Politycy. Wielki paradoks przesuwanej złotówki [OPINIA]
Polityka to ostatnia dziedzina życia społecznego, gdzie na szczyt dochodzi się tylko w wyniku czystej darwinowskiej rywalizacji. Możesz zostać miliarderem dzięki przełomowemu wynalazkowi, ale też dzięki rządowym kontraktom, regulacjom podatkowym jak Trump, który bankrutował kolejne przedsiębiorstwa, nie płacąc osobistych podatków, czy po prostu jak Putin – nakradłszy dostatecznie dużo dzięki systemowi władzy. Ale w samej polityce jest tylko jedna droga – wykończyć wszystkich konkurentów i zdobyć poklask większości wyborców.

Mój przyjaciel Iwo Zaniewski, malarz i legenda polskiej reklamy, mówi, że politycy mówią dokładnie to, co chcemy usłyszeć i zachowują się tak, jak chcemy. Gdybyśmy chcieli merytorycznej dyskusji i kultury osobistej, to tak by się zachowywali, ale ponieważ w większości chcemy łatwych recept i okładania się po pysku, to dostajemy taką kampanię prezydencką jak obecna.
Politycy nienawidzą zależności od wyborców. Marzy im się stabilny układ, w którym wyborcy nie mają realnego wyboru, w którym rozhuśtane emocje powodują, że głosują przeciw czemuś, a nie za czymś. Jeśli głosujesz przeciw Tuskowi czy przeciw Kaczyńskiemu , to wobec nowej władzy nie masz żadnych kłopotliwych oczekiwań - samo odsunięcie od władzy znienawidzonego polityka jest nagrodą i racją trwania rządu, który w efekcie może się składać z miernot, robić głupoty, marnować szanse rozwojowe, ale jak długo nie jest gorzej - może sobie rządzić. A przecież gorzej zazwyczaj jest wtedy, gdy robimy coś ważnego i trudnego.
Cóż z tego, że jeśli zrobimy to dobrze, to potem się polepszy - wybory są co chwila i dla polityków bazujących na emocjach najważniejsze jest nie przegrać żadnych z nich. Największym osiągnięciem, którym chwalił się rząd PiS, było ile razy w kolejnych wyborach pokonał Tuska. Nawet jak Tuska nie było w kraju i kampanie wyborcze partolił kto inny.
Teraz Tusk powtarza, że wygrać musi Trzaskowski, ale nie wychwala go wcale jakoś szczególnie - po prostu wskazuje, że wygrana Trzaskowskiego będzie porażką Kaczyńskiego, czyli kolejnym jego trofeum w niekończącej się wojnie dwóch mocno starszych panów, których największa umiejętność, to mistrzowskie rozbudzane złych emocji. Takich emocji, w których wyłącza się myślenie, bo liczy się tylko jedna prosta dychotomia: nasz czy wrogi.
Kim jest polityk? Przypadek złotówki
Ich działanie nie wynika wyłącznie ze złej woli czy cynizmu. Politycy to schizofreniczny zawód. Im wyżej zajdziesz, tym bardziej musisz tę schizofrenię akceptować, uwewnętrznić, a potem ukryć. Musisz czuć się przywódcą jednocześnie nie zapominając, że jesteś zwykłym pracownikiem najemnym opłacanym z podatków. Innymi słowy - pracujesz w budżetówce, która płaci słabo, wymaga zbyt wiele i wyznacza zadania prowadzące do nieustannej frustracji.
Polityk musi sprawić, że wyborca uważa, że ten coś dla niego konkretnie robi, więc udaje wszechmogącego. W efekcie słyszy potem: daj mi więcej pieniędzy, ale bez inflacji, która je zeżre; zadbaj o bezpieczeństwo, ale bez zbyt dużych wydatków na rzeczy, których nie rozumiem, a których potrzebuje państwo, a nie ja sam; zapewnij mi usługi na skandynawskim poziomie, ale bez skandynawskich podatków; nie wtrącaj się w moje życie prywatne, ale zadbaj o to, by sąsiad nie robił rzeczy, których nie lubię.
Mój stryjeczny dziadek Tomasz, mieszkający po wojnie w królewskim mieście Krakowie wytłumaczył mi kiedyś, co to jest polityka. Miałem nie więcej niż dwanaście lat, szliśmy po krakowskim rynku, na środku którego znajdują się słynne Sukiennice, wskazał kawiarnię, która dziś znajduje się w miejscu średniowiecznych straganów i powiedział tak:
- Dwóch przyjaciół wypiło w kawiarni codzienną kawę, zapłacili i zbierają się do wyjścia. Jeden z nich kładzie koło swojej filiżanki złotówkę napiwku dla kelnera, a drugi przepuszcza go przodem i przesuwa złotówkę do swojej filiżanki. Co to było, wnusiu? Kradzież? Nie, bo przecież złotówka trafiła do tego, do kogo miała trafić. Ale on myślał, że dostał ją od kogoś innego. I to jest właśnie polityka.
Myślę o tym wydarzeniu z nostalgią, nie tylko dlatego, że przypomina mi czasy, gdy złotówka napiwku to było coś, ale także dlatego, że nigdy od tej pory nie patrzyłem na polityków jak na idoli, supermenów czy zbawców, ale jak na sztukmistrzów, którzy starają się przesunąć niepostrzeżenie czyjąś złotówkę dla wywołania odpowiedniego wrażenia. Pytam więc czyją, po co, w czyim interesie i dlaczego mam o tym nie wiedzieć, jeśli akurat przesuwana jest moja.
