Czy "Nawro" zajedzie "Trzaska" kondycyjnie?
Na ostatnim etapie kampanii prezydenckiej widać już wyraźnie pewną prawidłowość. Karola Nawrockiego wyzwania oraz ataki raczej budują i mobilizują. Rafała Trzaskowskiego wyraźnie męczą i zniechęcają.

Pamiętacie, jak jesienią PiS długo nie mogło się zdecydować, kogo z krótkiej listy "obywatelskich kandydatów" na prezydenta ostatecznie poprzeć? W końcu po tygodniach hamletyzowania z niewiele wtedy szerszej publiczności mówiącej trójki Bocheński, Bogucki, Nawrocki wybrali tego ostatniego.
Dlaczego? Dobrze poinformowani twierdzą, że decydujące okazało się - by tak rzec - przygotowanie kondycyjne. Podobno z tej trójki to właśnie Karol Nawrocki rokował na tym polu najlepiej. Nie chodziło wcale, by tym półprofesjonalnym pięściarstwem uprawianym niegdyś przez szefa IPN-u jakoś szczególnie wyborców epatować.
Rzecz była raczej w tym, że ten cały boks Nawrockiego dawał wyższy niż u innych poziom gwarancji, że kandydat nie pęknie w czasie superforsownej i prowadzonej w wyjątkowo niesprzyjających okolicznościach kampanii wyborczej. Nie pęknie ani fizycznie ani psychicznie. I że nie wywinie takiego numeru, jaki odstawił w kampanii roku 2005 kandydat SLD Włodzimierz Cimoszewicz. Ten, co na (przyznajmy to!) brudne i dęte ataki (pamiętna sprawa Jaruckiej) najpierw się rozpłakał, a potem zdezerterował z wyścigu.
Wybory prezydenckie. Nawrocki umie zagrać mocno i zaskakująco
Dziś widać, że tamta decyzja PiS-owców była słuszna. Kandydat Nawrocki - jak dotąd - nie pękł i się nie rozsypał. A przecież ataków było na niego niemało. Od oskarżeń o powiązania z gdańskim półświatkiem (bo pracował na studiach jako ochroniarz), przez zarzuty o złe prowadzenie IPN-u (NIK już od dawna przeczesuje teren w poszukiwaniu haków) po ostatnią aferę kawalerkową. Powiedziałbym nawet, że radzi sobie z nimi lepiej, niż by się można po politycznym żółtodziobie spodziewać.
Przy okazji wyszło jeszcze coś. Okazało się, że Nawrocki umie zagrać mocno, szybko i zaskakująco. I że przychodzi mu to ot, tak, bez długich wahań i przesadnej chwiejności. Jak teraz, gdy ogłosił, że przekazuje rzeczone mieszkanie na cele charytatywne. Choć przecież jako kandydat nie ma absolutnie żadnej gwarancji, że nie wyjdzie na tym ruchu już za parę tygodni jak przysłowiowy Zabłocki na mydle. To znaczy i z mocno uszczuplonym majątkiem (a krezusem Nawrocki bynajmniej nie jest), i z przegranymi wyborami prezydenckimi.
Nawrocki mieszkania się jednak faktycznie zrzekł. Oczywiście jego wrogowie będą tak wywracać kota ogonem, żeby to zagadać i zamazać. Pokażcie mi jednak w historii III RP innego polityka, który się na coś takiego zdecydował. No słucham.
Wybory prezydenckie 2025. Jak nie idzie, to Trzaskowski się sypie
I jeszcze jedno. Nawrocki prowadzi tę swoją kampanię raz lepiej raz gorzej. Czasem odpowiada na pytania mądrze a czasem plecie dyrdymały. Normalna sprawa. Ale trudno doszukać się w tym wszystkim momentów jakiegoś znaczącego zjazdu, przepalenia zwojów i ogólnego rozbicia.
Jako dziennikarz widziałem na własne oczy niejednego polityka w kampanijnej trasie. Często zdawało mi się, że na rozmowy przychodzili do mnie nie żywi kandydaci, ale podstawione w ich miejsce zombiaki. Ewentualnie ludzie, ale znajdujący się na skraju załamania nerwowego.
Nawrockiego na tej liście umieściłbym jednak dokładnie po drugiej stronie spektrum. Świeży, uśmiechnięty i gadający w miarę do rzeczy. Nie wiem, czy tak jest. Ale hipoteza robocza brzmiałaby, że Nawrocki jest tego typu człowiekiem, którego wyzwania i ataki nie wywalają z siodła. Przeciwnie, raczej pomagają mu odpalić głębsze pokłady energii potrzebne do wyjścia z tarapatów. Tak to przynajmniej na tym etapie wygląda.
Tymczasem z konkurentem Nawrockiego jest - jak mi się zdaje - chyba raczej odwrotnie. Rafał Trzaskowski umie wypadać bardzo dobrze. Jest przystojny, wygadany i potrafi nawiązywać szybki kontakt z otoczeniem. Ta maszynka - i to też mówią jego ludzie - ma jednak tendencje do zacinania się pod wpływem niekorzystnego obrotu spraw. Jak idzie, to idzie i podbijamy świat. Ale jak nie idzie, to się sypie. Bywa, że się wtedy łatwo irytuje i dekoncentruje. Wtedy jest problem.
Zresztą doniesienia o takich problemach pojawiały się tu i ówdzie już przy okazji kampanii roku 2020. A w zasadzie na samym jej końcu. Od tamtej pory zmieniło się jednak wiele. Wtedy Trzaskowski był "underdogiem". Wtedy mógł, ale wcale nie musiał. Dziś spoczywa na nim odpowiedzialność za przyszłość całego projektu politycznego uśmiechniętej Polski.
Na dodatek, jeżeli Trzaskowski przegra w całej Polsce po raz drugi, to jakiś nieuchronny "czelendż" dla jego pozycji może pojawić się także na polu warszawskim. W końcu "luzerów" w polityce nie potrzebuje nikt.
Krótko mówiąc, tym razem Trzaskowski już nie może nie wygrać. On jest - jak to się kiedyś mówiło - na musiku. I to wielkim. A to przy jego konstrukcji nie pomaga.
Teraz - paradoksalnie - przed obydwoma kandydatami chwila wytchnienia. Pierwsza tura to pierwsza tura. Z grubsza już teraz wiadomo, jaka będzie w niej kolejność. Prawdziwa jazda zacznie się jednak po 18 maja. I potrwa do samej drugiej tury.
A wtedy to, jak kto reaguje na wyzwania i ataki (brudne, bo jakież by inne), nabierze prawdziwie decydującego znaczenia.
Rafał Woś