Zapewne nie inaczej będzie w najbliższych dniach. Właśnie Konferencja Episkopatu Polski oddała w nasze ręce "Vademecum wyborcze katolika". Z jednej strony KEP deklaruje, że klerowi nie wolno angażować się w kampanię wyborczą. Z drugiej jednak strony, w "Vademecum" jasno wskazano, czym katolicy muszą się pokierować w nadchodzących wyborach parlamentarnych. I tak oto otrzymaliśmy zestaw wartości, które nie podlegają negocjacjom. Zaskoczeń oczywiście nie ma. Choćby nie wiadomo, ile tragedii się wydarzyło w szpitalach w ostatnim czasie, dokument przede wszystkim nie dopuszcza żadnej myśli o liberalizacji przepisów w sprawie aborcji. Nie ma także mowy, aby polska rodzina miała być definiowana inaczej niż "monogamiczne małżeństwo osób przeciwnej płci". I tak dalej. Rzecz w tym, że w obecnej kampanii to znów jest de facto opowiedzenie się po jednej ze stron sporu. Wskazanie na jedną z partii politycznych jest oczywiste. Czy to ma w ogóle znaczenie? Cóż, deklaracja obrony wiary może być przeważyć szalę w sumieniach niektórych osób wahających się co do oddania głosu. Przy tym opowieści polityczne o obronie cywilizacji chrześcijańskiej dodają nobliwego poloru politykom, ich mało wzniosłym pojedynkom w telewizjach śniadaniowych, mediach społecznościowych i gdzie indziej. Co na to papież Franciszek? I tu docieramy do sedna problemu: przedłużanie się obecnego sojuszu tronu i ołtarza coraz bardziej zdumiewa z punktu widzenia tzw. wartości chrześcijańskich. One jawią się obecnie jak rodzaj menu politycznego. Jedne wybieramy, inne chowamy. I wcale nie ja o tym przypominam, ale papież Franciszek. Głowa Kościoła katolickiego udała się właśnie do Marsylii. Papież wygłosił tam słowa płomienne i wzniosłe o potrzebie chrześcijańskiego współczucia imigrantom. Zaprotestował przeciwko globalizacji zobojętnienia katolickich sumień. To mogły być słowa poruszające nawet dla osób niewierzących. Tym samym papież nawiązał do swojej pierwszej pielgrzymki. W 2013 roku po kolejnej tragedii na Morzu Śródziemnym udał się na Lampedusę. 10 lat później w Marsylii powtarza zatem tylko moralny przekaz swojego pontyfikatu. Nic dziwnego zatem, że w Polsce media państwowe to wystąpienie w zasadzie przemilczały. Rozziew pomiędzy nagonką na film Agnieszki Holland a apelami papieża jest zbyt duży. Okazuje się zresztą, że polska reżyserka oraz głowa Kościoła w zasadzie mają do powiedzenia Polakom to samo: chrześcijanie nie powinni się zgadzać na okrucieństwo. To trudne prawdy. Niczego nam nie podpowiada w sprawie praktycznego rozwiązywania problemu. A jednocześnie przypomina o ponad politycznym wymiarze ludzkich wyzwań. Duchowni muszą ustąpić politykom Jesienią 2023 przemówienie papieża Franciszka z Marsylii przypomina nam o jeszcze jednej starej sprawie: Kościół katolicki jest uniwersalny, zaś narodowy populizm jest partykularny. Oczywiście, ludzie potrafią sobie poukładać w głowach nie takie puzzle, sprzeczne ze sobą przekonania śpią pod jednym dachem. Niemniej z tej perspektywy widać jak na dłoni, kto w sojuszu tronu i ołtarza na dłuższą metę zapłaci większą cenę. To przecież polscy duchowni muszą ustąpić partyjnym politykom w okresie kampanii wyborczej. Przesunąć część tematów na front walki. Inne, jak imigracja, zepchnąć na bok lub przemilczeć. Nie podnoszą w zasadzie ponad-partyjnie głosu w sprawach rozlewającej się po kraju nienawiści. Słowa papieża Franciszka, skierowane do chrześcijan, są trudne i ewidentnie wybiegają poza kalkulacje "tu i teraz". I właśnie dlatego zapewne Państwo o nich nie słyszeli. Jarosław Kuisz