Dziś sytuacja w sejmikach, gdzie większość ma koalicja rządząca, wygląda tak, że Koalicja Obywatelska ma "swoich" marszałków w ośmiu województwach, w dwóch został wybrany marszałek z PSL. Pod znakiem zapytania stoją jeszcze dwa sejmiki: łódzki i mazowiecki. Zwłaszcza ten ostatni budzi ogromne emocje u jednych i u drugich. Ludowcy nie wyobrażają sobie, by Mazowszem przestał rządzić ich człowiek, czyli Adam Struzik, który marszałkiem jest od 2001 roku. Radni KO jednak buntują się przeciwko takiemu rozwiązaniu. Ich argumentacja jest jasna - mają 20 radnych, a Trzecia Droga ośmiu. Nie chcą więc oddawać miejsc w zarządzie koalicjantom. Ludowcy grają o Mazowsze Sęk w tym, że sama KO niewiele zdziała. Trwa więc pat, już dwukrotnie przekładano sesję sejmikową. Najbliższa jest zaplanowana na piątek 24 maja na godzinę 10. - Mazowsze zawsze na pierwszym miejscu - ucina Piotr Zgorzelski, wicemarszałek Sejmu i mazowiecki poseł PSL, gdy pytamy go o to, co się wydarzy. Ludowcy grają wysoko, bo zorientowali się, że są w stanie ogrywać nawet silniejszego koalicjanta. Tak stało się na Dolnym Śląsku, gdzie nieoczekiwanie marszałkiem województwa został Paweł Gancarz z PSL, którego poza ludowcami poparli także radni z KO, Bezpartyjni Samorządowcy oraz... PiS. Wcześniej w głosowaniu przepadł za to z kretesem kandydat KO Michał Jaros, na którego nie zagłosowali nawet radni z własnego klubu (dostał tylko 12 głosów, choć samych radnych KO jest 15 - red.). - Do końca był pewny wygranej, miał nawet napisane exposé, mówił, że ma policzone 23 głosy - opowiadał nam po fakcie jeden z dolnośląskich działaczy. - Jak można, bez ustaleń, podjęcia zobowiązań przez wszystkich, iść na tak ryzykowne, tajne głosowanie? - zastanawia się nasz rozmówca. Politycy KO robią dobrą minę do złej gry i przekonują, że liczy się to, że odsunęli na Dolnym Śląsku PiS od władzy. W zarządzie województwa, poza marszałkiem z PSL, jest dwóch radnych z KO, radny Bezpartyjnych Samorządowców i jedna radna z Polski 2050. W rzeczywistości Bezpartyjni są w jednym klubie z PSL, a radnej Natalii Gołąb z Polski 2050 bliżej do ludowców niż KO. Interweniował sam Donald Tusk - Żałuję, że marszałkiem nie jest przedstawiciel KO, bo mamy najwięcej radnych. Źle się stało, że zabrakło umowy koalicyjnej. Gdyby się pojawiła, można było wspólnie omówić kwestie programowe i personalne. Zobaczymy jednak, jak będzie funkcjonował nowy zarząd - mówi Interii Grzegorz Schetyna, dolnośląski senator z KO. - Bezpartyjni Samorządowcy dostali się do zarządu, ale to nie zmienia faktu, że trzeba będzie ocenić ich działalność z czasów współpracy z PiS. Nie będzie żadnej taryfy ulgowej: audyt we wszystkich spółkach, finansów województwa z ostatnich pięciu lat - deklaruje. W podobnym tonie wypowiada się także Bogdan Zdrojewski, poseł KO z Dolnego Śląska. - Z jednej strony jest sukces, bo PiS przestał rządzić na Dolnym Śląsku. Pracowała na niego cała ekipa, bez wątpienia ma znaczenie polityczne i merytoryczne. Z drugiej strony, nie mamy dyscypliny we własnym klubie - przyznaje w rozmowie z Interią. Odepchnięcie PiS od władzy to jednak tylko odrobina sukcesu. Wszakże sejmikiem współrządzi teraz były koalicjant partii Jarosława Kaczyńskiego. - Nowy zarząd sejmiku byłby przyjęty bez komentarzy, gdyby w jego składzie nie znalazł się członek Bezpartyjnych Samorządowców, formacji, która przez ostatnie lata współpracowała z PiS. To kość niezgody, jeżeli chodzi o oceny polityczne dzisiaj. Sytuacja nie przekłada się na koalicję ogólnopolską, bo nie ma koalicji z PiS - mówi Zdrojewski. Nasi rozmówcy z Koalicji Obywatelskiej uważają, że istniało poważne ryzyko, że do władzy na Dolnym Śląsku może powrócić...PiS. Taki zwrot akcji w postaci porozumienia PSL z PiS mógłby poważnie zatrząść koalicją rządzącą w Warszawie. - Kiedy trwały negocjacje sejmikowe i los Jarosa był niepewny, była interwencja z góry. Donald wydzwaniał do Kosiniaka, a ten