Coraz bliżej historycznego wyniku. W PiS i PO przecierają oczy
Kandydaci popierani przez PiS i PO nie mają już takiej mocy, jak przez ostatnie dwie dekady. Polaryzacja jest najmniejsza od lat, a to może oznaczać jedno - zbliża się historyczna zmiana. - Nie sądzę, by był to już ten moment zmierzchu, ale wyraźny sygnał przed 2027 rokiem - ocenia w rozmowie z Interią prof. Bartłomiej Biskup, politolog z UW.

18-latkowie z 2005 roku kończą już 38 lat. Za dwa lata - w momencie wyborów parlamentarnych - będą już 40-latkami. To ludzie, dla których każde wybory prezydenckie kończyły się dotąd wygraną przedstawiciela PiS lub PO. Nawet jeśli głosowali na kogoś innego, finał był właśnie taki, że głową państwa zostawał polityk PO lub PiS.
Dzisiejsi 18-latkowie, którzy w 2025 roku po raz pierwszy odwiedzą lokale wyborcze, innej Polski w ogóle nie znają. Urodzili się w 2007 roku, w momencie przekazywania rządów z rąk PiS do PO. To ludzie, którzy wzrastali w świadomości, że jest PiS lub PO, a wszystko inne nie istnieje, bądź to egzotyka. A jeśli ich rodzice włączali telewizor, to ciągle były w nim te same twarze.
Czy państwo to widzą? Mówimy o dwóch pokoleniach, które albo innej Polski nie znają, albo ich wybory nie miały znaczenia, by tę inną Polskę stworzyć i zobaczyć.
W kampanii prezydenckiej 2025 widać wyraźnie, że może to być ostatnia, bądź jedna z ostatnich takich elekcji. Moc PiS i PO nie jest już taka, jak jeszcze kilka lat temu. Polaryzacja jest najmniejsza od 20 lat.
Od 2005 roku co pięć lat kandydaci PiS i PO w wyborach prezydenckich sięgali łącznie po ok. trzy czwarte wszystkich głosów - od 69 do 78 proc. Polaryzacja była więc ogromna. W tym roku nie ma już wątpliwości, że ta polaryzacja będzie najmniejsza od lat.
Taki wynik wyborów to polaryzacyjna katastrofa
Od miesiąca większość sondaży wskazuje, że Rafał Trzaskowski może liczyć na głosy w przedziale 30-34 proc. Notowania Karola Nawrockiego są podobnie stabilne i oscylują w granicach 23-27 proc. Najnowszy sondaż IBRiS dla Polsat News wskazuje, że kandydat PO otrzyma 31 proc., a kandydat popierany przez PiS 25 proc. głosów. Jeśli przy urnach wyborczych obaj ci kandydaci zdobędą najbardziej optymistyczną dziś dla nich liczbę głosów, łącznie osiągną wynik na poziomie 61 proc. głosów. To polaryzacyjna katastrofa.
Czy państwo to widzą? Coś się właśnie na naszych oczach kończy. To koniec wielkiej przewagi dwóch największych formacji nad resztą stawki. A ten koniec wynika z kilku powodów: zmęczenia duopolem, ciekawością zmiany, krytycznym myśleniem i dostrzeżeniem plusów pozostałych kandydatów. Jeśli Trzaskowski i Nawrocki zdobędą ok. 60 proc. wszystkich głosów (a pesymistyczna wersja zakłada, że może to być nawet poniżej 55 proc.), będzie to oznaczać, że pozostali sięgnęli po 40 proc. A tego nie było w historii polskich wyborów prezydenckich nigdy. Dlatego zasadne jest postawienie pięciu pytań przed pierwszą turą wyborów.
Jaki wynik osiągnie lider wyścigu?
Liderem wyścigu prezydenckiego wciąż pozostaje Rafał Trzaskowski, który od początku wskazywany był jako faworyt tej elekcji. Co ciekawe, notowania Trzaskowskiego oscylują dziś w okolicach jego wyniku sprzed pięciu lat. Wówczas minimalnie przekroczył próg 30 proc. Oznacza to, że jego poparcie jest stabilne, utrzymuje się na tym samym poziomie, co w przeszłości, i na podobnym poziomie, co poparcie partii.
Daleko jednak Trzaskowskiemu do najlepszego wyniku kandydata PO w wyborach prezydenckich. W 2010 roku Bronisław Komorowski zdobył w pierwszej turze ponad 41 proc. głosów. Tyle tylko, że w tamtym czasie polaryzacja była najwyższa w historii. Próg 40 proc. przekroczył też Andrzej Duda w ostatnich wyborach.
Czy kandydat PiS nie przekroczy 30 proc. poparcia?
Karol Nawrocki jest natomiast na najlepszej drodze, by stać się najgorszym kandydatem wystawionym przez PiS w historii wyborów prezydenckich. Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by człowiek wspierany przez PiS nie przekroczył 30 proc. głosów. Najsłabszy wynik osiągnął Lech Kaczyński w 2005 roku (33 proc.), kiedy polaryzacja nie była jeszcze tak duża (69 proc.). Co ważne, mimo drugiego wyniku w pierwszej turze Kaczyński został później prezydentem.
Wybory prezydenckie. Ile osób przekroczy próg 10 proc.?
2005 rok był też ostatnim, kiedy dwie inne osoby przekroczyły magiczną barierę 10 proc. głosów. 15 proc. uzyskał antysystemowy Andrzej Lepper, a 10 proc. lewicowy Marek Borowski. Żaden z pozostałych ośmiorga kandydatów nie przekroczył 2 proc. poparcia.
