Konrad Piasecki: Kandydat zamieni się w prezesa? Łukasz Kamiński: - To już zależy od Parlamentu RP. A badał pan wsparcie polityczne dla własnej kandydatury? - Nie. Myślę, że to jest poza zasięgiem kandydatów. A ci, którzy na pana postawili, badali? - Nic mi na ten temat nie wiadomo. Nie myśli pan, że Antoni Dudek czy Andrzej Paczkowski rozmawiali z politykami, czy Kamiński ma szanse? - Wiem, że pan profesor Paczkowski rozmawiał z marszałkami obu izb parlamentu, ale w kwestii tego, aby decyzja została podjęta w miarę szybko, co jest istotne z punktu widzenia sprawnego funkcjonowania Instytutu. Czyli jest pan kandydatem wskazanym w ciemno, takie "polityczne ciemno". - Tak mi się wydaje. A komu zawdzięcza pan ten wybór? Badał pan rozkład poparcia w Radzie? Jestem przekonany, że tak. - Wiem, jaki był rozkład głosów. Natomiast ja odbieram to jako decyzję już całej Rady. To, kto jak głosował w dniu wczorajszym, już nie będzie miało znaczenia dla mojej współpracy z Radą w przyszłości. Kiedy mówi się, że Antoni Dudek był pańskim "kingmakerem", to pan się wzburza czy kiwa potakująco głową? - Wiem, że Antoni Dudek odegrał ogromną rolę w promowaniu mojej kandydatury. A to on namówił pana na start? - Był jedną z osób, która mnie przekonywała do tego, że powinienem startować. A czym przekonywała? Że trzeba kontynuować linię Janusza Kurtyki? - Nie, to była kwestia poczucia pewnego obowiązku związanego z kontynuacją po prostu pracy Instytutu, który znalazł się w bardzo trudnym położeniu w ciągu ostatniego roku. Na ile Instytut Łukasza Kamińskiego będzie inny od Instytutu Janusza Kurtyki? - Myślę, że będzie inny, ale chciałbym zwrócić uwagę, że to jest wciąż ta sama instytucja i po przejęciu władzy w Instytucie przez prezesa Kurtykę to był wciąż ten sam Instytut Pamięci Narodowej, chociaż wiele się zmieniło. Więc zapewne z perspektywy czasu będzie można ocenić skalę tych zmian. Natomiast Instytut jest przede wszystkim urzędem państwowym, a nie jakąś instytucją zależną od jednej osoby. Czy Instytut Łukasza Kamińskiego wydałby książkę Cenckiewicza i Gontarczyka o "Bolku"? - Z książką, o której rozmawiamy, taki podstawowy problem z mojej perspektywy był taki, że została ona wydana z pominięciem pewnych ustalonych procedur wydawania prac naukowych w Instytucie Pamięci Narodowej, które wyglądają mniej więcej tak, iż dyrektor Biura Edukacji Publicznej podejmuje decyzję o wyznaczeniu recenzentów, zapoznaje się z recenzjami i kieruje książkę do druku. Poszło to drogą na skróty? - Inną - bym to nazwał. Jeśli ta książka przeszłaby właśnie tę normalną procedurę, to nie byłoby żadnych powodów, aby jej nie wydawać tutaj. Wydaje mi się, że podstawowym kryterium, jakie książki będą wydawane przez Instytut Pamięci Narodowej, powinno być po prostu merytoryczne. A wydanie tej książki uznaje pan dzisiaj za błąd? - Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie. A gdyby to pan był prezesem, wyszłaby ta książka? - Jeśli zostałaby zachowana droga recenzencka i wszystkie procedury, to wyszłaby. To jest moim zdaniem jedyne kryterium. Bo pan uważa, że Lech Wałęsa to były tajny współpracownik SB o kryptonimie Bolek? - Nikt nie zanegował tej tezy, którą postawili autorzy książki. I pan tego też nie neguje? - Nie. A nadanie mu statusu pokrzywdzonego, to był wrzód na ciele IPN? - To było absolutnie zgodne z ówczesnym stanem prawnym. I uważa pan, że ta wypowiedź Jana Żaryna o tym wrzodzie na ciele IPN, to był błąd? - Ciężko mi mówić o moim ówczesnym przełożonym, zwłaszcza że to skutkowało przejęciem przeze mnie funkcji dyrektora Biura Edukacji Publicznej. Uważam, że