, które przedstawi szef Rady Europejskiej Herman van Rompuy. One są bliskie tego, o czym mówią Francuzi i Niemcy, ale jest projekt na stole dyskutowany. Coś na bazie tego projektu zostanie przyjęte. Rzeczywiście, jest pytanie o stronę formalną: czy to będzie modyfikacja jednego z protokołów w obrębie traktatu lizbońskiego, czy to będzie nowy traktat... Bo jeśli nowy traktat, to też cały proces jego ratyfikowania, długi, żmudny, często zakończony klęską... - Z Wielką Brytanią, która mówi, że nie jest gotowa do przyjęcia, w związku z tym będzie chciała coś wytargować dla siebie. Będzie chciała nas zmusić do zapłacenia jakieś ceny, na co my nie jesteśmy gotowi, w związku z tym reszta uzna, że trzeba to w obrębie "17 plus". Patrząc na aktywność rządu, nie brakuje panu czegoś co nazwałbym "szerszą baza polityczną"? Czyli oparcia się nie tylko o decyzje rządu, czy dyskusję parlamentarną, czy współpracę z prezydentem? - Tak, nie pan jeden ma wrażenie, że to powinna być aktywność szerzej sięgająca czy obrócona w kierunku naszego społeczeństwa niż elementów naszej sceny politycznej. Nie tylko prezydenta, który sam się angażuje, potrafi się angażować. Czy to jest tak, że te propozycje są również propozycjami Bronisława Komorowskiego? - To może tak nie jest, brakuje natomiast konsultacji. Natomiast jeśli chodzi o działalność stricte rządową, to wystąpienie Sikorskiego nie było wystąpieniem samego rządu. Nie było to jasne w momencie, kiedy było ono ogłaszane. Natomiast, jeśli chodzi o działalność rządu, to prezydent jest informowany i także wnosi swoje uwagi, jak my powinniśmy prezentować swoje stanowisko. A rozumie pan, skąd ta ostrożność w konsultacjach wystąpienia Sikorskiego? - Nie potrafię tego wytłumaczyć. Powiedziałem już kiedyś - zwyczajny wypadek przy pracy. Ale tylko niezręczność, czy aż afront? - Na pewno niezręczność. Prezydent ma swoją odpowiedzialność w sferze polityki zagranicznej, zwłaszcza, jeśli chodzi o sprawy suwerenności. Jeżeli tam były propozycje związane z przekazywaniem kompetencji, to od suwerenności jest prezydent. Oczywiście wiemy, że te propozycje nie mają widoków na rychłą realizację. Jednak nie tylko prezydent, ale premier powinni być należycie w kontekście takiego przemówienia skonsultowani. Rozumiem, że to odzwierciedla stosunki między panami Sikorskim a Komorowskim? - Nie. Tak daleko idącej tezy bym nie ryzykował. Nie? Nie jest tak, że grzechy i krzywdy oraz zaniedbania z czasów prawyborów gdzieś tam dzisiaj się odzywają? - Nie potrafię powiedzieć - mnie przy tym nie było. Do tej pory te stosunki były poprawne. Ja bym tak daleko nie szedł. A debata sejmowa? Nie powinna się odbyć przed szczytem unijnym? - To są różne praktyki, w różnych państwach. W Niemczech jest taka praktyka, ale do tego Angelę Merkel zobowiązuje prawo, że ona musi przed dużymi szczytami jednak prezentować na forum Bundestagu niemieckie stanowisko. U nas takiej decyzji nie ma. Natomiast rzeczywiście podzielam ten pogląd, że polska opinia publiczna, polskie siły polityczne, powinny być nieco szerzej, lepiej poinformowane na temat tego, co rzeczywiście się dzieje, jakie są zagrożenia. I w związku z tym, co zamierza polski rząd i jak. To jakoś się przedostaje, ale myślę, że powinno być pełniej. W tej sytuacji trudno się dziwić opozycji, że rusza w Marszu Niepodległości. - No bieda rzeczywiście, bo to jest absurdalne z drugiej strony. To się rzeczywiście może brać z tego, że ona się nie czuje wystarczająco, no zwłaszcza po tym wystąpieniu, które zawierało takie elementy, że tak powiem na drugą stronę. Dlaczego tak daleko? Trudno mi wytłumaczyć. Jeszcze na koniec chciałbym pana zapytać. Czy pan radziłby prezydentowi zwrócenie się do prezydenta Łukaszenki z apelem, aby nie rozstrzeliwano tej dwójki skazanych? - Myślę, że było tych apeli wystarczająco wiele. Nie znamy tak do końca intencji prezydenta Łukaszenki. Nie wiemy, na ile to może być skuteczne. Nie potrafię w tej chwili powiedzieć, co bym powiedział prezydentowi.