Dziś z jednej strony sytuacja jest podobna, a z drugiej nieco inna. Znów kandydat antysystemowy - Sławomir Mentzen - może liczyć na 15 proc. głosów. Na ponad 10 proc. głosów może liczyć też lewica, choć jej poparcie rozkłada się aż na trzy wyraziste postacie: Magdalenę Biejat, Joannę Senyszyn i Adriana Zandberga. W stawce jest też inne ważne nazwisko - na dobry wynik liczy marszałek Sejmu Szymon Hołownia, który w dwóch poprzednich wyborach miał lepsze wyniki niż dawały mu sondaże. Swoje 3-5 proc. poparcia zgarnie też Grzegorz Braun, a zagadką pozostają elektoraty Krzysztofa Stanowskiego, Marka Jakubiaka i Artura Bartoszewicza.
Słabość czołowych kandydatów, wyrazistość innych
Do tej pory kandydatem na prezydenta z ramienia PO z najsłabszym wynikiem w pierwszej turze od 2005 do 2020 roku był… Rafał Trzaskowski (30,5 proc. w 2020 roku). Lepszy był od niego Donald Tusk w 2005 roku (36,3 proc., ale przegrana w drugiej turze), a także dwukrotnie Bronisław Komorowski (w 2010 roku 41,5 proc., a w 2015 roku 34 proc.).
Jeszcze słabiej przyjmowany jest tegoroczny kandydat popierany przez PiS. Pięć lat temu Andrzej Duda zdobył 43,5 proc. głosów, a 10 lat temu 35 proc. W 2010 roku Jarosław Kaczyński uzyskał 36,5 proc., a najsłabszy dotąd kandydat PiS Lech Kaczyński w 2005 roku zdobył 33 proc. głosów. Karol Nawrocki jest na najlepszej drodze, by zapisać się w historii PiS.
To że wyborcy odwracają się od PiS i PO nie jest tezą a faktem. Mnogość kandydatów, ich różnorodność i wyrazistość sprawiają, że Polacy zaczynają "kupować" produkt spoza PiS-PO. Zachęcają do tego sami kandydaci, którzy podczas spotkań z wyborcami nie wymuszają głosu formułką typu: "tylko ja jestem gwarantem zmiany państwa na lepsze", ale dość swobodnym komunikatem: "kandydatów spoza PiS i PO jest sporo, macie wybór, spróbujcie kogoś z nas".
Dlaczego wyborcy odwracają się od PiS i PO?
Na dobrą sprawę ten trend nabrał rozpędu po debacie w Końskich. Przypomnijmy, że miała się tam odbyć debata między przedstawicielami dwóch największych partii przy wsparciu telewizji publicznej. Natychmiast podniosły się głosy, że to spisek PiS i PO, by utrzymać duopol. Przodował w tej narracji marszałek Sejmu Szymon Hołownia, który wybrał się do Końskich, a w ślad za nim na podobny ruch zdecydowali się inni. W debacie wzięło udział osiem osób.
Od tego momentu widać bardzo powolny, ale systematyczny trend - kandydaci czołowej trójki tracą, a przedstawiciele mniejszych ugrupowań, a nawet polityczni soliści, zyskują. Debaty stały się bowiem w tej kampanii prawdziwym testem dla liderów. Okazało się w nich, że choć Trzaskowski, Nawrocki i Mentzen byli poprawni, nie wyróżniali się niczym szczególnym na tle pozostałych 10 kandydatów. I właśnie ta kampania ukazała z jednej strony słabość formacji największych, a z drugiej siłę tych mniejszych. Kandydaci z "politycznej drugiej ligi" okazali się interesujący, wyraziści, odważni, stanowczy, pomysłowi, a także budzący ciekawość. Niekiedy to wystarczy, by zasłużyć na głos wyborcy.
Prof. Bartłomiej Biskup wskazuje rok, kiedy dojdzie do przetasowania
- Jest wielu wyborców, którzy myślą o zmianie duopolu - mówi Interii prof. Bartłomiej Biskup, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. - W wyborach prezydenckich zwykle było tak, że kandydaci mniejszych partii mieli bardzo małe poparcie, w okolicach 2 proc. Teraz mają więcej. Nie sądzę, by był to już ten moment zmierzchu, ale wyraźny sygnał przed 2027 rokiem. Moim zdaniem scena się wówczas przetasuje. Nie mówię, że duże partie znikną, ale nadejdzie inne rozdanie, bo te wybory prezydenckie spowodują, że może przetasować się również wewnątrz tych formacji. Zwłaszcza, że liderzy są już bardzo długo na scenie politycznej - zauważa prof. Biskup.
- Na zmierzch dominacji dwóch największych partii pewnie jest jeszcze trochę za wcześnie, ale są silne oznaki. Kandydaci tych partii nie zdobywają już 70 proc. głosów lub więcej, do czego przyzwyczaili nas latami. Proszę zwrócić uwagę na kandydatów środka stawki, szczególnie Lewicy, ale też na Mentzena, Brauna czy Hołownię. Jeśli to się utrzyma będzie to oznaczać, że ludzie chcą zmiany. Tak jest zresztą często, ale rzeczywiście w tych wyborach ta tendencja jest silniejsza - podkreśla rozmówca Interii.
Łukasz Szpyrka