Polityczne wstrząsy po wyborach. "Kaczyński wygrał walkę z Mentzenem"
- Poprzez wybory prezydenckie Jarosław Kaczyński wygrał walkę na prawicy ze Sławomirem Mentzenem. PiS ma absolutną większość kart w swoich rękach, a Mentzen jest tu, gdzie był wcześniej – ocenia w rozmowie z Interią prof. Rafał Chwedoruk. O opozycji mówi: W tych wyborach Lewica się nie wzmocniła. Platforma osłabła. A Trzecia Droga zaliczyła katastrofę. Pozycja Polski 2050 powoli staje się rozpaczliwa. Jest skazana na roztopienie się w Platformie.

Jolanta Kamińska, Interia: Dlaczego Rafał Trzaskowski przegrał?
Dr hab. Rafał Chwedoruk, politolog i prof. Uniwersytetu Warszawskiego: - To niewątpliwie najbardziej sensacyjna porażka w polskiej polityce po roku '89. Przekraczająca nawet porażkę Bronisława Komorowskiego o reelekcję, czy Tadeusza Mazowieckiego w 1990 roku.
Aż tak?
- Dysproporcja możliwości po obu stronach była olbrzymia. PiS przystępowało do drugiej tury w najgorszej kondycji od początku istnienia tej partii, z kandydatem, który pobił wszelkie rekordy w powadze kontrowersji dotyczących jego osoby. Wreszcie przewaga sondażowa Rafała Trzaskowskiego była trwała i długa. Zarazem nie wydarzyło się nic tak dramatycznego, jak np. podniesienie wieku emerytalnego, które było polityczną miną podłożoną pod kandydaturą Bronisława Komorowskiego. Sam Rafał Trzaskowski nie popełniał poważnych błędów. W dodatku w tych wyborach dostał więcej głosów niż pięć lat temu.
Z drugiej strony w 2023 roku na obecną koalicję rządząca poszło głosować ponad milion więcej osób niż teraz na Rafała Trzaskowskiego.
- Ale przy wyższej frekwencji. To nie tak, że tym razem machina PO w ogóle nie zadziałała. PiS znów wygrało - jak zawsze w przypadku wyborów prezydenckich - głosami nie swoich wyborców. Oprócz gigantycznej mobilizacji własnej PiS zmobilizowało wyborców innych partii, oraz środowisk mniej zainteresowanych polityką. Karol Nawrocki dostał nie tylko głosy prawicowej konkurencji PiS-u, która ostatnio mocno urosła, ale i głosy wielu wyborców mniej zaangażowanych. Fenomen polegał też na tym, że w pierwszej turze wynik Karola Nawrockiego był w najlepszym razie poprawny. W drugiej o jego zwycięstwie przesądziła niebywała wręcz mobilizacja, w tym grup społecznych, które na co dzień nie mają nic wspólnego z PiS-em.
Jakie grupy ma pan na myśli?
- Po pierwsze młodzież. Skala mobilizacji młodych po stronie Nawrockiego wymknęła się wszelkim modelom. Nigdy w takim odsetku PiS nie dostało poparcia młodych. Zwłaszcza, że w pierwszej turze Karol Nawrocki w grupie najmłodszych wyborców wypadł miernie.
Dlaczego młodzi postawili na niego w drugiej? To "efekt Mentzena", czy początek większej zmiany polegającej na dominacji konserwatywnych poglądów w najmłodszym elektoracie?
- Na pewno "efekt Mentzena" pojawił się w tym wszystkim. Natomiast widać, że zmiany wśród młodych zachodzą bardzo szybko i to w dwóch wymiarach. Młodzi ludzie są w stanie zmienić poglądy w sposób bardzo raptowny w krótkim czasie, ale także kolejny rocznik może być zupełnie inny niż poprzedni. Świat bardzo szybko się zmieniał w ostatnich latach. Widać, że po bojach o aborcję do polityki weszły roczniki, które były socjalizowane w cieniu problemu bezpieczeństwa, a nie wojen kulturowych. I to było bardzo istotnym czynnikiem. Lęki młodego pokolenia są inne niż lęki głównego nurtu elit politycznych.
I to wykorzystała Konfederacja.
