Jedna z najważniejszych kampanii politycznych ostatnich lat rozpoczyna się bez zaskoczeń. Rafał Trzaskowski zdeklasował Radosława Sikorskiego i potwierdził swoją pozycję w Platformie Obywatelskiej. A tym, którzy sądzili, że Donald Tusk użyje prawyborów do osłabienia wewnętrznej opozycji, pokazał, że da się prześcignąć premiera i wyrosnąć na czołowego polityka w partii. Trzaskowskiemu udało się przejść z pozycji uśpionego aplikanta do funkcji pełnokrwistego lidera, który musi unieść oczekiwania całego obozu rządzącego. Już dziś bowiem widać, że kandydaci mniejszych partii nie mają w tej elekcji większych szans, choć swoje zapewne zechcą ugrać. Dwie Polski To zmiana, która może mieć w przyszłości poważne konsekwencje, jeśli chodzi o przywództwo w obozie demokratyczno-liberalnym. O ile oczywiście prezydentowi Warszawy wystarczy chęci i nie zabraknie dobrych pomysłów na kampanię. A ta - co oczywiste - pogłębi totalną polaryzację, więc w drugiej turze będzie starciem dwóch wizji Polski, dwóch systemów wartości, dwóch mentalności i dwóch - zupełnie obcych sobie - światów społecznych. Dlatego do zakończenia wojny polsko-polskiej, do pojednania, odbudowania wspólnoty - a o takim pragnieniu opowiadają dziś liderzy skłóconych formacji - jest dalej niż kiedykolwiek. Kampania będzie też sprawdzianem, czy Trzaskowskiemu uda się przekroczyć uszyty przez media i prawicę stereotypowy wizerunek wielkomiejskiego pięknoducha, który według oczekiwań swojego ekstrawaganckiego lewicowego otoczenia schlebia absurdom poprawności politycznej. I czy uda mu się uwieść także Polskę powiatową, bardziej konserwatywną obyczajowo, tradycyjną, odrzucającą nazbyt szalony postęp i przywiązaną na przykład do prawdy, że istnieją dwie płcie, a nie 10. W tym kontekście racjonalna centrowość niewątpliwie byłaby dla Trzaskowskiego bezpieczniejszym wyborem, by nie podzielić losu Kamali Harris, która przegrała z Donaldem Trumpem nie tylko w dziedzinie ekonomicznej, ale także kulturowej. Partyjna obywatelskość Jarosław Kaczyński także poszedł drogą przewidywaną, by nie powiedzieć przewidywalną. Aby uratować własną partię przed wewnętrznymi walkami frakcyjnymi i rozpadem, postawił na pozapartyjnego, ale mocno prawicowego prezesa IPN Karola Nawrockiego, który - patrząc na prezentowany przez niego światopogląd - z powodzeniem mógłby być kandydatem Konfederacji z poparciem PiS. Jego pierwsze przemówienie, co przyznali także kibice prawicowi i najtwardsi symetryści, ukazało głównie sztywność kandydata, hermetyczność jego poczucia humoru i drętwotę odczytywanych z kartki słów. Nie powiedział nic oryginalnego w kontekście znanych od lat postulatów jego środowiska. Być może ujawniona przez Nawrockiego wątpliwa charyzma nudnego nauczyciela historii była objawem stresu i w kampanii popierany przez PiS kandydat uwiedzie masy, ale nawet jeśli tak się nie stanie, Kaczyński nie będzie musiał brać za to żadnej odpowiedzialności. Nie po to znów zastosował metodę odwracania znaków i partyjną imprezę z rekomendowanym i popieranym przez partię kandydatem nazwał - chcąc zapewne wizerunkowo wykorzystać konkurencyjny skrót KO - "konwencją obywatelską", a samego Nawrockiego "kandydatem obywatelskim", aby ponosić konsekwencje ewentualnej porażki. Obalenie Kaczyńskiego W najgorszym wypadku w odpowiedniej chwili Kaczyński może wymienić kandydata na partyjnego, choć byłby to z jego punktu widzenia ruch ryzykowny. Wystawienie Przemysława Czarnka mogłoby bowiem skutkować buntem środowiska Mateusza Morawieckiego. Wystawienie Morawieckiego czy Beaty Szydło uruchomiłoby niechcianą sukcesję. A poparcie Mariusza Błaszczaka wprawdzie byłoby bezpieczne ze względów przywództwa w PiS, ale skończyłoby się kłopotami kandydata już w pierwszej turze. Trzaskowski stoi przed życiową szansą, by skonsumować owoce wieloletniej drogi politycznej i gwałtownie wzmocnionej pozycji. Być może po raz ostatni ma okazję sięgnąć tak wysoko. Kaczyński zaś postanowił - chwilowo? - wejść do tej samej rzeki. Postawił na człowieka mało znanego, ale - sądząc po rekomendacji ze strony prof. Andrzeja Nowaka, który nazywany jest prawicowym guru - bardzo krytycznie nastawionego do liberalnego Zachodu i jego wartości. Co ciekawe, ten sam Nowak mówił niedawno, że przegrane wybory prezydenckie powinny zakończyć się obaleniem Kaczyńskiego. Wiadomo na pewno, że Polskę czeka smętny czas niemerytorycznej kampanii, która może zakończyć się zaskoczeniem dla każdej ze stron. Andrzej Duda też miał kiedyś przegrać. Przemysław Szubartowicz