pracownicy Instytutu Pamięci Narodowej nie powinni w ten sposób wypowiadać się publicznie. Pan jest zwolennikiem brania na IPN takich trudnych i kontrowersyjnych ról, jaką była m.in. ta książka? - IPN został powołany przede wszystkim do tego, aby opisywać trudne momenty naszej historii, w tym także takie sprawy, chociaż nie wyłącznie. Został powołany po to, żeby "rozdrapywać" rany, czy raczej żeby bronić dobrego imienia Polski i Polaków? - IPN ma przede wszystkim w różnych aspektach, począwszy od aspektu śledczego przez badania naukowe i edukację, odkryć prawdę o historii Polski w latach 1939-1989. A prawda profesora Grossa, to jest prawda o Polsce lat 1939-1945? - Niewątpliwie te książki, czy ta ostatnia książka, o której teraz mówimy, nie przedstawiają pełnego obrazu historii Polski. IPN byłby w stanie ją wydać? - Moim zdaniem nie przeszłaby ona procedur recenzenckich. Czy kosztujące setki tysięcy złotych śledztwa IPN są pańskim zdaniem uzasadnione? Mówię o takich śledztwach jak śledztwo w sprawie śmierci gen. Sikorskiego czy zamachu na Jan Pawła II? - Chciałbym zwrócić uwagę, że często właśnie też w dyskusji medialnej porównujemy śledztwa IPN-u do tych regularnych śledztw. Podczas, gdy ustawa wyraźnie stanowi, że śledztwa IPN-u, czy podejmowane przez prokuratorów IPN, mają też dodatkowy cel, jakim jest wyjaśnienie, wszechstronne wyjaśnienie wszystkich okoliczności danej sprawy, więc czasem warto prowadzić tego typu śledztwa. Nawet jeśli są bardzo drogie. - Tutaj proszę zwrócić uwagę, prezes IPN, ani nikt inny nie ma na to żadnego wpływu, to są suwerenne decyzje prokuratorów. Ustawa stanowi, że te śledztwa są finansowane ze Skarbu Państwa. Czyli to nie są te śledztwa, o wygaszaniu których pan mówił wczoraj podczas przesłuchania? - Mówiłem o wygaszaniu jako pewnym naturalnym procesie, który już trwa. Bo czas upływa i zbrodnie komunistyczne, i zbrodnie hitlerowskie już się przedawniają. - Coraz mniej jest zbrodni, które można ścigać, wiele śledztw się kończy, prokuratorzy instytutu zamykają rocznie ponad 1000 śledztw, większość kończąc umorzeniem, co jak podkreślam nie umniejsza ich rangi, bo to jest pewien element, który nie jest doceniany przez opinię publiczną, że w toku tych śledztw jest gromadzony często ogromny i bardzo cenny materiał, w tym przesłuchania świadków, które są trochę czym innym niż relacje udzielane przez historyków. Taka walka czy rozprawianie się z postkomunistycznymi nazwami ulic, placów i różnych obiektów publicznych, pan uważa, że IPN powinien kontynuować tę krucjatę? - Myślę, że tak, że to może nie wprost wynika z naszych obowiązków ustawowych, ale myślę, że mamy dość taką paradoksalną sytuację, że w jednym mieście mamy ulice katów i ofiar. Myślę, że dla przyszłych pokoleń zwłaszcza, a także dla pamięci ofiar trzeba starać się, aby tę sytuację zmienić. Czyli gdyby ktoś chciał za parę lat nadać jakiejś ulicy imię Wojciecha Jaruzelskiego, pan będzie jako prezes IPN-u protestował? - Na pewno będę protestował jako historyk, który akurat ten etap naszej historii zna dość dobrze. A dla pana Wojciech Jaruzelski jest jaką postacią historii Polski? - Wczoraj zadeklarowałem, że teraz już jako kandydata, moja możliwość wygłaszania jednoznacznych opinii jest trochę ograniczona, bo są już one traktowane inaczej niż tylko moje osobiste. Natomiast moja osobista opinia jest taka, że Wojciech Jaruzelski nie jest pozytywnym bohaterem historii. Czyli raczej postacią złowrogą, niż rozdzieranym dylematami patriotą? - Niewątpliwie jest współwinny wielu złych rzeczy, które wydarzyły się w naszej historii.