Zjednoczona Prawica wprawdzie pokazała jedność i notuje łagodne wzrosty notowań, ale nie jest w stanie pozyskać nowych wyborców. Podobnie jak Koalicja Obywatelska, której poparcie - po trwającej kilka tygodni euforii wywołanej marszem 4 czerwca - zaczęło delikatnie spadać. Jeśli cokolwiek dzieje się po stronie opozycyjnej, to żerowanie na niezmiennym wspólnym elektoracie i nadzieja, że jesienią realna kampania wyborcza przyniesie gwałtowne przełomy. Powody do radości ma zaś Konfederacja, ponieważ jest to jedyna partia, która obudziła nieaktywny dotychczas na polskim rynku politycznym elektorat. Jarosław Kaczyński zaczął się bać, kiedy zorientował się, że jego żelazny repertuar politycznych sztuczek nie działa tak, jak się tego spodziewał. Ani waloryzacja 500 plus, ani zapowiedź "lex Tusk", ani straszenie imigrantami nie wywindowały jego partii na tyle wysoko, by miał gwarancję przedłużenia władzy, nie mówiąc już o samodzielnych rządach. Dziś walczy więc głównie o to, by odzyskać własny elektorat z 2019 roku. Donald Tusk zaś spotkał się z niepokojem, kiedy okazało się, że Nowa Lewica i Trzecia Droga (cudem, bo Szymon Hołownia robi wiele, by pogrążyć własny projekt, a Władysław Kosiniak-Kamysz za mało, by go ratować) okopały się na poziomie dziesięciu procent poparcia. Plan skupienia wszystkich opozycyjnych emocji wokół największej formacji spalił więc na panewce. Dziś lider opozycji, który wciąż ma dar przyciągania tłumów - o czym można było się przekonać podczas wiecu w Koszalinie - martwi się nie tym, jak skutecznie wygrać, ale czy da się uratować opozycję przed porażką. Konfederacja, która w sondażach uzyskuje już kilkunastoprocentowe poparcie i wyrasta na trzecią siłę polityczną w Polsce, odżegnuje się od możliwości stworzenia po wyborach koalicji z Kaczyńskim. Jest to zabawne nie tylko dlatego, że opublikowane maile ze skrzynki Michała Dworczyka ujawniły kontakty obu środowisk, ale także dlatego, że niczyja wyobraźnia nie sięga tak daleko, by fantazjować o wspólnych rządach Grzegorza Brauna z Tuskiem i Włodzimierzem Czarzastym. Szansa sprawowania realnej władzy zmiękczy najbardziej harde polityczne serce, a głośny przykład zdrady Wojciecha Kałuży pokazał, że cel z łatwością uświęca środki. Wydaje się zresztą, że elektorat Konfederacji jest bardzo specyficzny, skoro w ramach jednej partii akceptuje kult wolności, obyczajowy rygoryzm, wolny rynek, ksenofobię i antyaborcyjną ortodoksję, co się wzajemnie wyklucza, ale nikogo tam nie zraża. Sukces Konfederacji martwi Kaczyńskiego i Tuska W starej polityce żadna formacja nie mogłaby sobie na taką niekonsekwencję pozwolić, bo groziłoby to ucieczką elektoratu. Ale być może pokolenia wychowane na złudach świata wirtualnego i infantylizmie rolek czy tiktoków gotowe są na to, by traktować partie jak supermarkety, skąd wybiera się to, co się podoba, i nie ogląda się na resztę. Sukces Konfederacji w równym stopniu martwi Kaczyńskiego i Tuska, choć z innych powodów. Ten pierwszy nie chce dzielić się władzą z nikim, kto ma realną siłę i może stawiać warunki, bo woli usidlać partnerów politycznych. Ten drugi zdaje sobie sprawę, że kontrrewolucja przeciw poprawności politycznej i zagarnięcie poparcia przedsiębiorców - a tym głównie przyciąga Sławomir Mentzen - może mieć dalekosiężne skutki. Na przykład takie, że w ramach alternatywy pojawi się kiedyś na opozycji młoda formacja stawiająca na zdrowy rozsądek, szanująca postęp, ale i tradycję, prawdziwie liberalna i antyfaszystowska, która z czasem będzie chciała zastąpić starą opozycję. W bliższej perspektywie dominuje jednak świadomość, że trzecia kadencja PiS z jawnym lub cichym udziałem Konfederacji będzie oznaczać dekompozycję i zablokowanie aktualnej opozycji. Władza przez następne dwa lata będzie się zajmować umacnianiem antyeuropejskiej autokracji i uniemożliwianiem Rafałowi Trzaskowskiemu budowania mocnej pozycji politycznej z myślą o wyborach prezydenckich. Nawet jeśli świadomość konsekewncji przegranej istnieje na opozycji, to można odnieść wrażenie, że pośród jej zwolenników dominuje myślenie życzeniowe, że Kaczyński już przegrał, wszystkie sondaże są kupione i fałszowane, a każda chłodna ocena to demobilizujący defetyzm. Wprawdzie ignorancja jest najsilniejszą ludzką namiętnością, ale jeśli zaczyna przesłaniać cały dostępny horyzont, jedynym komentarzem staje się wiersz Jana Kochanowskiego o konsekwencjach głupoty przed szkodą. Krajobraz polityczny zmienia się w Polsce jak w kalejdoskopie. Ale na trzy miesiące przez wyborami sytuacja wydaje się dość klarowna. Choć inne warianty były w grze i miały solidne podstawy, czas przyznał rację przeprowadzonemu na dużej próbie Sondażowi Obywatelskiemu "Gazety Wyborczej", w którym respondenci premiowali zjednoczenie. Politycy wszystkich opcji sami przyznają dziś w kuluarowych rozmowach, że w obliczu tak ukształtowanej sceny politycznej ratunkiem dla Kaczyńskiego może być słabość opozycji, a ratunkiem dla Tuska i innych liderów wspólna lista wyborcza. Czyli przejście wielbłąda przez ucho igielne. Przemysław Szubartowicz