- I z tego skorzystał także sztab Nawrockiego. W kwestii ukraińskiej Karol Nawrocki w kampanii znalazł się gdzieś pomiędzy PiS-em a Konfederacją. Zagospodarował lęki przed wciągnięciem Polski w wojnę, przywracaniem służby wojskowej czy konsekwencjami masowej emigracji młodych Ukraińców do Polski. To bardzo ważne, albowiem PiS to ostatnia partia, po której można się było spodziewać, że na nowo przyciągnie do siebie młodych.
A co z rolą Donalda Tuska? Nie brak dziś głosów, że premier, włączając się w kampanię na ostatniej prostej, bardziej zaszkodził Trzaskowskiemu niż pomógł.
- Tak. Już same prawybory były absurdem i w istocie uderzeniem w Trzaskowskiego. Bo jeśli jest świetny kandydat, który prowadzi w sondażach, to po co prawybory? To była swoista manifestacja władzy ze strony Donalda Tuska, pokazanie, że nikt nie wygra bez pomocy partii i jej lidera. Poza tym Tusk ma potężny elektorat negatywny. I nie jest przypadkiem, że zarówno zwolennicy Platformy, jak i jej przeciwnicy dość zgodnie wymieniają jego zaangażowanie jako fragment porażki.

Po pierwszej turze wyborów politycy Koalicji Obywatelskiej czy Trzeciej Drogi przyznawali, że wynik to żółta kartka dla koalicji rządzącej. W drugiej turze społeczeństwo wyciągnęło czerwoną?
- Komentatorzy sportowi lubią żartować o kartce pomarańczowej, bądź fioletowej czyli czymś pomiędzy. Myślę, że to dokładnie coś takiego. O czerwonej kartce nie można mówić, bo obóz władzy dostał ponad 10 milionów głosów.
Jednak w sondażach poparcia dla partii zaczyna się rysować niepokojący dla rządzących trend. Choćby badania Opinii24 dla Radia Zet przeprowadzone tuż przed II turą pokazały, że koalicja rządząca nie może liczyć na większość w Sejmie. Zapewne sondaże zrobione po drugiej turze będą pod tym względem jeszcze gorsze.
- Tak, zawsze część wyborców w Polsce chętniej przyłącza się do obozu zwycięskiego. Natomiast rzeczywistość jest dużo bardziej skomplikowana. Ten rząd nie może zbyt wiele i nawet Trzaskowski w Belwederze by tego znacząco nie zmienił ze względu na wewnątrzkoalicyjne sprzeczności. W tych wyborach Lewica się nie wzmocniła. Platforma osłabła. A Trzecia Droga zaliczyła katastrofę.
W sondażach nie przekracza progu wyborczego.
- Mit Szymona Hołowni runął. Natomiast problem tej koalicji nie polega na jej międzypartyjnym charakterze, bo to żaden precedens, ale na tym, że poglądy i interesy wyborców tej koalicji są rozbieżne, co świetnie pokazał przykład składki zdrowotnej.
A kwestii, które dzielą, jest o wiele więcej.
- Oczywiście. Wkrótce czekają nas dyskusje związane z atomem, zbrojeniami, polityką rolną itd. Światopoglądowo mamy z kolei gradację postaw od antyklerykalnych i emancypacyjnych, po postawy oczekujące, że nie dojdzie do żadnej rewolucji, a państwo w tych kwestiach nie powinno wtrącać się w życie obywateli.
To, co robią teraz politycy Polski 2050, to po prostu walka o przetrwanie. Oni wiedzą, że mimo strategicznego osłabienia Donalda Tuska, a być może początku końca jego mitu, jako zwyciężającego z PiS-em, ich pozycja powoli staje się rozpaczliwa.
Po wyborach koalicja trzeszczy w szwach. Politycy, zwłaszcza Polski 2050 i PSL-u, atakują Koalicję Obywatelską twierdząc, że odbiera koalicjantom tlen, m.in. wstrzymując ich sztandarowe projekty. Ze strony KO słychać, że to politycy Polski 2050 stracili wyborców i "zaorali" kampanię Trzaskowskiemu. Kto ma więcej racji w tym sporze?
