Wiecie, jak zdefiniować szaleństwo? Nie wiecie? Otóż, jak głosi popularne powiedzenie, spełnia znamiona odklejenia od rzeczywistości, gdy ktoś robi cały czas to samo. I cały czas ma nadzieję osiągnąć odmienne rezultaty. Teraz to już na pewno! Tym razem to na sto procent. Patrzę na przywódców liberalnej opozycji - na kolejnych polityków od Schetyny-byłego przez Trzaskowskiego-niedoszłego po Tuska-powracającego - i widzę dokładnie to. Dokładnie tak samo zachowują się ich medialni stronnicy. Mowa tu o niezbyt dużej grupie faktycznych decydentów czołowych liberalnych mediów, których roboczo nazwać można starszyzną plemienną. A którzy - gdzieś w trójkącie Agora-Polityka-TVN - decydują o kierunku, w jakim zmierzał będzie okręt medialnego antyPiSu. Od wyborczej porażki roku 2015 te dwie grupy działają w nieformalnym, ale faktycznym sojuszu. W mniej lub bardziej skoordynowany sposób prowadzą opozycję kursem radykalnego, betonowego i dość dogmatycznego antyPiSizmu. Jest to kierunek robienia polityki (a przede wszystkim mówienia o polityce) w kategoriach walki dobra ze złem. Ich pomysł na pokonanie PiSu to stałe podkręcanie polaryzacji w imię słusznej - ich zdaniem - batalii o polską demokrację, praworządność i wolność. Przejawia się on najpełniej w stałym przekonywaniu Polaków, że w Polsce rządzonej przez PiS dzieje się coś bardzo złego. A każdy, kto tego nie dostrzega jest (szantaż intelektualny, moralny i emocjonalny) moralną kreaturą lub - w najlepszym razie - pożałowania godnym oportunistą. AntyPiSizm nie odbierze władzy Kaczyńskiemu Pomysł jak pomysł. Ma on ręce i nogi. Można się z nim zgadzać albo nie. Kluczowe pytanie brzmi jednak, czy ten pomysł jest skuteczny? Innymi słowy: czy ów betonowy antyPiSizm zbliża polityczny i publicystyczny antyPiS to celu? Celu jakim jest - jak rozumiem - przywrócenie Polski do stanu "normalności" sprzed roku 2015. Czyli do odebrania władzy Kaczyńskiemu. Otóż, odpowiedź na to pytanie moim skromnym zdaniem brzmi: NIE. AntyPiSizm NIE przybliża antyPiSistów do pokonania PiSu. Pokazały to już dobrze kolejne wybory z lat 2018-2020. Po których PiS nie dość, że się u władzy utrzymał, to jeszcze nawet rozbudował swoje poparcie. I trzeba naprawdę nie chce dostrzec po nich prostego faktu, że większość Półek i Polaków antyPiSizmu nie kupuje. I że nie jest to dla demokratycznej większości po prostu zachęcająca oferta. Z tego jednak polityczna wierchuszka i starszyzna plemienna antyPiSu wyciągnęły wniosek, że widocznie antyPiSizmu jest... za mało. I jak człowiek, który próbuje się porozumieć w języku obcym, którego nie posiada i wydaje mu się, że wystarczy mówić W-O-L-N-I-E-J i G-Ł-O-Ś-N-I-E-J!!! A wtedy to już na pewno dotrze. W efekcie również kolejne lata 2020-2023 to był w polityce i w publicystyce liberalnej czas antyPiSizmu+, radykalizmu dokręconego imadłem do granic wytrzymałości materiału. To czas coraz bardziej betonowego odrzucenie wszystkiego, co robi władza. I coraz mocniejsze pohukiwanie na tych, co nie przyłączają się do kolejnych panik moralnych. Ataki na symetrystów Dobrym przykładem mogą być tu kolejne fazy ataków na tzw. symetrystów. Kiedyś bywało, że symetryści (czyli niepodzielające twardej antyPiSowskiej postaci poruszające się po orbicie liberalnej publicystyki) pochwalili ten albo ów pomysł PiSu. Albo zabrali głos w obronie tego czy innego PiSowca oskarżanego o stały zestaw najstraszliwszych PiSowskich zbrodni. Tamta faza skończyła się jednak jeszcze przed wyborami roku 2019 zwarciem szeregów i oczyszczeniem mediów liberalnych z symetrystów bardziej pyskatych. Mimo to antysymetrystyczna nagonka - niczym wciąż głodna bestia - powraca i zaczyna pożerać już nawet tych, którzy - obiektywnie rzecz biorąc - są przecież czystymi jak łza zdeklarowanymi antyPiSowcami. Tylko czasem zdąży im się niezbyt ochoczo przyłączyć do kolejnej antyPiSowskiej nagonki. Jednak już nawet to może sprowadzić im na głowę oskarżenia o zdradę i kryptoPiSizm. I to właśnie spotkało niedawno uczestników niedoszłego (a mimo to słynnego) panelu symetrystów na Campusie Polska. Ale z całym tym symetryzmem to chyba coś więcej niż tylko ta nieszczęsna campusowa debata. Na dniach premierę miała będzie książka dwóch czołowych wyrazicieli linii redakcyjnej tygodnika "Polityka" Wiesława Władyki i Mariusza Janickiego pt. "Symetryści". I z niepozostawiającym wątpliwości podtytułem "Jak się pomaga autorytarnej władzy?". Janicki i Władyka uchodzą - i słusznie - za tych autorów, którzy hasło symetryzmu wprowadzili do dużego obiegu po wyborach roku 2015. Są tez bez wątpienia członkami wspomnianej plemiennej starszyzny mediów liberalnych. Im bardziej więc stare antysymetrystyczne armaty są znowu wytaczane przez tuzów antyPiSowskiej publicystyki, tym bardziej wydaje mi się, że to ożywianie symetryzmu ma pewien ukryty cel. Oto chochoł symetrysty ma chyba odegrać ważną rolę w uniknięciu odpowiedzialności za kolejną wyborczą porażkę hardcore'owego antyPiSizmu, który starszyzna od lat lansuje. Bo przecież - tak na zdrowy rozum - po kolejnej porażce powinni oni jednak jakoś wziąć odpowiedzialność. Powiedzieć - no cholera, nie idzie nam, zróbmy inaczej, posłuchajmy kogoś innego. Gdy trener przegrywa 11. mecz z rzędu, to można oczekiwać jego dymisji. A przynajmniej zmiany taktyki albo ustawienia drużyny. Coś jednak czuję, że to się nie wydarzy. Znajdą sobie znowu kozła ofiarnego. Na przykład symetrystów właśnie. Stworzą własną legendę o nożu w plecy. Ogłaszając, że gdyby nie wróg wewnętrzny, toby na pewno wygrali. Tym razem to już na sto procent.