Jego zdaniem próba wywołania wojny ideologicznej to świadectwo bezradności lewicy. Konrad Piasecki: Panie pośle, co premier powinien zrobić z ministrami, którzy nie dotrzymują swoich obietnic? Jarosław Gowin: Jeżeli nie dotrzymują w sprawach ważnych, to powinien ich zmobilizować. Powinien to wziąć pod uwagę w sierpniu, jeżeli dojdzie do wniosku, że rekonstrukcja rządu jest potrzebna. A nie dotrzymuje dwójka Kopacz i Zdrojewski. Z rządowego raportu, o którym pisze dziś "Dziennik" wynika, że jeśli chodzi o wypełnianie własnych zapowiedzi legislacyjnych są zdecydowanie najsłabsi. Na ile ta matematyczna ocena pokrywa się z pańską merytoryczną? Moim zdaniem, ta matematyczna nie ma większego sensu, bo chodzi tutaj tylko o zapowiedzi samych ministrów. Rzeczywistość jest zawsze bogatsza niż nasze plany. Myślę, że zwłaszcza pani minister Kopacz stanęła przed szeregiem wyzwań, których nie dało się przewidzieć. Ale jeśli ministrowie cos obiecują i zapowiadają, to powinni tego dotrzymać. Pan dobrze wie, jak oporną materią jest polskie prawo. To jest prawo stanowiące gąszcz, często sprzecznych przepisów. W związku z tym projekty ustaw powstają naprawdę w ciężkich bólach. Nie znaczy to, że jestem zadowolony ze stanu zaawansowania prac nad reformą służby zdrowia. Ale powiedzmy sobie szczerze, cała Europa, cały cywilizowany świat, tam gdzie istnieje publiczna służba zdrowia ma z tym kłopot. Ale w takim razie, to opóźnienie wziąć pod uwagę, kiedy w sierpniu będzie dokonywana ocena i ewentualna rekonstrukcja rządu, czy odpuścić? Moim zdaniem to jest element trzeciorzędny. A patrząc na efekty i pierwszorzędne sprawy, uważa pan, że Kopacz i Zdrojewski to ministrowie najlepsi czy najgorsi? Do tego mnie pan nie namówi. To byłoby świństwo z mojej strony, gdybym ja siedząc sobie wygodnie w krakowskim studio recenzował moich kolegów, którzy są tak naprawdę na pierwszej linii frontu. Być ministrem w państwie tak mało sterownym jak Polska, to jest prawdziwa wojna. To nie oceniajmy, tylko powspominajmy. Pamięta pan czasy, jak w sali sejmowej nie było krzyża? Pamiętam te czasy. Nigdy nie przychodziło mi wtedy do głowy, że sam mogę w tej sali zasiadać. To było 11 lat temu. Wtedy zawisł krzyż. Nagle dzisiaj się okazuje, że właściwie bez krzyża sala sejmowa nie może istnieć. Wydaje mi się, że to było trochę dawniej, Gdzieś na początku lat 90. W 1997 zawieszono krzyż, o ile dobrze pamiętam. Być może ma pan rację. Tak czy owak, moim zdaniem sala sejmowa to jest właściwe miejsce dla oddania symboliki ważnej dla większości Polaków niezależnie od tego, czy są wierzący, czy nie. Dzisiaj sali sejmowej bez krzyża już pan sobie nie wyobraża? Nie wyobrażam sobie i myślę, że obecność tego krzyża w niczym nie powinna naruszać czyichkolwiek uczuć. A SLD wyobraża sobie i zastanawia się nad tym, czy nie zgłosić postulatów usunięcia krzyży z urzędów publicznych, wyprowadzenie religii ze szkół a kapelanów z armii. Dla pana to herezja? Dla mnie to jest świadectwo bezradności myślowej obecnej lewicy i takie typowe szukanie tematów zastępczych jak się nie ma czegoś do zaproponowania w sprawach budżetu, reformy finansów, podniesienia poziomu życia. Wtedy się szuka wojen ideologicznych. Przeżyliśmy taką wojnę na początku lat 90. To, że dzisiaj panuje zgoda światopoglądowa, zgodą którą nowi liderzy SLD próbują naruszyć, jest ona jednym z ważniejszych osiągnięć Polski po 89. roku.