Konrad Piasecki: Panie marszałku, jak się panu podoba premier mówiący do prezydenta: "Chcieć, to ty sobie możesz"? Bronisław Komorowski: Po pierwsze, nie wiemy, czy było tak naprawdę. Tak mówi prezydent, a prezydentowi należy wierzyć. Pan niech wierzy, ja niekoniecznie. A premier nie zaprzeczył. Wie pan, to są już słowa wypowiadane w czasie konfliktu, w ostrej sytuacji i też jest to relacja jednej strony. Radziłbym w ogóle nie wnikać w to, co sobie tam panowie szeptali czy mówili. Niech będzie to ich sprawa. Ale zawsze ta wypowiedź będzie tylko bladym cieniem słynnej wypowiedzi: "Spieprzaj dziadu". Ale wojny mają to do siebie, że nie tylko liczy się to, kto je zaczął i kto je wygrał, ale również styl, w jakim się je prowadzi. Ten styl - przyzna pan - jest dramatyczny. Trudno mi się nie zgodzić. Pamiętajmy, że wojna trojańska wybuchła o Helenę - podobno piękną kobietę, ale chyba nie wartą aż wojny. I pewnie jest tak w tym przypadku, z tym że w tle wszyscy widzimy, że jest spór kompetencyjny, kto powinien prowadzić politykę państwa polskiego na obszarze Unii Europejskiej. To nie jest ani klasyczna polityka zagraniczna, ani polityka wewnętrzna. Trzeba na nowo zdefiniować politykę europejską i politykę państwa polskiego - kto ją prowadzi i kto za nią ponosi odpowiedzialność. Konstytucja nie daje żadnej odpowiedzialności prezydentowi. Stuprocentową odpowiedzialność ponosi rząd i premier. Zgodnie z wojskową zasadą - jak pan wie, byłem ministrem obrony narodowej sporo czasu i wiem jedno - musi obowiązywać i w polityce zasada jednoosobowego dowodzenia i jednoosobowej odpowiedzialności. Tyle władzy, ile odpowiedzialności - tyle odpowiedzialności, ile władzy. Pan mówi, że mamy konstytucję, która jednoznacznie rozstrzyga, kto ma w tym sporze rację, a mimo wszystko na szczycie obok premiera siedzi prezydent i przy tej konstytucji nic innego nie da się zrobić. Ja nie mam żadnej satysfakcji z tego, że 10 lat temu należałem do bardzo nielicznej grupy - chyba trzech - posłów, którzy zagłosowali przeciwko konstytucji, mówiąc m.in. o tym, że ona zafunduje Polsce prędzej czy później bardzo poważny spór. Ja przewidywałem, że będzie to spór na obszarze sił zbrojnych, trochę tak jak w okresie międzywojennym. Okazało się, że spór wybuchł na tle polityki europejskiej. Uważa pan, że z tą konstytucją można przeżyć najbliższe dwa lata? Dwa lata kohabitacji na pewno nas czekają. Z tą konstytucją trzeba będzie przeżyć - lepiej albo gorzej. Ja nie bardzo widzę możliwość porozumienia w kwestii zasadniczej zmiany ustroju - na w pełni kanclerski czy prezydencki. Natomiast widzę możliwość do zdefiniowania paru spraw, m.in. właśnie definicji polityki europejskiej. Czyli ustawa o ministrze spraw zagranicznych? To może być ta ustawa. Uważam, że warto się pochylić nad ustawą o ministrze spraw zagranicznych, ustawą koordynacyjną dotyczącą relacji między władzami państwa polskiego a Unią Europejską. Można również w konstytucji spróbować na zasadzie dogadania się - nie handlu - zdefiniować coś, czego nie ma w konstytucji, a nie ma dziś definicji polityki europejskiej. A Jarosław Gowin mówi tak: "Zmieńmy konstytucję, wprowadźmy albo ustrój kanclerski, albo ustrój prezydencki, a potem wyczyśćmy polską scenę polityczną, wprowadźmy na nią aktorów wedle nowych ról". To ładnie brzmi, ale po pierwsze, nie można w świetle ustroju państwa polskiego przeprowadzać jednocześnie wszystkich wyborów. Mogą je dzielić dwa tygodnie, jak było trzy lata temu. Zafundować Polakom 1,5 miesiąca wyborów? Tak było i jakoś to przeżyliśmy. Mnie to nie przekonuje. Po drugie, jeżeli znajdzie ktoś szansę na to, żeby zyskać wokół któregoś z projektów większość konstytucyjną, to nie będzie problemu. Problem leży w tym - nie czy zmieniać konstytucję, tylko czy jest sposób, by zyskać większość konstytucyjną.