Marszałek Sejmu ujawił, że wie, iż PiS coś szykuje na liderów partii. Sam zapewnił, że jest czysty jak kryształ. Konrad Piasecki: Kiedy Anna Fotyga obwieściła światu, że czuje się poraniona, poczuł się pan przez moment jak Nostradamus? Bronisław Komorowski: Nie pretenduję do roli wieszcza czy proroka. Ale pan był w tym studiu pierwszym, który wzywał, by nie posyłać jej do Nowego Jorku. Stąd to pytanie. Tak mi się wydawało, że to pomysł bardzo dużego ryzyka i rzeczywiście na to wyszło. Nie mam satysfakcji, bo wolałbym, żeby Polska swoją politykę zagraniczną organizowała w spokoju i bez tego rodzaju potknięć. Ale uważa pan, że Anna Fotyga rzeczywiście warta jest nieuniknionych w tej sytuacji wojen z prezydentem? Nie sądzę, żeby pan prezydent chciał blokować powołanie wielu ambasadorów polskich na świecie, dlatego, że sam ma niedawne doświadczenie, gdy musiał zmienić stanowisko. Słynna sprawa Andrzeja Krawczyka, który wyjechał jako charge d'affaires do Bratysławy, a po paru miesiącach, pod presją sytuacji, a tą sytuacją była wizyta prezydenta Kaczyńskiego w Bratysławie, został ambasadorem. No ale nie wszędzie prezydent będzie jechał, więc wysyłanie wszędzie charge d'affaires może być bolesne. Ale nie można się zgadzać na taką sytuację, że iluś poważnych kandydatów na ambasadorów staje się zakładnikami politycznymi ze względu na panią Fotygę. Czy w tej sytuacji rzeczywiście nie należy dawać jakiejś placówki pocieszenia Fotydze? Nie. Placówki dyplomatyczne nie mogą być nagrodami pocieszenia. To są miejsca ciężkiej pracy i reprezentowania Polski i polskiej polityki zagranicznej. Nawet gdyby to się miało skończyć niewysyłaniem ambasadorów? Przyjdą wybory prezydenckie, albo prezydent będzie gdzieś leciał i to się wszystko zmieni. Więc ja bym się nigdy nie godził na tego rodzaju ustępstwa, aczkolwiek widać, że premier stara się maksymalnie wyjść naprzeciw oczekiwaniom prezydenta. I to jest jakaś wartość, bo to stabilizuje politykę państwa polskiego. No ale została - według mnie - przez panią Fotygę przekroczona granica pewnego dopuszczalnego sugerowania, że jakby jest z innej rodziny politycznej. No bo posunęła się de facto do zapowiedzi, że nie uznaje polityki zagranicznej rządu. Są takie chwile, gdy żałuje pan wprowadzenia Janusza Palikota do polskiej polityki? Na razie nie, są chwile irytacji na Janusza Palikota. Ale żalu? Poczucia, że jakby pan mógł cofnąć czas, to by pan go na te polowania nie zabierał i do polskiej polityki nie wprowadzał? Janusz Palikot ma swoje własne miejsce i zupełnie autonomiczną pozycję w polityce. Nie jesteśmy braćmi syjamskimi, jak pan pewnie zauważył. Że syjamskimi to zauważyłem, ale że braćmi politycznymi to bym mógł dyskutować. Janusz ma, za co go zawsze lubiłem i ceniłem, to jest to, że widać, że jemu zależy na jakichś sprawach. Widać, że nie traktuje kariery politycznej jako rzeczy dla siebie najważniejszej. Na niektórych sprawach zależy mu tak bardzo, że przekracza granicę śmieszności. Rzeczywiście, według mnie przekroczył już wielokrotnie granice dopuszczalnej krytyki. Ale jak pan widzi ten spot, w którym Platforma to Palikot, a skoro Platforma i Palikot, to "małpki", prostytucja i wibratory, to też nie ma pan w sobie żalu, że go pan wprowadził? Żal to niewłaściwe słowo. Mogę się irytować na Janusza Palikota, bo uważam, że zachowuje się często w taki sposób, że szkodzi sobie i Platformie, chociaż wielu osobom się to podoba. Ale, jeśli chodzi o spot, powiem, że najlepszą formą odpowiedzi na spoty PiS-u, jest spot Szymona Majewskiego. To jest właśnie ten poziom rozmowy politycznej, który PiS wybrał i trzeba mu odpowiadać takimi samymi zachowaniami, ale jednocześnie nie udając, że to jest debata polityczna.