Mówi wieloletni polityk Platformy: - To nie jest tak, że Donald tam pojechał, odbył kilka rozmów i wraca z walizką pieniędzy. Jako Polska musimy przyjąć konkretne ustawy, żeby dostać te środki. Na początek chociaż jedną ustawę. Są konkretne zobowiązania do wypełnienia. Inaczej to nie ruszy. - Wątpię, żeby Tusk zawczasu dostał jakiekolwiek obietnice od von der Leyen czy Metsoli. Z tego, co mówił Weber wynika, że żadnych nadzwyczajnych układów z Polską nie będzie. Ale faktem jest, że wiarygodność Tuska w Brukseli w zestawieniu z ministrem Budą czy premierem Morawieckim jest nieporównywalna - dodaje inny z naszych rozmówców z PO. Elastyczność Brukseli Kluczowymi punktami brukselskiej misji przewodniczącego PO były spotkania z przewodniczącą Komisji Europejskiej Ursulą von der Leyen i szefową Parlamentu Europejskiego Robertą Metsolą. Oba odbyły się w przyjaznej i konstruktywnej atmosferze, a na konferencjach prasowych Tusk, von der Leyen i Metsola nie szczędzili sobie uprzejmości. - Wszyscy udowodniliśmy sobie, ale również światu, że jeśli się wierzy w zmianę, jeśli podejmie się ten wysiłek, to się opłaci i tak rzeczywiście się stało. Droga Ursulo, Polacy czekali na tę chwilę bardzo długo, bardzo długie osiem lat - zwrócił się do szefowej KE przyszły premier. Tusk podkreślił, że jego wizyta ma charakter nieoficjalny, ponieważ nie objął jeszcze urzędu ani nawet nie otrzymał misji stworzenia rządu. Powiedział jednak, że pojawił się w Brukseli, "żeby przyspieszyć proces powrotu do pełnej obecności Polski w Unii Europejskiej". - Wracamy na tę drogę z pełnym przekonaniem, że taka jest wola polskich wyborców - zapowiedział przewodniczący PO. Główny celem spotkania Tuska z czołowymi polityczkami Unii Europejskiej jest jednak los 270 mld zł, które przysługują Polsce z tytułu Krajowego Planu Odbudowy (KPO). Polska nadal nie otrzymała tych środków, ponieważ rząd Mateusza Morawieckiego nie wywiązał się z ustaleń z Komisją Europejską. Ustawę, która miała odblokować transfer funduszy, prezydent Andrzej Duda skierował do Trybunału Konstytucyjnego. Ten wniosku głowy państwa wciąż nie rozpatrzył. Czy po zmianie władzy jest szansa na przełom? Po spotkaniach z von der Leyen i Metsolą Tusk był w tej kwestii umiarkowanym optymistą. Podkreślił, że kluczowe dla odzyskania dla Polski funduszy z KPO jest odbudowanie praworządności w Polsce. - Zarówno na drodze legislacyjnej - tu będziemy potrzebowali współpracy prezydenta - jak i praktyki codziennej. Pani przewodnicząca von der Leyen wie dobrze, jak szybko biegnie czas, dlatego Komisja Europejska weźmie pod uwagę możliwie szybkie decyzje wykonawcze, żeby Polska nie straciła ani jednego euro - powiedział Tusk. - Z całą pewnością możemy liczyć - tak jak rząd, który odchodzi w tej chwili w Polsce mógł liczyć - na bardzo daleko idącą elastyczność ze strony instytucji europejskich - dodał przewodniczący Platformy. Poczwórny priorytet Elastyczność ma jednak swoje granice i nawet w samej Platformie jest pełna świadomość, że Tusk nie jest cudotwórcą, który po jednej czy dwóch rozmowach na szczycie odblokuje dla Polski fundusze z KPO oraz unijnej polityki spójności. - Komisja Europejska nie może zrobić z siebie wariatów, że w związku z wynikiem wyborów w Polsce nagle zapomina o ustaleniach z polskim rządem, "kamieniach milowych", naruszeniach unijnego prawa i daje nam kilkaset miliardów złotych na srebrnej tacy - przyznaje nam dobrze rozeznany w sytuacji polityk PO. - To jest proces. Do zrealizowania, ale nie w dzień czy w tydzień. Wiele będzie zależeć od prezydenta i naszych z nim relacji - dodaje nasz rozmówca. Zdobycie dla Polski 270 mld zł z KPO jest jednak w Platformie postrzegane absolutnie priorytetowo. Nasi rozmówcy z partii podają kilka kluczowych powodów. Po pierwsze, Donald Tusk zobowiązał się do tego w kampanii wyborczej. Podczas spotkania z wyborcami w Sopocie zarzekał się, że "dzień po wyborach pojadę i odblokuję pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy i wszyscy to odczujemy". Polityczni przeciwnicy, ale też część koalicjantów, wyciągała mu później te słowa wskazując, że jest to po prostu niemożliwe. Po drugie, olbrzymia rola środków z KPO dla przyszłego rozwoju Polski to jedno z kluczowych spoiw wykuwającej się właśnie przyszłej koalicji rządowej. Zarówno Koalicja Obywatelska, jak i Polska 2050, PSL czy Lewica uważają to za jedną z podstawowych obietnic wyborczych do realizacji w pierwszych 100 dniach nowego rządu. Po trzecie, pieniądze z KPO to potężny zastrzyk finansowy dla polskiej gospodarki. Mowa o 270 mld zł, które w większości są pieniędzmi na różnego rodzaju inwestycje. Są to więc pieniądze, które "będą pracować" dla polskiej gospodarki długoterminowo. Co