Szymon Hołownia. Fenomen całkiem zbędnego kandydata
Szymon Hołownia rusza w Polskę z prezydencką kampanią. Nie umie się jednak różnić od Tuska i Trzaskowskiego. Projekt pod nazwą Trzecia Droga jawi się jako przebój jednego sezonu.

Szymon Hołownia ogłosił, że zaczyna regularną kampanię prezydencką. Pojechał z tej okazji na Śląsk. Ma od pory brać urlopy jako marszałek Sejmu. W ostatnim sondażu IBRiS dla tygodnika "Polityka" ma 6,9 procent poparcia. Jest daleko za peletonem, którzy tworzą Rafał Trzaskowski, Karol Nawrocki i Sławomir Mentzen. Sugeruje, że to dlatego, iż do tej pory nie jeździł po Polsce. Jego stosunkowo późne wkroczenie do akcji ma zmienić tę proporcję.
Proporcję, która znajduje swoje odzwierciedlenie także w sondażach partyjnych. Zaglądamy do najnowszego badania United Surveys. Lider się zmienia, tym razem jest to Koalicja Obywatelska (31,1 procenta). Potem Prawo i Sprawiedliwość (28,6 procenta) i Konfederacja (17,1 procenta).
Trzecia Droga, czyli koalicja Polski 2050 i PSL dostaje 5,8 procenta. To oznacza, że nie weszłaby do parlamentu, próg dla koalicji wynosi przecież 8 procent. Z kolei Lewica wypada jeszcze słabiej. Z 4,9 procenta nie przekroczyłaby zwykłego progu wyborczego. Ten wynik oznacza, że choć KO, blok Donalda Tuska, ma pierwsze miejsce, to tracąc przystawki, straciłaby władzę. W Sejmie byłyby tylko trzy formacje, w tym dwie prawicowe, oskarżane o eurosceptycyzm. I pewnie one stworzyłyby koalicję. Spoiwem mógłby być sprzeciw wobec centralizacji i ideologicznych przegięć Unii Europejskiej.
Mam wrażenie, że gdyby ludowcy oderwali się od swojego "miejskiego" koalicjanta, partii Szymona Hołowni, to po raz kolejny wczołgaliby się do Sejmu. Ta porażka jest przede wszystkim porażką pana marszałka. Kolejne prezydenckie tabele to potwierdzają - w niektórych Hołownia ma 4-5 procent, tylko nieznacznie wyprzedzając Magdalenę Biejat czy Grzegorza Brauna. Strasznie jestem ciekaw, jak polityk (mój dawny kolega z dziennikarstwa) tłumaczy sobie taki obrót zdarzeń.
Kandydat nie na telefon?
Możliwe, że aktywność w kampanii coś tu jeszcze zmieni. Ale przecież Hołownia w przeciwieństwie do Karola Nawrockiego chociażby, nie musi walczyć o rozpoznawalność. Zna go prawie każdy, dzięki permanentnemu show, jakie urządził w pierwszych miesiącach swojego marszałkowania.
W dzień oficjalnego podjęcia kampanii Hołownia powtórzył formułkę, z której wynika, że jest kandydatem niezależnym - w przeciwieństwie do kandydatów i KO (Trzaskowski) i PiS (Nawrocki). Ma nie być "kandydatem na telefon" - premiera lub prezesa partii.
Mam wrażenie, że Hołownia jeszcze tego nie pojął: od początku swojej kariery marszałka i jednego z liderów nowej koalicji zachowywał się tak, jakby był na telefon - Donalda Tuska. Co najzabawniejsze, ten telefon mógł wcale nie dzwonić. On po prostu nie znalazł żadnej formuły na odróżnianie się do głównego koalicjanta. Czy znajdzie ją teraz? Wątpię. A gdyby coś nawet wymyślił, jest już chyba za późno. Wrażenie, że się utrwaliło.
Mówi dziś, że połączyłby chętnie podzielone części polskiego społeczeństwa. Że pogodziłby Polaków. Tymczasem jako marszałek brał ochoczo udział we wszystkich represjach wobec polityków opozycyjnego PiS - modelowa była tu jego gorliwość przy okazji pozbawiania mandatów Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika. Może i dysponował szczegółowymi badaniami, które wskazywały, że wyborcy Polski 2050 także oczekują rozliczeń. Ale w takim razie jego opowieści o łączeniu tego, co się podzieliło, nie mają żadnego sensu. To pusty dźwięk.
Nie potrafił wymyślić żadnej sytuacji, w której mógłby wystąpić jako mediator - już nawet nie między partiami, a różnymi wrażliwościami: konserwatywną i lewicową. Na początku kadencji Lewica atakowała go, że odkłada aborcyjne głosowania. Jego odpowiedzią, człowieka odbieranego jako katolik, a czasem i centroprawicowiec, było wprowadzenie w głosowaniach proaborcyjnej dyscypliny w klubie Polska 2050. Kiedy PSL kilka razy występował przeciw najbardziej radykalnym pomysłom ideologicznym Lewicy czy KO, Hołownia nigdy nie wsparł swojego koalicjanta. Pewnie nie trzeba było do niego dzwonić. Wystarczyło, że z mediów dowiadywał się, czego oczekuje Tusk.
Co więcej, ciężko jest wskazać jakąkolwiek sprawę, jakikolwiek projekt, który Polska 2050 wniosła do publicznej debaty. Przy którym by się upierała w ramach koalicji. W okolicach wyborów europejskich i samorządowych jej posłowie mieli podobno umierać za korzystniejszy dla przedsiębiorców kształt składki zdrowotnej. Ale w końcu jakiś projekt uzgodniono. Czy ktoś pamięta dziś, czyje propozycje wygrały, a czyje zostały odrzucone? Polska 2050 nie ugrała na tym politycznie nic.
