Maciej Słomiński, Interia: Chciałem zapytać o pani ugrupowanie "Gdyński Dialog" - jak udało się wam rzucić potężnej, rządzącej Gdynią od zawsze "Samorządności" i wygrać? Aleksandra Kosiorek, kandydatka na prezydenta Gdyni: - Działamy w zasadzie od poprzednich wyborów samorządowych, w których wystartowaliśmy jako "Wspólna Gdynia". Od początku była wiara, że jesteśmy w stanie nasze miasto zmienić. Nie było tak, że następnego dnia po wyborach roku 2018 (gdy wprowadziliśmy dwie osoby do rady miasta) byliśmy tym, czym dziś, ale stopniowo rośliśmy w siłę. Zaczęliśmy się od wnikliwego przyglądania się sprawom miasta, od wytykania władzom błędów. Jednocześnie tworzyliśmy własny program, zastanawialiśmy się, kto ma największe szanse zostać radnym, a kto prezydentem. Rozumiem, że pani od razu ręka w górę i zgłosiła się na ochotnika na drugie z tych stanowisk. - Długo nie chciałam startować na prezydenta. Zdecydowałam się, gdy zobaczyłam, jak mocno dociera nasz program do mieszkańców, że nasz zespół rośnie w siłę, uwierzyłam, że to może się udać. Najważniejsze pytanie, które było w mojej głowie, to czy jestem w stanie zrezygnować ze swojego dotychczasowego życia, z kancelarii, w której mam co robić, która przynosi mi satysfakcję. Jestem gdynianką prawie od urodzenia, miłość do miasta i niezgoda co się stało z Gdynią, jest tak wielka, że postanowiłam w to wejść. Zwłaszcza że aktywność społeczna jest dla mnie naturalna. Nie cierpię narzekać, wolę zmieniać to, co mnie uwiera. Żadnej pracy się pani nie boi niczym Irena Kwiatkowska. Uczestniczyła pani w strajkach kobiet, a tymczasem ważną osobą "Gdyńskiego Dialogu" jest konserwatysta Zygmunt Zmuda-Trzebiatowski. Jak to pogodzić? Do której z dużych partii pani najbliżej? - Nie tylko uczestniczyłam w strajkach, ale je organizowałam. Jest mi blisko do lewicy w kwestiach światopoglądowych. Byłam wiele lat wyborczynią dużej partii politycznej, ale podczas strajku kobiet zawiodłam się na niej i podziękowałam. Posłowie tej partii podczas głosowania nad projektem "Ratujmy Kobiety" wyciągnęli karty z czytników, żeby udawać, że nie ma ich w Sejmie. Gospodarczo żadna z partii do końca mnie nie przekonuje. Wiem, że miasto musi zarabiać. To też pewnego rodzaju biznes, który musi mieć źródła dochodów. Kiedy pani uwierzyła, że misja prezydencka może się udać? Jeden z sondaży dawał pani poparcie na poziomie 6 proc. Wszyscy myśleli, że skończy się jak zwykle. - W trakcie kampanii widzieliśmy, na jak podatny grunt padają nasze hasła. Zdecydowana większość mieszkańców chciała zmiany. Kampanię zaczęliśmy długo przed oficjalnym startem, mieszkańcy wyraźnie uwierzyli w naszą autentyczność. To przykre co powiem, ale kolejne rozmowy były dla mnie przytłaczające, nie wiedziałam, że w Gdyni jest aż tak źle. W pewnym momencie naszła mnie refleksja, że to przecież jest robota nie na jedną kadencję, a na kilkadziesiąt lat. Wtedy zaczęłam się poważnie zastanawiać czy to aby na pewno dla mnie. Przestraszyła się pani potencjalnego sukcesu? - Nie o to chodzi. U podstawy wszystkich zadań, których się podejmuję leży przekonanie o możliwym sukcesie. Są też w moim CV porażki, to