więcej, to także przywrócenie Polsce wysokiej wiarygodności w oczach inwestorów oraz światowych rynków. Polska ma szansę stać się przewidywalnym i przyjaznym miejscem do robienia interesów. Wreszcie po czwarte, odblokowanie pieniędzy z KPO ma dla wyborców opozycji, bo nie tylko samej Koalicji Obywatelskiej, arcyważny wymiar symboliczny. - Żadnego pstryknięcia palcami nie będzie. A jednak to, że zostanie coś zrealizowane, że zostanie złożony w końcu wniosek o wypłatę środków dla Polski - przypominam, że rząd Morawieckiego nawet tego nie zrobił - to będzie dla bardzo wielu ludzi w Polsce, dla bardzo wielu naszych wyborców symbol powrotu Polski do europejskiej wspólnoty - twierdzi jedno ze źródeł Interii w PO. Prezydent, czyli klucz Polityczne, wizerunkowe i gospodarcze znaczenie odzyskania dla Polski setek miliardów złotych z KPO jest bezsporne. Kluczowe jest jednak pytanie: jak to zrobić. Tu właśnie zaczynają się schody, bo sytuacja - delikatnie mówiąc - jest mocno zagmatwana po ponad dwóch latach gry w kotka i myszkę rządu Mateusza Morawieckiego z Komisją Europejską. Aktualnie sytuacja jest mocno paradoksalna. Po wielu turach negocjacji z KE polski rząd ustalił, co i jak ma zrobić, żeby zrealizować tzw. super kamień milowy - chodzi o gwarancję niezależności wymiaru sprawiedliwości, która zapewniałaby bezpieczne środowisko inwestycyjne - i sprawić, żeby strumień unijnych pieniędzy w końcu popłynął do naszego kraju. Nowelizacja ustawy o Sądzie Najwyższym została przygotowana, złożona w Sejmie, przegłosowana i... skierowana do Trybunału Konstytucyjnego przez prezydenta. Mówiąc wprost: obóz władzy wykoleił rozwiązanie, które wcześniej sam wypracował. Oficjalnie - głowa państwa uznała, że dokument pozwala na podważanie statusu wybranych już sędziów, co w przyszłości może prowadzić do rozgrywek w środowisku sędziowskim i anarchii w całym wymiarze sprawiedliwości. Nieoficjalnie - prezydent skierował ustawę do TK, ponieważ uznał, że uszczupla jego kompetencje, a nie na to umawiał się z partią-matką. Ponieważ Trybunał Konstytucyjny od wielu miesięcy jest pogrążony w wewnętrznych konfliktach, które paraliżują jego pracę, nadal nie zajął się prezydenckim wnioskiem. Rozprawa miała już kilka terminów, ale za każdym razem była przesuwana, aż w końcu w ogóle spadła z wokandy. Co będzie z nią dalej, na razie nie wiadomo. Ale paradoksalnie daje to - a raczej dawałoby to - szansę na szybkie odblokowanie unijnych pieniędzy. - Najszybsza i najprostsza metoda załatwienia tej sprawy to wycofanie przez prezydenta jego wniosku do TK - mówi w rozmowie z Interią Jan Olbrycht, wieloletni europoseł Platformy Obywatelskiej. - Nie podejrzewam jednak, żeby Andrzej Duda to zrobił, więc rząd musi opracować plan, jakie działania podjąć, żeby mimo tego zagwarantować niezależność polskiego wymiaru sprawiedliwości - dodaje jeden z największych w PO ekspertów od Unii Europejskiej. Mimo, że Tusk cieszy się wśród brukselskich technokratów dużym poważaniem, po ostatnich ośmiu latach nikt nie uwierzy Polsce na słowo i nie odblokuje pieniędzy "na ładne oczy". Po prawnych bojach z rządami Morawieckiego i Orbana UE uczy się na własnych błędach. - Nowy rząd będzie musiał wynegocjować z KE, jakiego rodzaju wiarygodny plan przedstawić, żeby Komisja uznała go za merytoryczny i możliwy do realizacji - analizuje poseł Olbrycht. I dodaje: - Tu nie chodzi o zestaw obietnic nowego, proeuropejskiego rządu, tylko o przekonujący plan przeprowadzenia konkretnych kroków, które zagwarantują niezależność polskiego sądownictwa i pozwolą KE odblokować pieniądze dla Polski. Do przeprowadzenia tych kroków konieczny jest prezydent, co mocno utrudnia sprawę przyszłemu koalicyjnemu rządowi. Zmian w prawie, które są w tym przypadku potrzebne, nie sposób wprowadzić uchwałami Sejmu ani ministerialnymi rozporządzeniami. Sam Tusk podczas swojej wizyty w Brukseli zdradził jednak, że po spotkaniu z Andrzejem Dudą "ma powody do umiarkowanego optymizmu, o ile nie zdarzy się jakaś niespodzianka". - Wszystko wskazuje na to, że ta współpraca będzie możliwie harmonijna - ocenił przewodniczący Platformy. Nasi rozmówcy z PO przypuszczają, skąd ten optymizm Tuska. Jeżeli prezydent dalej byłby jedyną przeszkodą na drodze do odblokowania dla Polski unijnych środków, ustawiłby się w pozycji hamulcowego i skupił na sobie gniew opinii publicznej. Oczywiście może to zrobić, chociażby w ramach rywalizacji o wpływy w pogrążonej w powyborczym kryzysie prawicy, ale będzie to miało swoją cenę. - Wtedy to Duda weźmie na siebie całą odpowiedzialność i brzemię tego, który odbiera Polsce setki miliardów złotych. Zobaczymy, ile wytrzyma w konfrontacji z suwerenem - mówi nam jeden z polityków Platformy.