Kochanowski dodaje też, że odczuwa brak satysfakcji, kiedy proces trwa kilkanaście lat. Tak być nie może. Państwo, w którym wymiar sprawiedliwości nie funkcjonuje jest państwem słabym i zagrożonym - mówi. Jego zdaniem prokuratorzy, którzy służyli ukrywaniu prawdy w sprawie pacyfikacji śląskich kopalń od początku, powinni byli ponieść odpowiedzialność. Bo przecież zrobiono na początku wszystko, aby zatuszować ślady. Posłuchaj: Konrad Piasecki: Panie doktorze, czy wyrok wydany po 26 latach może dawać poczucie satysfakcji? Janusz Kochanowski: Może dawać poczucie nadziei, dlatego, że jest to wyrok nieprawomocny. Przypomnijmy, że były trzy procesy. Pierwszy rozpoczął się aktem oskarżenia w 1991 roku. W 1997 był wyrok uniewinniający, bardzo kontrowersyjny zresztą. Potem był drugi wyrok uniewinniający w 2001 roku i teraz sąd okręgowy po raz trzeci rozpoznał sprawę. Zdaje się, że odbyło się ponad 100 rozpraw. W oparciu o te same chyba dowody, wydał inne orzeczenie. Wydał orzeczenie, i to orzeczenie wczoraj najczęściej chyba określane było właśnie tym mianem - mianem dawania poczucia satysfakcji. Pan też to poczuł? Ja odczuwam po pierwsze wielki brak satysfakcji, kiedy jakiś proces trwa kilkanaście lat. Kiedy nie możemy osądzić wydarzeń w roku `70., później w `81. Dla mnie stan tej dysfunkcjonalności wymiaru sprawiedliwości jest nie do zaakceptowania, nie tylko z punktu widzenia oceny funkcjonowania instytucji, ale z punku widzenia stanu funkcjonowania państwa. Tak być nie może. Państwo, w którym wymiar sprawiedliwości nie funkcjonuje jest państwem słabym i zagrożonym. Ale uważa pan że to właśnie dysfunkcjonalność sądu, czy kwestia tego, że ta sprawa była niesłychanie zagmatwana, skomplikowana i przez lata gdzieś tam była ukrywana pod korcem? Po pierwsze prokuratorzy, którzy służyli temu ukrywaniu od początku, powinni byli ponieść odpowiedzialność. Bo przecież zrobiono na początku wszystko, aby zatuszować ślady. Przypomnę o czym nie wszyscy pamiętają, że pociągnięto do odpowiedzialności uczestników tych działań w kopalni "Wujek". Ci którzy organizowali strajk. To była pierwsza rzecz. Potem zatuszowano wszystkie dokładnie ślady. I wreszcie rozpoczęto proces, którym była walka o to, aby uznać, czy stan prawny, na podstawie którego ZOMO-wcy działali był zgodny z zasadami, czy nie. Obecnie stwierdzono po pierwsze, że stan wojenny był bezprawny i to jest punkt wyjścia do takiego wyroku. Lech Wałęsa, słusznie mówi, że karze się w tej sprawie miecz, a nie rękę, która go uniosła i głowę, która o tym zdecydowała. Oczywiście jedno nie wyklucza drugiego, jedno powinno pociągnąć drugie. Uważa pan, że przyjdzie czas na sądzenie i głowy i ręki? Bo ja już powoli tracę taką nadzieję. Nadziei trudno nie tracić, jak się dopuszcza do głosu rozsądek i ocenę tego, co się dzieje. Nadzieja polega na tym, żeby wbrew rozsądkowi wierzyć, że w końcu to zostanie dokonane. Ta ręka, która ten miecz trzyma, to przecież ci, którzy posłali to ZOMO do kopalni, którzy wydali te rozkazy. Przechodząc do spraw współczesnych. Czy za nazwanie doktora G., doktorem Mengele, pańskim zdaniem należą się tylko nagany i kary, czy coś więcej? Ktoś w stosunkach wewnętrznych wydał niewłaściwy, niesmaczny kryptonim na pewną akcję. Koordynator specsłużb mówi o rzeczy moralnie nagannej, profesor Bartoszewski o