- Jak popatrzeć na historię, to największym eventem politycznym był wiec Gomułki w październiku 1956 roku i było na nim 400 tys. ludzi. Wczoraj było ich znacznie więcej. To największe wydarzenie polityczne w historii Polski - mówi Interii wieloletni polityk Platformy Obywatelskiej. Po chwili podkreśla: - A przecież poprzeczka była ustawiona wysoko samą nazwą: Marsz Miliona Serc ustawia całą optykę. Inny z naszych rozmówców z PO przyznaje natomiast, że w partii liczą na podobne korzyści jak te, które Platformie przyniósł Marsz 4 Czerwca. - Takie wydarzenie może na 3 tygodnie ułożyć całą politykę w Polsce. Teraz tak nie będzie, bo mamy finisz kampanii i tych ważnych wydarzeń będzie więcej, więc nasz marsz pożyje pewnie kilka dni, ale to i tak dużo, skoro do wyborów mamy już niecałe 2 tygodnie - przewiduje. Po pierwsze: mobilizacja i energia - To były swoiste prawybory. Przegląd mobilizacyjny przed samymi wyborami 15 października - mówi Interii Cezary Tomczyk. Poseł i wiceprzewodniczący PO uważa, że skoro udało się tak zmobilizować partyjne struktury przy okazji Marszu Miliona Serc, to z mobilizacją na wybory również nie będzie problemu. Kluczowa z perspektywy partyjnej centrali jest jednak inna mobilizacja - ta wyborcza, milionów ludzi chcących głosować i rozważających głosowanie na Koalicję Obywatelską, ale też inne formacje opozycyjne. - To był moment, gdy ludzie z różnych miast i miasteczek mogli zobaczyć, ilu ich jest, poczuć, jaką wspólnie mają siłę, zobaczyć, że nic nie jest rozstrzygnięte, że wszystko jest nadal w grze - tłumaczy poseł Tomczyk. Nasi rozmówcy z Platformy Obywatelskiej podkreślają, że po Marszu 4 Czerwca elektorat ich formacji na kilka tygodni zyskał wielką wiarę i nadzieję na pokonanie Zjednoczonej Prawicy i odzyskanie władzy. Kiedy jednak sondaże po 3-4 tygodnie wróciły do stanu sprzed marszu, w szeregi wyborców zaczął wkradać się marazm i zwątpienie, na spotkaniach z politykami pojawiały się opinie, że może Prawo i Sprawiedliwość jest nie do pokonania, skoro nawet teraz ma wyraźną przewagę kilku punktów procentowych nad Koalicją Obywatelską w każdym sondażu. - Chcieliśmy tym ludziom dać nie tyle nadzieję, co przekonanie, że naprawdę jesteśmy w stanie to wygrać - tłumaczy w rozmowie z Interią Izabela Leszczyna. - Skoro nie mamy dojścia do normalnej telewizji publicznej, którą codziennie oglądają miliony ludzi w Polsce, to chcieliśmy zrobić coś takiego, czego nie da się przemilczeć - zaznacza posłanka i wiceszefowa PO. Faktycznie Marsz Miliona Serc trudno przemilczeć. Co do ostatecznej liczby uczestników można się spierać, jednak dostępne już po samym wydarzeniu zdjęcia i nagrania wideo z dronów nie pozostawiają złudzeń co do skali marszu. Wrażenie robi zwłaszcza ujęcie pokazujące liczący ponad 2,5 km odcinek Alei Jana Pawła II od Ronda Zgrupowania AK "Radosław" do Ronda ONZ - po brzegi wypełniony ludźmi. To samo na odcinku ul. Świętokrzyskiej od Ronda ONZ do skrzyżowania z ul. Marszałkowską. Podobnie na samej Marszałkowskiej od Metra Świętokrzyska do Ronda Dmowskiego i na samym rondzie. Łącznie mówimy o trasie liczącej 4 km długości - w całości zapełnionej ludźmi. - To, co było wczoraj, było nawet trochę powyżej naszych oczekiwań - przyznaje nam jeden z warszawskich polityków