naturalne u ludzi czynu. Skala problemów Gdyni mogłaby przytłoczyć każdego i tak stało się ze mną. Jaka jest prawdziwa twarz Gdyni? We wszelkich rankingach gdynianie są na topie, jeśli chodzi o zadowolenie z życia. Dobrze się mieszka w Trójmieście. - W Trójmieście może tak, ale w Gdyni jakby ostatnio gorzej. Nasze miasto nie ma oferty dla turystów, a i z tą dla mieszkańców krucho. Jedynie edukacja jest od lat na wysokim poziomie, ale i tu są ogromne różnice między dzielnicami. Na ostatniej prostej kampanii byłam w szkole podstawowej nr 13 na dolnym Małym Kacku, towarzyszyła mi osoba, która na co dzień mieszka w Szwajcarii, a kiedyś żyła w Gdyni. Wieczorem ta osoba przysłała mi SMS ze wstrząsającą treścią. Przed nami wielkie zadanie naprawy 26 lat zaniedbań, bo tyle trwały rządy Wojciecha Szczurka. Potępia pani w czambuł całe ćwierćwiecze rządów byłego już prezydenta? - Ta szkoła w Kacku nie była remontowana nigdy. Renomowane VI LO dopiero niedawno dorobiło się sali gimnastycznej. Wojciech Szczurek przez wiele lat był dobrym prezydentem, zrobił wiele dla miasta, mieszkańcy mu ufali - tego nikt mu nie odbiera. Ostatnia kadencja była fatalna, a zaniedbania to nie tylko pięć ostatnich lat. Dziś nie najlepiej jest nawet w edukacji, którą Gdynia się szczyci, a co dopiero w innych dziedzinach. Kiedyś się mówiło wolny Gdańsk, w sensie powolności i szybka, nowoczesna Gdynia. - Dziś to się zupełnie odwróciło. Nie możemy nie widzieć rozwoju Sopotu czy Gdańska, żyjemy przecież w jednej aglomeracji. Sama dwa razy w tygodniu pracuję w Gdańsku, który się fantastycznie rozwinął dzięki wizji Pawła Adamowicza. W Gdyni wizjonerstwo dotyczyło poronionego pomysłu lotniska, ale zabrakło go w kontekście poprawy życia mieszkańców. Jestem przygnębiona stanem mojego miasta, a jeszcze nawet nie przeszliśmy do poziomu jego zadłużenia. Od pani oponentów politycznych usłyszałem, że jedyne doświadczenie samorządowe, jakie pani ma to samorząd zawodowy lekarzy i lekarzy dentystów. Czy jest pani gotowa rządzić Gdynią - największym miastem niewojewódzkim w Polsce? - Jestem z wykształcenia prawnikiem, uważam, że trudno o lepszy kierunek, jeśli chce się rządzić tak skomplikowanym organizmem, jak miasto. Nie chcę być złośliwa, ale kontrkandydat na stanowisko prezydenta, przez 16 lat zasiadał w radzie miasta i to jest właściwe słowo - zasiadał. Niczym specjalnym się nie wsławił. Złożyłam więcej projektów uchwał, nie będąc w radzie, niż Tadeusz Szemiot będąc w niej. Faktycznie naszego doświadczenia nie da się porównać, ale jeśli już musimy się porównywać, to moje wypada o niebo lepiej. Wbijacie sobie szpilki, ale w radzie miasta "Gdyński Dialog" będzie musiał współpracować z Koalicją Obywatelską. Matematyka jest bezlitosna, nikt nie ma większości, aby rządzić, musicie zawiązać sojusz, jesteście na siebie skazani. - Jako prawnik bym uważała z tym skazywaniem, natomiast będziemy współpracować, mimo że na ostatniej prostej kampanii zrobiono wiele, by temu zapobiec. Gdy kurz wyborczy opadnie, mam nadzieję, że zachowamy się jak dorośli i będziemy działać na rzecz Gdyni, bo to obiecaliśmy wyborcom. Nie możemy ich zawieść. Tadeusz