- Obie strony mają rację. W istocie Platforma odpowiada za całość. Natomiast nadzieje na pozyskiwanie bardziej konserwatywnego elektoratu przez Trzecią Drogę okazały się płonne. Sojusz PSL z Polską 2050 opierał się m.in. na dawnych wyborcach Platformy i oni zaczęli do tej partii powracać, stąd wzrost PO w zeszłym roku w wyborach do Parlamentu Europejskiego. To, co robią teraz politycy Polski 2050, to po prostu walka o przetrwanie. Oni wiedzą, że mimo strategicznego osłabienia Donalda Tuska, a być może początku końca jego mitu, jako zwyciężającego z PiS-em, ich pozycja powoli staje się rozpaczliwa.
PSL jak zwykle spadnie na cztery łapy?
- Ludowcy mają atut w postaci szyldu, struktur i doświadczenia. Mogą ratować swoją pozycję wspólnymi listami z Platformą, czy nawet sojuszem z PiS-em i Konfederacją. Natomiast Polska 2050 jest skazana na roztopienie się w Platformie.
Pan też uważa, że podzielą los Nowoczesnej?
- Cóż mają innego zrobić? Tak przynajmniej liderzy uratują indywidualne kariery. Nie ma żadnego miejsca na drugą Platformę Obywatelską. Nawet gdyby tak było, to już na pewno nie wokół Szymona Hołowni, który jest zbyt konserwatywny i przegrał zbyt wiele w tej kampanii. Tuż po wyborach parlamentarnych Hołownia rzeczywiście mógł bardzo dużo, ale nie wyczuł momentu przewagi. W tej chwili politycy Polski 2050 mogą tylko krytyką próbować wymusić na Platformie, żeby przyszłe ograniczenie liczby ministrów nie uderzyło w nich za bardzo.
Trzecia Droga - czyli koalicja PSL i Polski 2050 - rozpadnie się, bo ci pierwsi mają w tym interes?
- Można PSL nazwać na różne sposoby, jednak wciąż będzie to PSL. I tak jest w przypadku Trzeciej Drogi. Była już koalicja z Kukizem, a i tak wszystko wisiało na barkach ludowców, wspartych przez grupę popularnych polityków innej partii. I to ludowcy tak naprawdę zdecydują o losie Trzeciej Drogi - czy jest sens korzystać dalej z tej nazwy, czy może jako samodzielny podmiot będą w stanie swobodniej grać w przestrzeni między Platformą i PiS-em.

Od razu po wyborach na scenę weszli odwieczni rywale - Jarosław Kaczyński i Donald Tusk - ze swoimi propozycjami. Szef PiS, który skądinąd odżył po zwycięstwie Nawrockiego, zaproponował powstanie apolitycznego rządu technicznego. Widzi pan choć cień szansy na taki rząd, czy jest to totalne political ficton?
- Żadnego rządu technicznego nie będzie. To propozycja rzucona przy pełnej świadomości, że przeciwnicy nie mogą jej przyjąć. Natomiast zauważmy, że poprzez wybory prezydenckie Jarosław Kaczyński wygrał walkę na prawicy ze Sławomirem Mentzenem. PiS ma absolutną większość kart w swoich rękach, a Mentzen jest tu, gdzie był wcześniej, mimo że jego wynik indywidualny był bardzo dobry.
Tymczasem - przynajmniej w sferze narracji - czarne chmury zbierają się nad Donaldem Tuskiem. Posłowie koalicji przebąkują, że trzeba zmienić premiera. Zupełnie wprost powiedział o tym w Polsat News wicemarszałek z PSL Michał Kamiński: "Nie stało się nic, żeby ta koalicja przestała funkcjonować, ale stało się wszystko, by na jej czele przestał stać Donald Tusk".
- Przegrani muszą się jakoś ratować, przelicytowywać, wskazywać winnych i pokazać premierowi, że on też przegrał, a koalicja trwa i to nie może się zmienić.
W tej sytuacji propozycja Donalda Tuska - czyli wotum zaufania dla rządu, to dobry ruch?