Daliśmy się wciągnąć w tę grę
Odpowiedzi nie są zwykle specjalnie skomplikowane. Złotówki mają służyć partii i tym, którzy na nią głosują, bo bez wygranych wyborów polityk nie popchnie szali w kierunku nieskończonego dobra. To że nieskończone dobro Ojczyzny okazuje się coraz częściej dobrem partii i kolegów jest naszą winą. Daliśmy się wciągnąć w ich grę i uwierzyliśmy, że korupcja, chamstwo, przerzucanie odpowiedzialności za błędy na przeciwnika i coraz bardziej wymyślne łgarstwa, to mniejsze zło w porównaniu do katastrofy jaką jest wygrana przeciwnika.
Sam kiedyś tego doświadczyłem. Większość młodości spędziłem na obalaniu komunizmu, więc choć Lech Wałęsa był fatalnym prezydentem, wygrana Aleksandra Kwaśniewskiego wydawała mi się końcem świata. W sześć lat po obaleniu komunizmu, komunista znów obejmował władzę domykając system, bo premierem był wtedy inny komunista Józef Oleksy. Katastrofa. I co? I nic. Świat się nie zawalił, Kwaśniewski był niezłym prezydentem, za jego kadencji Polska weszła do NATO, a 10 lat później po wszechmocnym SLD zostały podgniłe ogryzki, które do dziś dogorywają na obrzeżach polskiej polityki.
Zawód pełen halucynacji i niepowodzeń
Tak się ułożyło, że poznałem w życiu wielu zawodowych polityków. Znaczna część z nich to cynicy. Większość pozostałych nie zwariowała tylko dlatego, że wierzą w swoje własne halucynacje. Wydaje im się, że przesuwając złotówkę w kierunku swojej filiżanki dokonują wiekopomnych dzieł i ratują Polskę przed zagładą. Dlaczego? Bo ich życie to pasmo nieustannych klęsk. Są jak zawodowcy grający w amerykańskiego baseballa, w którym największe gwiazdy trafiają w piłkę raz na kilkanaście prób, a w pozostałym przypadkach najważniejszą rzeczą jest nie pozwolić niepowodzeniom wejść do głowy i podważyć twoją wiarę w sukces.
W polityce jest tak samo - większość życia to pasmo niepowodzeń i zawiedzionych nadziei. Sukces jest krótkotrwały i przychodzi niespodziewanie, często nie wiadomo dlaczego i nie dzięki własnym zasługom lecz błędom przeciwników.
Kto pamięta Jarosława Kaczyńskiego w tanim, wymiętym garniturku na czele kilkunastoosobowych demonstracji w latach 90-tych, ten wie, że bez zbiorowego samobójstwa Unii Wolności, SLD i AW"S", byłby dziś zapomnianym emerytem. A gdyby ludzie Tuska nie wykończyli kandydatury Cimoszewicza, śp. Lech Kaczyński nie zostałby Prezydentem RP. Tak samo powrót Tuska do polskiej polityki byłby żałosnym epizodem, gdyby nie nieudolność połączona z butą i chciwośią różnych Czarneckich, Czarnków, Mezjów i Ziobrów.
Minęło półtora roku i dziś już wiemy, że wybory w październiku 2023 roku nie były jakimś niewiarygodnym przełomem godnym narodowego święta jak to się niektórym wydawało, ale kolejnym epizodem w przedstawieniu zwanym polityką, w którym wszystko wydaje się wyjątkowe, nadzwyczajne i przełomowe, a naprawdę jest wyłącznie zwykła rzeczy koleją.
Ani rządy Tuska nie pozostawiły Polski w ruinie, ani też rządy PiS nie zdążyły zrobić niczego, czego nie dałoby się naprawić. Owszem, nachachmęcili co niemiara, ale jesteśmy nadal wolnym, w miarę demokratycznym krajem, a nie ruską kolonią jak w czasach PRL. Propagandzie przedstawiającej najnowszą historię Polski jako serię nieustannych katastrof i następujących co parę lat końców świata, przeczą dane statystyczne i zdrowy rozsądek. Rozwijamy się szybko, choć pewnie moglibyśmy szybciej. Poziom życia podnosi się znakomitej większości, choć moglibyśmy wiele rzeczy robić mądrzej i sprawiedliwiej. Nawet usługi publiczne się rozwijają i mają swoje sukcesy, choć także swoje klęski.
Politycy to nie prorocy. Nie maja też swoich pieniędzy, choć swymi decyzjami mogą przesądzić, czy my je mamy i czy mamy je na trwale w wyniku rozwoju kraju, czy też chwilowo, bo na kredyt. Pamiętajmy więc, że to obywatel jest pracodawcą, a polityk, to tylko kierowca autobusu, który zobowiązał się przewieźć nas z punktu A do punktu B za rozsądną cenę. I że zawsze jest inny chętny, który też marzy, by z ostatnich rzędów przesiąść się za kierownicę. Ale zanim mu na to pozwolimy, warto sprawdzić czy ma prawo jazdy. Jesteśmy w większości nizinnym, łagodnie pofałdowanym krajem, ale idiota za kierownicą zawsze i wszędzie znajdzie sposób, by walnąć w jedyne drzewo w okolicy. Jeśli tak się stanie, to będzie nasza wina, bo to my, obywatele, decydujemy, kto kieruje naszym autobusem i czy wie, do czego służą hamulce, a do czego kierownica.
Maciej Strzembosz