Brutalna dogrywka
Druga tura wyborów prezydenckich będzie popisem politycznej brutalności i - jak podkreślają niemal wszyscy liderzy polityczni - walką o wszystko. Hamletyzowanie lewicy będzie pomagać Nawrockiemu, a niezdecydowanie Konfederacji może paradoksalnie zwiększyć szanse Trzaskowskiego.

Koalicja rządząca będzie walczyć o tlen, nowy impuls i zablokowanie populistycznej rewolty, która pędzi na Wschód. A prawicowa opozycja o powrót do władzy, rozliczenia "w systemie norymberskim" i domknięcie antyzachodniego i antyeuropejskiego systemu w 2027 roku.
Wzmocnienie duopolu
Dziś nic nie jest przesądzone, a o wyniku zdecyduje między innymi mobilizacja, głosy libertariańskich wyborców Konfederacji, którzy nie akceptują socjalistycznego programu PiS, oraz postawa lewicy.
Adrian Zandberg, który świętuje swoje niespełna pięć procent i cieszy się z - jego zdaniem - początku końca duopolu, bardzo się myli. Ten lider antysystemowej lewicy w swoim rozumowaniu nie bierze pod uwagę, że kandydaci prawicy socjalnej, narodowcy, nacjonaliści, piewcy antysemityzmu oraz głosiciele narracji prorosyjskich zdobyli w pierwszej turze łącznie ponad połowę głosów. Kandydaci różnej, ale jednak prawicy - triumfują.
Choć pewnie nie ma wśród nich racjonalnych centrystów i "prawdziwych" konserwatystów, którzy - jak choćby Kazimierz Michał Ujazdowski czy Aleksander Hall - są wyczuleni na bardziej tradycyjną definicję tego, czym jest tak naprawdę prawica. I uważają, że raczej nie ma jej w PiS.
Prawda jest taka, że nawet jeśli duopol rozpada się na poziomie partyjnym - a widać to w rozdrobnieniu głosów, które trafiły do 13 startujących, w tym do antydemokratycznych buntowników - to na poziomie społecznym i politycznym jeszcze bardziej się wzmocnił. Dogrywka głosowania w wyborach prezydenckich będzie odbiciem pękniętej na pół Polski. Już bez niuansów.

Na zderzenie czołowe
Zderzą się czołowo dwie wizje państwa, dwie wizje historii, dwie wizje przyszłości. Wybór skurczy się do decyzji, czy dać szansę Polsce zorientowanej na rozwój w duchu liberalnej demokracji, czy tej, która lepiej czuje się w uścisku autokratycznych form sprawowania rządów i pomijania umowy społecznej.
Lewica, której poparcie w tych wyborach podzieliło się na troje kandydatów, zawsze bała się prawicy i z prawicą walczyła. Nawet jeśli Razem okupowała jeden kraniec podkowy i w antysystemowych emocjach była partią najbliższą Konfederacji, to w sprawach fundamentalnych miała zakotwiczenie demokratyczne i antyprawicowe.
Im bardziej lewica, w tym pozostająca w koalicji rządzącej Magdalena Biejat, będzie więc dziś hamletyzować i targować się w sprawie poparcia dla Rafała Trzaskowskiego, tym bardziej będzie grać na triumf swoich naturalnych przeciwników ideowych i politycznych, czyli skrajnej prawicy.
W tym sensie po stronie demokratycznej lekcję odrobił Szymon Hołownia, który od razu poparł Trzaskowskiego, choć wynik marszałka Sejmu jest poniżej jego oczekiwań. Wiadomo, że jego formacja weszła w głęboki kryzys, którego nie da się rozwiązać wzruszeniem ramion. Polskie Stronnictwo Ludowe na pewno wyciągnie z tego wnioski.
Twarda baza
W dość łatwej sytuacji jest natomiast Karol Nawrocki, który zajął drugie miejsce w pierwszej turze. Zapewne powróci do niego temat afery mieszkaniowej, która paradoksalnie zamiast go pogrążyć, dała mu popularność. Nie wiadomo, czy jeszcze mu zaszkodzi, ale są specjaliści, którzy twierdzą, że na takie sprawy elektorat reaguje z opóźnieniem. Natomiast opowieść Nawrockiego o szkodliwości monowładzy po ośmiu latach wspólnych rządów PiS i Andrzeja Dudy będzie wyśmiewana.
Jedynym zadaniem Nawrockiego będzie w istocie unikanie debaty z Trzaskowskim, z którym takie starcie może łatwo przegrać. I zabieganie o wsparcie Sławomira Mentzena, który przecież w pierwszej turze bezpardonowo zaatakował kandydata PiS za sposób przejęcia kawalerki pana Jerzego. Bo bazę twardego elektoratu PiS Nawrocki już zdobył i zapewne jej nie straci.
To będą dramatyczne dwa tygodnie w polityce.
Przemysław Szubartowicz