Aleksander Miszalski został nowym prezydentem Krakowa. Już po pierwszej turze wyborów mówiło się o niespodziance, bo wyprzedził o 10 punktów procentowych Łukasza Gibałę. W drugiej turze do końca drżał o wynik, bo różnica była minimalna, ale finalnie zdobył 51 proc. głosów i lada dzień przejmie władzę w Krakowie. Donald Tusk: - Kiedy siedzieliśmy z Olkiem u mnie w pokoju, to rozmawialiśmy, że będzie ciężko. Pierwsze sondaże były takie, że za głowę się łapaliśmy. Wykonał wielką robotę. Każdy kto zna Kraków wie, że przekonać takie miasto to wielka rzecz. To, że prezydentowi Miszalskiemu się udało, to wielki sukces. Mam wrażenie, że trochę pomogłem. Tyle tylko, że zanim nadeszła wygrana w wyborach, Miszalski w żaden sposób nie był faworytem. Kiedy pod koniec 2023 roku po raz pierwszy słychać było pod Wawelem, że to właśnie on może powalczyć o prezydenturę w mieście, nawet lokalni politycy Platformy zastanawiali się, czy to na pewno dobry pomysł. Wewnętrzne badania miały dać odpowiedź, ale i one wychodziły przeciętnie - Miszalski zazwyczaj zajmował w nich czwarte miejsce (w zależności od wariantu badania najczęściej za Gibałą, Majchrowskim i Wassermann) z poparciem na poziomie kilkunastu procent. Inne badania wskazywały, że nie cieszy się on dużą rozpoznawalnością. Nie pomógł mu też "spadochroniarz" z Warszawy, czyli Bartłomiej Sienkiewicz, który został lokomotywą PO w wyborach do Sejmu z Krakowa. Miszalski - partyjny baron i szef małopolskich struktur - mógł odczytać ten ruch Donalda Tuska jako potwarz. A przynajmniej tak odczytali to lokalni działacze PO, którzy początkowo sprzeciwiali się obecności Sienkiewicza pod Wawelem, a koniec końców zaakceptowali taki stan rzeczy. Miszalski w tamtych wyborach nie dostał też dwójki, która decyzją partii przypadła kobiecie. Wystartował z trójki, czyli miejsca biorącego, ale jednocześnie "nijakiego" - takiego, które nie buduje rozpoznawalności polityka. Jeśli już wtedy Miszalski myślał o sobie w kontekście "projekt prezydent", to Sienkiewicz i Tusk mogli pokrzyżować jego plany. Gdy na początku roku okazało się, że rządzący od 22 lat miastem Jacek Majchrowski nie podejmie ponownie rękawic, stało się jasne, że otwiera się furtka dla PO, by zdobyć kolejne wielkie miasto. A za klamkę już chwytał Miszalski, który jeszcze formalnie czekał na zielone światło z Warszawy. I je dostał. Miszalski w zwycięstwo wierzył pierwszy. Potem dołączyli inni - Najważniejsze było to, że Olek chce startować. Niektórzy kandydaci czy potencjalni kandydaci mówią, że chcą startować, ale często zależy im tylko na tym, by podbić pozycję partyjną. Tutaj Aleksander od początku wiedział, że chce startować. On mówił, że chce startować już w momencie kiedy nie było wiadomo co zrobi prezydent Majchrowski. Prezydent Majchrowski wycofał się później, już po decyzji Olka - zdradza nam kulisy radny miejski Łukasz Sęk, współtwórca kampanii Miszalskiego. Problem w tym, że podjęcie decyzji to jedno, a realizacja zadań to drugie. Miszalski, jak już wspomnieliśmy, startował z bardzo niskiego pułapu. Dość powiedzieć, że wszystkie wewnętrzne sondaże, którymi dysponowało środowisko Miszalskiego, w zasadzie do momentu wyborów nie dawały mu szans na wejście do drugiej tury. I - paradoksalnie - w jego sztabie 7 kwietnia był większy stres niż dwa tygodnie później. Gdyby Miszalski nie wszedł do drugiej tury skończyłoby się wizerunkową katastrofą nie tylko dla niego, ale i całej partii. - Olek był zdeterminowany, ale wymagało trochę czasu, aby pozostałe osoby w tę determinację uwierzyły. No bo wiadomo było, że te wyniki sondażowe były, jakie były. Niektórzy mogli na początku powątpiewać, że to jest projekt, który może się udać - nie ukrywa Sęk. Kampania Miszalskiego opierała się na kilku filarach. Z jednej strony na bezpośrednich spotkaniach z mieszkańcami w dzielnicach i na ulicach, z drugiej strony prowadził kuluarowe rozmowy z innymi kontrkandydatami (jak np. Stanisławem Mazurem, który przed pierwszą turą wycofał się z wyścigu - red.), z trzeciej strony brał na celownik konkretne grupy społeczne Krakowa, a z czwartej kampania opierała się na wsparciu zewnętrznym, również ze strony Tuska i Rafała Trzaskowskiego. Który element był najważniejszy? - Spotkania z mieszkańcami - nie ma wątpliwości Sęk. - Olek odbył setki, jeśli nie tysiące rozmów z mieszkańcami. Niektórzy politycy tego unikają, Olek wręcz przeciwnie. Myślę, że ta determinacja, zdecydowanie i przekonanie o tym, że ma dobry pomysł na Kraków i chce ten Kraków zmieniać, spowodowały, że ludzie uwierzyli w ten pomysł - dodaje. Klucz do zwycięstwa? Spotkania z mieszkańcami Miszalski krok po kroku budował więc pozycję, ale to Gibała wciąż pozostawał głównym faworytem do zwycięstwa. Być może pozycję Miszalskiego budowało też... niezdecydowanie PiS, które bardzo długo miało problem w wyłonieniem kandydata. A w tym czasie słupki poparcia barona PO rosły, a w drugiej połowie marca okazało się, że ma szansę na walkę w drugiej turze. - W połowie marca, kiedy była dłuższa przerwa w Sejmie, ruszyliśmy z kampanią bezpośrednią, wyszliśmy na ulicę. Wtedy Olek już mógł się skupić na tym, co najbardziej lubi - kampanii na mieście. Z dnia na dzień widzieliśmy, że ta kula się rozpędza - podkreśla Sęk. - Pierwsze sondaże nie były najgorsze, ale widać było, że ta strata jest duża i nie będzie łatwo. Od początku wiedzieliśmy, że ta kampania będzie ciężka, będzie wyczerpująca i Olek nie startował w niej z pozycji faworyta. Ale się udało - cieszy się rozmówca Interii, który zapewne zostanie prawą ręką nowego prezydenta Krakowa. Miszalski przejmie formalnie władzę 7 maja. Od tego dnia będzie mógł się nazywać prezydentem Krakowa. - O Olku mogę mówić w samych superlatywach. Nie dlatego, że jesteśmy z jednego ugrupowania, ale dlatego, że uważam go za jednego z najbardziej porządnych osób w krakowskiej polityce - mówi w rozmowie z Interią Dominik Jaśkowiec, krakowski radny i były przewodniczący rady miasta. - Dobrze mi się z nim współpracuje. Nawet jeśli między nami jest różnica zdań, to można z nim dojść do kompromisu. Podoba mi się to, że nie narzuca swojego zdania czy poglądów, ale że potrafi rozmawiać - dodaje Jaśkowiec, który... może z Miszalskim za długo nie popracować, bo prawdopodobnie zajmie jego miejsce w Sejmie. Dawid Serafin, Łukasz Szpyrka ***Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!