- Oczywisty. W zasadzie musiał to zrobić, bo w przeciwnym razie wykorzystałaby to druga strona, zgłaszając wotum nieufności. Natomiast słowa Michała Kamińskiego w wymiarze długofalowym nie są pozbawione podstaw. Tusk stoi przed alternatywą. Może wykorzystać porażkę i ratować się hasłem jedności w obliczu zagrożenia, jakim są sukcesy prawicy, podkreślając, że jest jedyną osobą, wokół której może nastąpić konsolidacja. Ten wariant oznacza konfrontację z prezydentem i stojącą za nim formacją. Druga możliwość to przygotowanie sukcesji, kogoś kto obejmie funkcję prezesa Rady Ministrów.
Widzi pan kandydata?
- Być może kobieta, biorąc pod uwagę skalę feminizacji elektoratu PO oraz Lewicy i możliwość dotarcia do kolejnych młodszych grup. Przy takim scenariuszu Donald Tusk mógłby kontrolować sytuację z tylnego siedzenia jak Jarosław Kaczyński, co przecież przyniosło PiS-owi wielkie sukcesy.
Mentzen zdaje sobie sprawę, że koalicja z PiS-em to jest świetny pomysł dojścia do władzy pod jednym warunkiem, że ma się potężną partię, której PiS nie wchłonie. Partia Kaczyńskiego, nawet osłabiona, wciąż jest potęgą.
Od tego politycznego "tu i teraz" zależy przyszłość i o tej przyszłości po wyborach rozmarzono się już w PiS i też w Konfederacji. Taka koalicja będzie rządzić w 2027 roku?
- Żyjemy w świecie tak bardzo nieprzewidywalnym, że z ferowaniem takich sądów trzeba być ostrożnym. Wojna w Ukrainie, wojna handlowa prowadzona przez Trumpa, globalny wzrost popularności skrajnej prawicy - to tylko jedne z wielu czynników, które powodują, że trudno o takie prognozy. Sam powinienem bić się w piersi, bo takiego scenariusza, jakim zakończyły się te wybory, nie przewidziałem.
Skupmy się zatem wyłącznie na Konfederacji. Czy po wygranej Nawrockiego i umocnieniu się PiS partia Mentzena jest w stanie w ciągu dwóch lat odebrać PiS-owi pozycję lidera na prawicy?
- Przed drugą turą wydawało się to realniejsze niż obecnie. PiS z pewnością z powodzeniem będzie wykorzystywać instytucję prezydenta oraz osobę Karola Nawrockiego, pokazując go, w wymiarze programowym, jako Konfederację bis. Natomiast samej Konfederacji z pewnością przydałoby się te 6 proc. Grzegorza Brauna.
Inaczej spełni się koszmar Sławomira Mentzena i zostanie skromną przystawką PiS-u?
- Tak. Mentzen zdaje sobie sprawę, że koalicja z PiS-em to jest świetny pomysł dojścia do władzy pod jednym warunkiem. Że ma się potężną partię, której PiS nie wchłonie. Partia Kaczyńskiego, nawet osłabiona, wciąż jest potęgą.
Koalicja rządząca odrobi starty przez dwa lata rządów? Zwłaszcza, że w Belwederze zasiądzie człowiek PiS-u - Karol Nawrocki.
- Koalicja przegrała, ale nie poniosła niesamowitych strat. Jej główny problem polega na tym, że druga strona miała potężne zdolności mobilizacyjne. Wiele zależy od tego, czy ekipa Tuska będzie umiała wykorzystać luki w zapleczu społecznym przeciwnika oraz jego słabości. Wszystko w dzisiejszym świecie dzieje się szybko i trwa krótko. Rok temu mogliśmy się zastanawiać, jak długo potrwa hegemonia Platformy. Teraz rozważamy, czy rząd przetrwa cztery lata. Nie zapominajmy, że ta gra toczy się w stabilnym systemie partyjnym. Boisko jest małe, a o zdobyciu, czasami niewielkiej, przewagi decydują niuanse. To ogranicza horyzont zmian.
Krótko mówiąc, duopol ma się dobrze i to się szybko nie zmieni.
- Tak, po pierwszej turze wszyscy kładli duopol do grobu, a po drugiej turze okazało się, że to nie zombie, tylko witalny młodzieniec.