Konrad Piasecki: Mówił pan o niej "moja kochana pani Wisia Szymborska". Więcej w tym było czułości, czy szacunku dla noblistki? Krzysztof Globisz: - Jedno i drugie. Ja właśnie nie jestem pewien, czy mam prawo do mówienia o pani Wisławie właśnie tak czule, jak sobie pozwalałem. Ale to, kim jest ta pani dla nas, dla aktorów, dla ludzi, dla Polaków, dla Krakowa - ona była własnością nas wszystkich. To znaczy taka ilość mądrości, wiedzy na temat tego, czym jest człowiek, jak go opisywać, jak dawać aktorom materiał do analizy tego zjawiska, jakim jest człowiek. - Ja nie mówię już nawet o tym, że te wiersze się dobrze mówi. Nie o mówieniu wierszy myślę, tylko o tym, co w tych wierszach jest, jakie są analizy sytuacji, chwil, które nam dawały bardzo wiele materiału do pracy nad rolą. Dlatego sobie pozwalałem na tę czułość. - Po każdym tomiku, który został przez panią Wisławę napisany, dzwoniłem i żaliłem się, dlaczego tak mało wierszy, dlaczego tylko tyle. To było strasznie śmieszne, bo przychodziłem z tomikiem do domu, czytałem go w 45 minut, ponieważ powoli czytam, no i koniec. Mówiłem, że co to? Już koniec, nie ma więcej wierszy? Potem następował kolejny moment, kiedy siadałem nad każdym wierszem i mówiłem: "Jezus Maria, jaka tu jest studnia wiedzy na temat człowieka, sytuacji, chwili, momentu. Ale było tak, że ona sobie ceniła te pańskie telefony i ceniła sobie uznanie? Bo z niej epatowała i emanowała skromność i takie zakłopotanie człowieka, który jest doceniany. - Nie mogę tego ocenić, bo to ja byłem zwykle zakłopotany tym, że w ogóle mam takie pozwolenie, żeby zadzwonić do pani Wisławy, rozmawiać z nią o jej tomiku, o tym, co ona widziała w telewizji, a w czym grałem, pytałem o opinię. Więc to raczej ja byłem zakłopotany, a ona przy tej swojej całej niezwykłej skromności, przy tym pięknie, które miała w sobie, dawała mi poczucie takiego dowartościowania. Czułem się szczęśliwy, że oto ja rozmawiam z tak wielką poetką. To było moje szczęście, nie jej. Nie miał pan wrażenia, że ten świat poezji Szymborskiej był mało noblowski, mało koturnowy, pełen rzeczy małych, ale bardzo smacznych i smakowitych? - Czasami zdarza się tej Akademii trafić w pisarzy wodolejskich, którzy używają tysiąca słów, żeby opisać jedną, prostą sprawę. Tutaj instynkt powiódł ich bardzo dobrze, bo wybrali do Nagrody Nobla kogoś, kto prostymi, najprostszymi sposobami trafia w samo serce. To jest tak, jakby ktoś się wkłuł w serce i tam tym wkłuciem grzebał sobie powolutku, oglądał jak człowiek reaguje, jak postępuje, jakie są jego nawyki, wady. Wiele osób mówi o tej nagrodzie, że była dla Wisławy Szymborskiej katastrofą, tragedią, kataklizmem. Rzeczywiście tak było? - Tak, przede wszystkim tak uważa pani Wisława, że to była katastrofa. Ona to tak dzieli: między czasem przed katastrofą i po katastrofie. Była w tym odrobina kokieterii? - Myślę, że tak, takiej słodkiej kokieterii, którą pani Wisława miała w sobie, bo ona przecież była człowiekiem tak wielkiego poczucia humoru, że myślę, iż to też trzeba traktować w kategoriach pewnego poczucia humoru. Wiem, że się jej zawalił spokój, zawaliły się jej możliwości pisania takich tekstów, które ja uwielbiam. To są te lepieje, te odwódki, te drobiazgi, które są niezwykle śmieszne, nie licujące z powagą wielkiego poety, ale właśnie są dowodem na wielkość tego poety. To może się jej zachwiało. Ale szczęście wszystkich, którzy ją otaczali, było tak wielkie, że to właśnie ona dostała tę nagrodę, że nie wierzę, żeby nie była z tego zadowolona, ponieważ ona lubiła ludzi, więc jedno drugie wyklucza. Krótko mówiąc, na pewno była szczęśliwa z tego, że ma tę nagrodę, chociaż na pewno to zaburzyło ten jej porządek, spokój, odseparowanie się od rzeczywistego świata, polityki, w gruncie rzeczy od nas. Ma pan jakiś wiersz, jakiś fragment poezji Szymborskiej, który dźwięczy dziś panu w głowie, gdy pan o niej myśli? - Od wczoraj nad tym myślę, nad jej wierszami. Wróciłem sobie do paru tekstów. Ja tego nigdy nie zauważałem, bo zawsze wydawały mi się te wiersze, przy całej ich powadze i penetrowaniu bardzo ważnych, czy to moralnych, czy to jakichś etycznych aspektów tego, kim jesteśmy, bardzo śmieszne. Ale wczoraj i dzisiaj, jak nad tym siedzę i czytam te teksty, to prawie w każdym z nich widzę coś takiego, jak pukanie do drzwi śmierci. Czy nie boi się pan dzisiaj wielkiej dyskusji o tym, gdzie powinna spocząć noblistka? - Nawet o tym nie myślę. Pamiętam skandal z Czesławem Miłoszem. Nawet o tym nie myślę. Mam nadzieję, że takt wszystkich ludzi, od których zależy ta sytuacja, pozwoli uniknąć czegoś podobnego... Mam też nadzieję, że pani Wisława w jakimś testamencie napisała, w jaki sposób i gdzie ma być pochowana. Myślę, że ta sprawa jest rozwiązana. Nie wyobrażam sobie jakiejkolwiek dyskusji na ten temat. Słyszał pan ją kiedyś mówiącą na ten temat, choćby w takim tonie półżartobliwym? - Nie, nie słyszałem. Ona często mówiła zabawne rzeczy na swój temat i na temat tego, co się może zdarzyć później. Nic nie wiem na ten temat.