INTERIA.PL: Jak pan skomentuje wstępne wyniki wyborów do Parlamentu Europejskiego i wygraną Platformy Obywatelskiej? Bronisław Komorowski: Wynik Platformy jest dobry, stanowi dobrą podstawę do walki o pełny sukces w wyborach parlamentarnych, cieszy również dlatego, że nie potwierdziły się paniczne opinie i sondaże, które mówiły o szansie na zwycięstwo Samoobrony. Według mnie Platforma potrafiła skutecznie zablokować wzrost Samoobrony i na szczęście nie dopuściliśmy do tego, aby sukces odniosły partie, które są partiami i destabilizacji, ale i nieodpowiedzialności za Polskę. Widać, że Samoobrona ma połowę tego, co zdobyła Platforma Obywatelska. Uzyskaliśmy także bardzo dobry wynik, lepszy od Samoobrony, na gruncie wiejskim. To cieszy. Również cieszy to, że rysuje się pewna szansa na stosunkowo szeroką paletę środowisk wartych szukania wspólnej drogi. Jeśli potwierdzi swoja obecność w polityce PSL po wyborach do parlamentu narodowego, jeśli to samo stanie się z Unią Wolności, to poszerzy się paleta środowisk politycznych, z którymi PO może szukać wspólnego działania po wyborach. Nie zaskoczył pana wynik LPR? Jest to zaskoczenie, zdaje się, że nawet dla samej LPR. Widać, że nie mają poczucia, że zapracowali na ten sukces. Widać jednak, że wygrali pewną konkurencję jeśli chodzi o eurosceptyków, przeciwników integracji europejskiej z Samoobroną i pewnie trochę z PiS, bo widać, że podebrali część wyborców właśnie PiS, który trochę mało konsekwentnie się zachowywał w kwestii integracji europejskiej. Myślę, że LPR pomógł niebaczny ruch ze strony PiS, takiego przytulenia się programowo-ideowego do LPR. Ten kto się przytula, na ogół traci część wyborców. Tak to było także i z PO na początku istnienia, kiedy zanadto się zbliżała do PiS-u, więc myślę że to jest do odrobienia przez PiS. Natomiast Liga Polskich Rodzin widać, że potrafi być skuteczna w walce o wyborców populistycznych. A widać oprócz tego, że populistycznie wrażliwi wyborcy nie odróżniają co jest prawicą a co lewicą, bo głosują raz na Samoobronę, raz na LPR. O czym świadczy tak niska frekwencja? Zjawisko tak niskiej frekwencji w wyborach do Parlamentu Europejskiego jest faktem także poza Polską, bo z dawnych bardzo wysokich poziomów 60 - 70 proc. regułą w krajach tzw. starej Unii jest poziom 30 - 40 proc. Ale niewątpliwie mamy tutaj powód do troski i trochę do wstydu, bo nie zdołaliśmy jednak zaznaczyć, że te wybory, pierwsze wybory do PE, były czymś absolutnie ważnym z punktu widzenia polskich interesów. Myślę, że na to się złożyło parę czynników. Po pierwsze generalne zniechęcenie do polityki polskiej, jakości rządzenia, parlamentu. Jest to raczej żółta kartka dana nie Unii Europejskiej, a rodzimej, polskiej polityce. Okolicznością łagodzącą może być fakt, że Polska była jedynym krajem Unii, gdzie wybory zostały przeprowadzone w ramach przedłużonego weekendu. Gdzie indziej tak nie było. A ten długi weekend zawsze stanowi pokusę i stawia wyborcę przed dylematem, czy głosować czy dłużej świętować. Ale to niewielkie wytłumaczenie, natomiast można dzisiaj powiedzieć z ogromną dozą prawdopodobieństwa, że gdyby pan prezydent i ówczesny premier Leszek Miller zechcieli spełnić obietnicę daną narodowi, że wybory do PE byłyby przeprowadzone razem z wyborami do parlamentu narodowego, to na 100 proc. nie mielibyśmy dzisiaj tego wstydu i frekwencja byłaby dużo, dużo większa. Szkoda, że pan prezydent nie zechciał dotrzymać obietnicy.