idiotach działających w strukturach państwa. Które z tych określeń bardziej do pana przemawia? Moralnie naganne. Profesor Bartoszewski jest znany ze swojego barwnego języka. Ktoś rzeczywiście nie popisał się rozumem, ani poczuciem smaku, czy tego, co można a tego co nie można. Na tym bym sprawę zakończył wyciągając ewentualnie jakieś konsekwencje dyscyplinarne czy zwracając na przyszłość, co należy, a czego nie należy. Rodzina doktora G. nie chce na tym skończyć i zapowiada oddanie sprawy do sądu. Pan uważa to za słuszny krok? Bardzo jestem w tym wąskim zakresie ciekawy na jakiej podstawie i o co będą oskarżali. Czy na drogę powództwa cywilnego. Ja rozumiem ich odczucia, ale w tej chwili, na pierwszy rzut oka nie widzę na razie podstaw prawnych. To pytanie podstawowe jest takie. Czy nadanie kryptonimu jakiejś sprawie takiego właśnie bulwersującego "Mengele" to jest rzecz techniczna, która nie ma znaczenia, czy jednak to jest napiętnowanie, naznaczenie człowieka i spowodowanie, że funkcjonariusze - czysta psychologia - którzy zajmują się tą sprawą nie są obiektywni i bezstronni? Po pierwsze byłoby to naznaczenie, gdyby to było uczynione na zewnątrz. To było uczynione do wewnątrz. Tajemnica w pewnym momencie została złamana. Po drugie faktem jest, i taki wniosek z tego należy wyciągnąć, chwała mediom, że takie rzeczy podnoszą, nawet jeżeli czasami przesadzają, żeby zwrócić uwagę na niestosowność, niesmaczność niewłaściwość takiego zachowania. Na przyszłość prawdopodobnie będzie inaczej. Ale czy to jakiś sposób determinuje postępowanie? Byłbym daleki od tego, zwłaszcza, że przecież podobno niektórzy świadkowie tak go określali. To wszystko zależy od tego, jak ta sprawa się ostatecznie zakończy. Sama sprawa merytoryczna doktora G. Doktor G. jest wśród żywych, może się bronić. Czy Rzecznik Praw Obywatelskich nie miałby ochoty wziąć w obronę obywateli Kafki, czy Dostojewskiego, którzy właśnie są skreślani z listy lektur obowiązkowych? Jako czytelnik dziwię się, że ktoś wykreślił "Fausta" Goethego, wykreślił "Zbrodnię i karę" Dostojewskiego, wykreślił Gombrowicza. Gombrowicz i Sienkiewicz są razem zjednoczeni. Ale minister Giertych stawia raczej na Sienkiewicza i na Dobraczyńskiego jak widać. Przedtem skreślano Sienkiewicza, teraz jak widać Gombrowicza. W obydwu przypadkach niesłusznie. Nie można sobie wyobrazić kultury polskiej bez tego pierwszego i bez tego drugiego jako przeciwwagi Sienkiewicza. "Zbrodnia i kara", "Proces", którą z tych lektur pan by najgoręcej bronił? To jest kwestia gustu. Ja nie wyobrażam sobie kanonu lektur bez "Zbrodni i kary" Dostojewskiego, który był genialnym, chociaż przerażającym pisarzem. Nie można znać kultury ludzkiej pomijając Dostojewskiego. Może zaprosiłby pan Romana Giertycha na jakąś rozmowę wychowawczą? Broń boże wychowawczą. To bardzo źle brzmi. Ja miałem przyjemność i okazję już dwukrotnie merytorycznego spotkania się z panem ministrem Giertychem i mam nadzieję, że mniej czy bardziej merytoryczne spotkanie jeszcze mnie czeka. Ale broń boże nie w tym tonie i stylu jak pan określił. A za wstrętnych pederastów mu się dostanie? Ja zwróciłem się listownie, ten list jest na stronach rzecznika Praw Obywatelskich, zwracają uwagę na niestosowność tego rodzaju określeń w szczególności w ustach członka rządu RP. Dziękuję za rozmowę.