Jesienią 2003 roku ukazał się ostatni jak na razie album Armii, "Pocałunek mongolskiego księcia". W drugiej połowie 2004 roku, pojawiły się natomiast kompaktowe reedycje starszych płyt zespołu - "Legenda", "Exodus", "Czas i byt", "Triodante", "Antiarmia", "Duch" i "Droga". Z tej okazji Tomasz Budzyński opowiedział Michałowi Boroniowi o letnich festiwalach i jesiennej ofensywie Armii, a także o tajemniczych Zbylakach, swoich solowych projektach oraz o ostatnich filmowych faworytach. Masz jakąś hierarchię ważności, jeśli chodzi o projekty muzyczne, w których się udzielasz? Armia, 2TM 2,3, solowy Budzyński... (śmiech) Nieee... Obecnie udzielam się w dwóch, a w zasadzie trzech. Jest to zespół Armia, 2TM 2,3 i mój projekt solowy, "Taniec szkieletów". Według mnie to są tak ciekawe rzeczy, że trudno mi w danej chwili wybrać najważniejszy. Ale poza tymi grupami są jeszcze Zbylaki i czasami Arka Noego. Nie, no w zasadzie w Arce Noego to ja się nie udzielam, napisałem tylko muzykę do jednego utworu. A Zbylaki to był taki projekt, do którego raczej nikt nie przywiązuję wagi. To taka zabawa, niepoważny projekt. Fakt faktem, że ludziom momentami podobało się granie różnych coverów w taki śmieszny sposób. Słyszałem nawet takie opinie, że to taka "jajcarska" wersja Budzyńskiego i Armii. Dokładnie. Czasem dobrze jest mieć odrobinę dystansu do samego siebie. Pośmiać się ze swojej osoby - do tego właśnie były Zbylaki. A skąd ta nazwa - Zbylaki? Nazwę wymyślił Darek Malejonek. Jest to nazwa w języku zbylackim. A co oznacza? Według mnie to oznacza człowieka, który jest taki "zbędny", nikomu niepotrzebny, beznadziejny, debilny, kompletnie autsajder. Czujesz się takim osobnikiem? Raczej nie, mając rodzinę i dwoje dzieci trudno mi się takim czuć (śmiech). Jednak artystycznie to raczej tak. Bo to, co robię, jest cały czas undergroundem. Więcej w Serwisie Rozrywka