do Gancarza. Ludowcy jednak podeszli do sprawy racjonalnie. Bardziej opłaca się mieć marszałka niż nie mieć, prawda? - pyta retorycznie jeden z radnych. Politycy KO uznali z kolei, że nie warto umierać za Jarosa i lepiej dogadać się w tej układance, która jest. Dlatego zgodzili się poprzeć Gancarza i wziąć dwa miejsca w zarządzie województwa. - W kraju jest tak, że czasami, marszałkiem zostaje ten, kto nie ma większości w sejmiku. W poprzedniej kadencji Warmia i Mazury, a do tego Mazowsze, przypadły PSL-owi. Obecnie w układance Koalicji 15 października, ludowcy zyskali marszałka na Dolnym Śląsku - tłumaczy nam jeden z polityków PO. - Nie ma się co obrażać, mówimy o tym samym środowisku. Nie pozwoliliśmy na przedłużenie rządów PiS. Kosztowało to zmianę układu regionów na rzecz PSL. Ale w koalicji nic się nie zmienia - podkreśla nasz rozmówca. Co ma Dolny Śląsk do Mazowsza? Tuż przed obsadzeniem zarządów sejmików łódzkiego i mazowieckiego, ludowcy z Dolnego Śląska łagodzą nastroje. - Deklaruję współpracę z Polską 2050, Lewicą i PO. Chcemy rozdzielić politykę od samorządu. Przed nami duże wyzwanie, trzeba rozdystrybuować środki unijne - zapowiada w rozmowie z Interią Paweł Gancarz, nowy marszałek województwa. Także Michał Rado, nowy wicemarszałek, związany ze środowiskiem Bezpartyjnych Samorządowców podkreśla, że w zarządzie województwa nie zasiada nikt z PiS. - Zarząd województwa dolnośląskiego tworzą partie wchodzące w skład Koalicji 15 października, uzupełnionej o Bezpartyjnych Samorządowców. Nie ma w zarządzie przedstawicieli PiS. A to, że PiS głosował za niektórymi kandydatami pokazuje specyfikę polityki samorządowej. W regionach i polityce lokalnej jest inaczej niż w tej ogólnokrajowej. Tutaj na pierwszym planie są problemy mieszkańców i to, jak je rozwiązywać, a nie partyjne barwy. Każdy samorządowiec z doświadczeniem wie, że porozumienia w sprawie lokalnych spraw można i trzeba zawierać bez oglądania się na to, kto jest z jakiej partii - mówi Michał Rado. Zapytaliśmy Michała Dworczyka, posła z dolnośląskiego PiS, czy rzeczywiście był plan, by PiS wszedł do zarządu województwa. - Arytmetyka jest arytmetyką i nie było szans, byśmy mogli nadal zasiadać w zarządzie województwa. Jako PiS zdecydowaliśmy jednak, by poprzeć marszałka Pawła Gancarza i dwóch członków zarządu, nie oczekując nic w zamian. Uznaliśmy, że taki kształt zarządu jest w obecnych warunkach optymalnym rozwiązaniem dla Dolnego Śląska. Zwłaszcza, że osoby, które wybraliśmy deklarowały kontynuację strategicznych dla rozwoju województwa programów, uruchomionych w ostatnich latach - mówi nam Dworczyk. Polityczna awantura na Dolnym Śląsku to dopiero początek. Ruch ludowców wiąże się z wyborem władz województwa łódzkiego, pod znakiem zapytania stoi wciąż jeszcze Mazowsze. - To system naczyń połączonych. Jak KO odda Struzikowi Mazowsze, to weźmie sobie Łódź. Jeśli przewalczy Mazowsze, to być może odda Łódź ludowcom - mówi nam jeden z radnych. Mazowsze być może roztrzygnie się już w piątek 24 maja, wybór władz w łódzkim sejmiku przełożono na 14 czerwca. Nie do końca z przebiegu negocjacji w sejmikach jest zadowolona Lewica. Bo choć Włodzimierz Czarzasty i Donald Tusk ustalili, że do zarządów województw będą wchodzić kandydaci Lewicy, to lokalni radni się przeciwko temu buntują. Na Dolnym Śląsku kandydat Lewicy do zarządu dostał zaledwie dwa głosy i nie wszedł. Także na Mazowszu radni KO i PSL nie chcą oddawać jednego z pięciu miejsc w zarządzie politykowi Lewicy. Czy to, co dzieje się w sejmikach przełoży się na relacje w koalicji na szczeblu centralnym? Nasi rozmówcy przekonują, że nawet jeśli liderzy są poirytowani przebiegiem negocjacji, to nie położą na szali trwania całej koalicji i rządu. Zwłaszcza w przededniu wyborów europejskich, w których zwycięstwo jest dziś dla Donalda Tuska priorytetem. Kamila Baranowska, Jakub Szczepański --- Zobacz raport: Wybory samorządowe 2024