Strach o suwerenność
Najważniejszy temat wyborów prezydenckich płynie spodem debaty publicznej. To strach o suwerenność.

W czasach Trumpa i Putina straciliśmy międzynarodowy grunt pod nogami. Najpierw ziemia zadrżała na Wschodzie, teraz zaś trzęsie się na Zachodzie. Nie wiadomo, ile znaczą nasze sojusze. Jak bardzo skłonni będą Amerykanie do ryzykowania własnego życia - w czasach "America First"? Nie wiadomo. Na papierze obowiązują dawne alianse. W praktyce może być różnie.
Właśnie dlatego tak zastanawiające było to, że jak gdyby kierowany dawnym odruchem kandydat PiS, Karol Nawrocki, powędrował z pielgrzymką do Waszyngtonu. Pamiątkowa fotografia ma zaświadczać… właśnie - o czym dokładnie?
Rzecz nie w tym, że spotkanie trwało chwilę i o żadnej poważnej rozmowie nie mogło być mowy. Donald Trump nawet dla przyjaciół nie ma taryfy ulgowej, o czym przekonał się niespodziewanie obłożony cłami Izrael. Wierni sojusznicy, jak Kanadyjczycy, do dziś są poobijani niedyplomatycznymi groźbami z Białego Domu.
W interesie obecnej administracji jest podtrzymywanie sieci alternatywnych sojuszników politycznych w krajach Unii Europejskiej. "Przypadkiem" są to często ci sami gracze, których wspiera jednocześnie Putin. Cel Waszyngtonu zarysowany jest dość jasno: zwasalizować kraje Europy. Zmarginalizować ich znaczenie poprzez demontaż Unii Europejskiej, by w pełni nas skolonizować ekonomicznie i politycznie.
Jeśli obawiamy się o utratę suwerenności, czy zatem można beztrosko latać do Waszyngtonu? Odpowiedź nie jest łatwa, bo przecież USA to jedyny realny gwarant naszej… suwerenności wobec Wschodu. Jeśli jednak zasadza się na naszą suwerenność od Zachodu, czy to właśnie powinno się nazywać "mniejszym złem". Jak się wydaje, tak właśnie sądzi nasza klasa polityczna. Obecnie w polityce międzynarodowej wobec USA znajduje się ona na rozstaju dróg.
Polska ma trzy drogi
Pierwsza droga to dyplomatyczne wazeliniarstwo wobec Trumpa. Opcja kusząca, jednak jak przekonały się inne kraje, choćby Dania, pojednawcze gesty niczego nie gwarantują. To jak gdyby dyplomatyczna demencja: nie ma pewności, czy Waszyngton pamięta, że wczoraj się na coś umówił.
Druga droga to postawienie się Ameryce. Pomysł karkołomny, raczej samobójczy w przypadku krajów Europy Wschodniej. Ukraina zrewidowała kurs konfrontacyjny. Podpisano porozumienie w sprawie minerałów. Warszawa, gdyby była na miejscu Kijowa, zrobiłaby to samo.
Wreszcie trzecia droga to lawirowanie. Pomiędzy sojusznikami z Europy a nową Ameryką rysuje się zygzaki. Obsypuje wszystkich komplementami. Podpisuje nowe zobowiązania. Z jednej strony amerykańska elektrownia atomowa w Polsce. Z drugiej zaś strony, militarne porozumienie z Francją. Cóż można innego zrobić?
Dlaczego Trump namaścił Nawrockiego?
Właśnie w złożonym międzynarodowym kontekście jasno widać, że Polska nie powinna sobie pozwalać na większy poziom wewnętrznych awantur. A jednak Trump, namaszczając kandydata opozycji, dobrze wie, że korzystniejsza dla niego może być zasada "dziel i rządź". A czy dla Polski? A co pana Trumpa w ogóle obchodzi Polska, chodzi o "America First".
Dobrze byłoby, abyśmy nie dawali się łatwo prowokować. I czasem zaglądali pod zgiełk wyborczych awantur. W naszych wyborach, także tych prezydenckich roku 2025, ostatecznie chodzi o suwerenność - czyli polską politykę, która sprytnie i skutecznie nawiguje pomiędzy neoimperiami XXI wieku.
Jarosław Kuisz