Konrad Piasecki: Naprawdę macie poczucie referendalnego triumfu?Rafał Grupiński: To nie jest triumf, to jest zwycięstwo nad pomysłem dla Warszawy szkodliwym i niepotrzebnym. Tylko że zwycięstwo mało przekonujące. - Zwycięstwo jest zawsze zwycięstwem... ...a "zwycięzców nikt nie sądzi" - za chwilę mi pan powie. - Trzeba pamiętać, że bardzo trudno jest przekonać ludzi do tego, żeby w takiej sytuacji np. zachowali się spójnie w swej wyborczej liczbie - przecież bardzo dużej, jeśli chodzi o stolicę. A jednak warszawiacy w 75 procentach zachowali się bardzo spójnie i nie poszli do tego referendum. Co jak co, ale przekonać ludzi do tego, żeby zostali w domach, jest akurat najprościej. "Nie idźcie! Dajcie sobie spokój. Na grzyby, na ryby - tylko nie do referendum, nie do urn". - To jest jednak świadoma decyzja warszawiaków, nie pomniejszałbym tego. Myśmy nie robili żadnej dużej kampanii, żadnych klipów, billboardów - to było tylko i wyłącznie przekonywanie na argumenty. To, że tak niewiele zabrakło, byście w bastionie Platformy ponieśli klęskę, rozprasza trochę dobry nastrój, prawda? - My nie mamy dobrych nastrojów, jeśli chodzi o tzw. dobre samopoczucie czy wysoką samoocenę. Zawsze staramy się myśleć samokrytycznie o tym, co robimy. Czyli co? Raczej kac moralny po tym referendum? - Co do kaca... mało piję, więc o kacu niewiele wiem... Mówię o moralnym. - ...natomiast jeśli chodzi o kwestie moralne, to staramy się pracować jak najprzyzwoiciej i najuczciwiej. Jesteśmy odpowiedzialni nie tylko za państwo w tej chwili, ale także za wszystkie poza jednym samorządy wojewódzkie, za takie miasta jak Warszawa. To jest ogromna odpowiedzialność, staramy się wykonywać swoją pracę dobrze, ale też patrzymy krytycznie na wszystkie swoje błędy i staramy się je naprawiać. A błędem było zastosowanie "białoruskich standardów" w tych wyborach - bo o nich mówi Prawo i Sprawiedliwość? - Prawo i Sprawiedliwość ma swoje obsesje, które nieustannie ogłasza opinii publicznej. Moim zdaniem to jest objaw słabości, jeśli chodzi o styl działania Prawa i Sprawiedliwości. Nieustannie powracają do tego rodzaju sformułowań, które w istocie bardzo bliskie są ich sposobowi postępowania. Że przypomnę pewne metody z IV RP... Przyzna pan jednak, panie przewodniczący, że namawianie do bojkotu referendum - i to namawianie przez osoby kluczowe w państwie - jest co najmniej mało politycznie estetyczne? - W tej sprawie trzeba pamiętać, że niepójście do referendum jest także decyzją demokratyczną, dlatego że to właśnie frekwencja w referendum jest jednym z kryteriów... Jest, tylko zastanawiam się, czy to premier i prezydent powinni uczestniczyć w tego typu kampaniach... - Pan prezydent nie nawoływał do niepójścia. Prezydent powiedział tylko, że on nie pójdzie... - Powiedział, że on, jako warszawiak, nie pójdzie. Że nie ma powodu, żeby pójść i tyle. Natomiast oczywiście, że w tej sprawie trzeba umieć prowadzić odpowiednią kampanię i trzeba umieć zaangażować w to autorytety, jeśli chce się ludzi przekonać, że ma się rację. A wasza była odpowiednia? - Jeśli chodzi o...? O to właśnie namawianie? - Uważam, że to była właściwa decyzja, chociaż sądzę też, że gdybyśmy przyjęli taktykę mobilizacji naszego elektoratu, efekt byłby podobny. Czego nauczyła was lekcja warszawska? Nauczyła w ogóle czegoś? - Przede wszystkim sądzę, że tutaj najistotniejsza jest kwestia poprawy komunikacji z mieszkańcami Warszawy. Rzeczywiście pani prezydent Gronkiewicz-Waltz sama o tym mówi, że to był jakby element słabszy w jej sposobie działania, bo co z tego, że się przeprowadza 1500 inwestycji przez siedem lat, kiedy czasami zapomina się, że z warszawiakami trzeba rozmawiać tak, jak powinien gospodarz rozmawiać z ludźmi, którymi zarządza... A nie myśli pan, że jeśli chodzi o komunikację, to warszawiakom bardziej by zależało na komunikacji w postaci szybszej drugiej linii metra i obwodnicy? - To jest oczywiście pytanie zawsze o poprawę warunków. Mamy już dużą część południowej obwodnicy i to właśnie oddaną w tym roku. Po drugie, w kolejnych odcinkach aż do ul. Puławskiej jest z tego, co widzimy, dobre przyspieszenie, jeśli chodzi o budowę drugiej linii metra. Macie nadzieję, że to będzie jakiś punkt zwrotny, ta wygrana warszawska? - Myślę, że przede wszystkim jest to dobry sygnał dla naszych struktur w terenie, w całej Polsce, że jesteśmy skuteczni, że potrafimy walczyć o swoje... ...namówić ludzi, żeby nie poszli do urn... - ...