Szemiot mówił, że jeśli wygra, zaproponuje pani stanowisko wiceprezydenta. - Nie przyjęłam tej oferty, odkładając rozmowy o personaliach na okres powyborczy. Jeśli ja wygram, nie wykluczam powołania osoby z KO na stanowisko wiceprezydenta. Będzie decydowała merytoryka. Znajomości były kluczowe za kadencji Szczurka, teraz będzie inaczej. Myślę, że dobór zastępców też przyczynił się do klęski prezydenta. Ludzie byłego prezydenta mówią, że przegrał przez węzeł Karwiny. - To byłoby spłycenie tematu, ale na pewno był to duży kamień, który przyczynił się jego klęski. Gdynianie od lat stali w korkach i koniec końców niewiele się zmieniło. Ta inwestycja była prowadzona fatalnie. Tak samo jest z szumnie ogłaszaną obwodnicą Witomina, przy której, przez jednego z wykonawców, została zaskarżona dokumentacja projektowa. Ten refren się powtarza, nie ma problemu z wykonawcami, a z niewłaściwie przygotowaną dokumentacją, która kładzie cały projekt. To wyście bardziej wygrali te wybory, czy Szczurek bardziej przegrał? - Trudne pytanie. Wygraliśmy w sposób nieoczekiwany, ale to bardziej Szczurek przegrał. "U Maxima w Gdyni znów cię widział ktoś" ten wers z twórczości Lady Pank zna każdy, jedna z waszych konferencji wyborczych odbyła się właśnie tam. Czy ten słynny klub zmartwychwstanie? - Dziś Maxim jest w ruinie, miasto nie ma nań pomysłu. Były nieudane próby sprzedaży tego terenu. Stowarzyszenie "Nasze Orłowo", które jest częścią "Gdyńskiego Dialogu" będzie chciało, aby powstał tam zielony amfiteatr, który byłby naturalnym przedłużeniem promenady królowej Marysieńki. Nie może zabraknąć pytania o pierwszej pani decyzji jako prezydenta. - Myślimy o powołaniu zespołu ds. rozwiązania problemów z dzikami oraz ds. rozwiązania problemów transportowych w dzielnicach północnych, ale zaczniemy od przyjrzenia się decyzjom ws. wydatkowania środków finansowych wydanym przez prezydenta po 7 kwietnia. Dochodzą nas słuchy, że różne rzeczy były załatwiane, mam obawy, że niezbyt korzystnie dla miasta. Załóżmy, że umówimy się w tym samym miejscu za pięć lat, w 2029 r. Co ma być pomnikiem tej kadencji, w której bez względu na wynik pani i "Gdyński Dialog" będziecie mieli sporo do powiedzenia? - Tego właśnie chcę uniknąć, nie chcę, żeby ta kadencja miała pomnik. Chcemy silników, nie pomników. Inwestycje, które będą pracować, aby zadłużenie naszego miasta malało. Na razie grozi nam przekroczenie progu ustawowego i przysłanie komisarza przez rząd. Pytano mnie o ZOO i Aquapark. Na razie nasi mieszkańcy mają o wiele pilniejsze potrzeby. Czy czuje się pani częścią większej historii? Gdańsk i Sopot mają kobiety za prezydentów. Czas na Gdynię. - Miło mi być częścią czegoś co już jest nazywane "turkusową rewolucją" od barw "Gdyńskiego Dialogu". Czy pani jest już trochę zmęczona tą kampanią? Wydawało się, że 7 kwietnia będzie po jabłkach, a tu dogrywka, a stawka bardzo wysoka. To musi sporo kosztować. - Zakładaliśmy II turę i o niej marzyliśmy, ale chcę, żeby już był poniedziałek rano, żebyśmy od słów mogli przejść do czynów, obojętnie jaki wynik padnie w niedzielę. Niech przemówią czyny nie słowa. Rozmawiał Maciej Słomiński