PO, który był na marszu. Jak mówi, w partii było sporo stresu o to, jaki będzie końcowy efekt, ponieważ tym razem, w odróżnieniu od 4 czerwca, nie było przeważającej emocji społecznej, która popychałaby ludzi do demonstrowania na ulicach (w czerwcu był to sprzeciw wobec tzw. lex Tusk). Inną kwestią była pogoda - o ile w czerwcu raczej nie trzeba się o nią obawiać, o tyle już na początku października powody do obaw są. Po drugie: sondaże i opozycja - Kluczową rzeczą było narzucenie przekazu, że idziemy po PiS, że chcemy ich dogonić, a najlepiej przegonić, na finiszu, że jesteśmy zmianą i nadzieją na lepsze jutro - dodaje kolejny z naszych rozmówców, członek wielu sztabów wyborczych PO. W najbliższych tygodniach spodziewa się wymiernych korzyści sondażowych będących bezpośrednią konsekwencją Marszu Miliona Serc. - Zakładamy, że podobnie jak w czerwcu pójdziemy do góry. Liczymy na 3-4 proc. wzrostu w sondażach. Przewidujemy, że ściągniemy 1,5-2 pkt proc. z niezdecydowanych, a po 0,5-1 pkt proc. z Lewicy i Trzeciej Drogi - mówi. Liderzy PO, z którymi rozmawiamy, podkreślają jednak bardzo wyraźnie, że celem marszu nie było zaszkodzenie innym formacjom opozycyjnym. Cztery miesiące temu, po Marszu 4 Czerwca, Koalicja Obywatelska zanotowała na około 3 tyg. wyraźną zwyżkę sondażową, ale kosztem głównie Trzeciej Drogi i Lewicy, a nie niezdecydowanych i Zjednoczonej Prawicy. Dzisiaj w największej partii opozycyjnej wszyscy zdają sobie sprawę, że powtórka takiego scenariusza bardziej by opozycji zaszkodziła, niż pomogła. Bo celem nie jest - jak słyszmy - dobry wynik samej KO, tylko odsunięcie od władzy Zjednoczonej Prawicy. A do tego konieczny jest dobry wynik wszystkich trzech partii tzw. demokratycznej opozycji. - Bijemy się w tych wyborach o zwycięstwo, a nie mniejsze cele tej czy innej partii - nie pozostawia złudzeń poseł Tomczyk, który wyraźnie akcentuje, że celem jest "całościowy wynik opozycji w Sejmie". - Chcemy mobilizować niezdecydowanych i zdemobilizowanych, a nie odbierać poparcie innym partiom opozycyjnym. To absolutny top, jeśli chodzi o kwestie naszych celów - dodaje. Posłanka Izabela Leszczyna uważa, że powtórka z czerwca, gdy KO po marszu zyskiwała, a Trzecia Droga i Lewica traciły, opozycji nie grozi. Wymienia tutaj dwa powody. Po pierwsze, jej zdaniem niezdecydowani wyborcy to dzisiaj ludzie, którzy albo zostaną 15 października w domach, albo wesprą swoimi głosami opozycję. Po drugie, już podczas przygotowań do marszu Koalicja Obywatelska duży nacisk kładła właśnie na to, żeby podczas samego wydarzenia niejako zabezpieczyć interesy Trzeciej Drogi i Lewicy. Liderzy Lewicy, Robert Biedroń i Włodzimierz Czarzasty, przemawiali na marszu, a chociaż liderzy Trzeciej Drogi, Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz, byli na marszu nieobecni, to pod ich adresem ze strony Donalda Tuska nie zabrakło ciepłych słów, z których jasno wynikało, że to przyszły koalicjant w nowym Sejmie. - Byle nasze ewentualne wzrosty sondażowe po marszu nie były kosztem reszty opozycji. Absolutnie nie o to chodzi - wyraźnie podkreśla jeden z naszych rozmówców z PO. I dodaje: - Nam naprawdę nie zależy na tym, żeby być opozycyjnym hegemonem. Chcemy odsunąć PiS od władzy, a nie zostać numerem jeden na opozycji.