że potrafimy bronić swoich racji, a to jest bardzo ważne na rok przed wyborami samorządowymi, bo to referendum miało jednak wymiar symboliczny. I daje ono nadzieję na takie drugie życie Platformy, jak w grze komputerowej? - To jest oczywiście pytanie o to, jak dobrze wykorzystamy ten moment, który może być momentem zwrotnym, jeśli chodzi o nasze przyszłe działania wyborcze, ale może też być takim momentem, którego dobrze nie wykorzystamy. Jestem przekonany, że wykorzystamy dobrze. Jest w panu taka nadzieja, że to referendum będzie jak założenie, że może Platforma będzie liczyła czas do referendum - zły i po referendum - dobry? - Nie uważam, żeby przed referendum czas Platformy był czasem złym. No nie, ale... - Polska bardzo się zmieniła, przez te lata, więc... Ale ostatnie sondaże, co by o nich nie mówić, dobre nie są... - Ostatnie sondaże są gorsze, są słabsze. Oczywiście, i musimy tu bardzo wiele zmienić w swoim sposobie działania. Przede wszystkim zawalczyć o powrót zaufania ludzi, którzy w tej chwili jakby przeszli do tej grupy niezdecydowanej. Ale mamy na to jeszcze trochę czasu. Mam nadzieję, że go dobrze wykorzystamy. I jest jakiś rozpisany plan, że referendum, nowe otwarcie, rekonstrukcja i marzenie o sondażowym oddechu? - Układa to się w pewną logiczną całość w tej chwili. Zbiegło to się nieco przypadkowo - czas referendum z naszym końcem kampanii wewnętrznej, nowym otwarciem i zmianami, które pan premier zapowiedział na połowę kadencji. Ale to być może, że tak się to akurat zbiegło. Tylko tyle, że po tej wewnętrznej kampanii to wy krwią ociekacie, potem i łzami. - Potem owszem, ale co do krwi i łez nie przesadzałbym. Pompki, oskarżenia, tuskowcy kontra schetynowcy, frakcje, spory - nie wygląda to dobrze. - Media uwielbiają takie sprawy, opisy wewnętrzne... A to wszystko przez media? To już znamy. To opozycja też mówi, że to wszystko przez media... - Ale nie powiedziałem nic, że media są złe. Powiedział pan, że uwielbiają takie sprawy. - Ja jestem bardzo ścisły w swoich sformułowaniach. Powiedziałem tylko, że media lubią takie rzeczy opisywać i ja się nie dziwię temu, natomiast jestem zły zawsze niezwykle na tych, którzy dzielą partię właśnie na schetynowców, tuskowców wewnątrz partii. Nie, nie na media. A nie ma takiego podziału? - Nie, przede wszystkim uważam, że to jest z naszego punktu widzenia szkodliwe, to jest niepotrzebne i nieprawdziwe... Ale człowiek nazywany "kardynałem Richelieu frakcji Schetyny" powinien być dumny. - Ja lubię, kiedy mnie ktoś porównuje do Richelieu, ale bez przesady - wolałbym, żeby mnie przyrównywano do świętego Augustyna, chociaż nie mam na to szans. Ostatecznie pożegnaliście się z hasłem...- ...mówię oczywiście o jego filozofii, a nie o świętości... Ale to a propos świętości bardziej - ostatecznie pożegnaliście się z hasłem związków partnerskich jako idei?- Nie, nie pożegnaliśmy się. Natomiast mamy w tej chwili moment przed wysłaniem do konsultacji społecznych i moment, w którym okazało się, że pewne uwagi prawników musimy jeszcze uwzględnić ze względu na te rozwiązania kompromisowe. Ale rozumiem, że sformułowania "związki partnerskie" w tej nowej ustawie nie będzie? - Tego jeszcze ja nie zagwarantuję. Nie jest tak, że "związki partnerskie" - nie, teraz "wspólne pożycie" będzie obowiązywało? - Mamy sformułowanie o wspólnym pożyciu, ale wiem też, że ono nie satysfakcjonuje środowisk najbardziej zainteresowanych tą ustawą, więc musimy tę dyskusję jeszcze podjąć. Czyli piłka w grze?Tak. Konrad Piasecki