Kolejną próbą był projekt pewnego umerytorycznienia, więc odpartyjnienia nominacji do spółek skarbu państwa. To mogło pasować do partii opowiadającej o sobie, że jest obywatelską odpowiedzią na partyjniactwo głównych ugrupowań. Ale projekt utkwił w sejmowej komisjach. Podobno ma być przygotowany nowy. Czy mający większe szanse? Czy Hołownia i jego ludzie umieli machać tym sztandarem, bić na alarm, komunikować się z Polakami? Pozwolili uśmiercić swoją inicjatywę w ciszy.
Tak się akurat składa, że w tym czasie, kiedy omawiano tę inicjatywę, pojawiły się zarzuty, że pan marszałek chciał studiować na Collegium Humanum. Może efektem było zamknięcie mu ust? Ale może te rzeczy nie mają związku. On po prostu taki jest. Prymus, dla którego poczucie, że wspólnie z Tuskiem broni politycznej poprawności przed prawicową nawałnicą, jest ważniejsze niż własne polityczne korzyści.
W efekcie z Polską 2050 kojarzą się tylko groteskowe, nierealne obietnice wyborcze, jak akademik za złotówkę czy zapowiedź, że lekarze rodzinni będą dzwonić do pacjentów. Czasem Hołownia przypominał o sobie większą proeuropejską gorliwością. Co jakiś czas wraca do pomysłu wprowadzenia euro, czego reszta koalicji, w tym minister finansów, nie chce. Ale nawet tego nie umie przekuć w jakiś polityczny efekt.
Wyjątkowo gorliwie zaangażował się za to we wszystkie przedsięwzięcia związane z naginaniem prawa. To on ogłaszał, że Trybunał Konstytucyjny właściwie nie istnieje, a niektóre wyroki Sądu Najwyższego są niewiążące, bo wydają je niewłaściwi sędziowie. Tu także nie umiał zaproponować choćby jakichś pośrednich rozwiązań (a z tak zwanymi neosędziami dałoby się to zrobić). Jest jedną z twarzy krucjaty części środowisk prawniczych szukającej odwetu na innej jego części. Jeśli Polacy odkryją, że ich sprawy są blokowane przed sądami, albo muszą być powtarzane, to poza ministrem Adamem Bodnarem będą to kojarzyli właśnie z Hołownią.
Nadgorliwy i niepotrzebny
Z tym kojarzy się jego ostatnia inicjatywa, tak zwana ustawa incydentalna, która pozbawiała Izbę Kontroli Nadzwyczajnej i Spraw Poselskich prawa do zatwierdzania wyborów prezydenckich. Było oczywiste, że broniący praw "swoich" sędziów prezydent Duda ją zawetuje. Cały spór jest więc raczej narzędziem do ewentualnego wywrócenia wyników wyborczych, jeśli byłyby niekorzystne dla obecnej koalicji.
Hołownia jest tu na pierwszej linii. Tyle że walczy dla Tuska i Trzaskowskiego, nie dla siebie. Chociaż plotkują, że w razie kryzysu wokół wyników wyborów marzy, aby jako marszałek Sejmu przejąć choć tymczasowo kontrolę nad państwem. Może się to zakończyć groteską. Ale będzie to groźna groteska. Groźna dla polskiej demokracji.
Ale on się takiego zadania podejmie, możemy być pewni. Jest nadgorliwy, nie w walce o swój interes, a o pognębienie prawicy. Rozeszły się pogłoski, że mógłby zrezygnować na rzecz Trzaskowskiego z kandydowania, a w zamian zostać marszałkiem do końca kadencji. Na razie jest rotacyjny i powinien ustąpić jesienią Włodzimierzowi Czarzastemu. Mógłby chyba tak zrobić, marszałkowanie traktuje jako swoją ulubioną zabawkę. Z drugiej strony, miała to być przecież droga do prezydentury.
Trudno mi wskazać drugiego polityka, który tak koncertowo zmarnował swoją szansę, bo nie umiał uprawiać podmiotowej polityki. Trzecia Droga była zręcznie pomyślanym projektem. Glosowali na nią ludzie mający dosyć PiS, ale zdystansowani wobec Tuska. Tylko dzięki niej tenże Tusk mógł zdobyć arytmetyczną większość dla swojego rządu. Ale ten manewr chyba nie da się już powtórzyć kolejny raz. Bo Polska 2050 nie umie przekonać Polaków, że jest im do czegokolwiek potrzebna.
Wyborcy jej uciekają. Trochę do partii Tuska, ale przede wszystkim do opozycyjnej Konfederacji. A w pojedynku prezydenckim - do Mentzena. Hołownia zgromadził tych, co są bardziej za ekonomiczną wolnością, więc kierunek jest naturalny, nawet jeśli tyrady Mentzena o ograniczaniu roli państwa brzmią mocno naiwnie. Nie lubię używać osobistych argumentów, ale sam znam takich nadal antypisowskich, ale też antytuskowych zbiegów.
Marszałek wciąż się pociesza, że w roku 2023 Konfederacja zgromadziła duży elektorat, a potem go straciła, częściowo na rzecz Trzeciej Drogi. Chyba jednak nie docenia, jak bardzo pogubiona i nieudolna wydaje się obecnie rządząca koalicja. I jak bardzo niepotrzebna jawi się na tym tle Polska 2050.
Piotr Zaremba
----
Bądź na bieżąco i zostań jednym z 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!