Można do woli pytać, gdzie jest dziś tradycja Solidarności. Kto jest jej najprawdziwszym depozytariuszem? Można o to pytać 31 sierpnia, w kolejną rocznicę tak zwanych porozumień sierpniowych, jak i w każdy inny dzień. CZYTAJ WIĘCEJ: Donald Tusk odpuszcza sobie wybory parlamentarne? A może po prostu ryzykuje Obie strony dzisiejszego podziału: z jednej strony Lech Wałęsa i politycy obecnej opozycji, z drugiej Solidarność Piotra Dudy i politycy PiS, od dawna świętują rocznicę oddzielnie. Zarazem warto powiedzieć mocno: nikt nie ma na tę tradycję monopolu. Ludzie, którzy wtedy postawili się dyktatorskiej władzy, używali haseł i metod związku zawodowego, ale po roku 1989 rozeszli się w różnych kierunkach. Solidarność czyli fikcja Można oczywiście argumentować, że Solidarność była egalitarna i antykomunistyczna równocześnie. Że garnęła się do Kościoła, a zarazem przyjmowała niewierzących, ba członków PZPR. W teorii kojarzy się ta grupa cech bardziej z obecnie rządzącymi niż z liberalną opozycją. Ale jest to tylko gra skojarzeń. Bo Solidarność była zarazem wielkim ruchem rewindykacji: po pierwsze, obywatelskości, po drugie, godności narodowej, patriotycznej. Nawet jeśli jej robotniczy liderzy byli zmuszeni uznawać formalnie przewodnią rolę autorytarnej partii rządzącej i przyjaźń z Sowietami. Ludzie, którzy wtedy stawiali się peerelowskiej władzy, działali w kompletnie odmiennych warunkach niż dzisiejsze. Stąd zresztą ich obecne usytuowanie w najróżniejszych miejscach. Niektórym wrażliwość związkowa pozostała. Inni używali jej jak tarana do forsowania celów politycznych. Wciąż liderzy dwóch głównych partii mają prawo przyznawać się do tamtej tradycji. Co innego jednak przyznawać się, a co innego tę tradycję wykorzystywać. Używać jej instrumentalnie. Nie byłem entuzjastą wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego: "Oni stali tam, gdzie stało ZOMO". Nawet jeśli daje się czasem zauważyć jakieś podobieństwa tamtej polityki do obecnej, są to podobieństwa niekompletne, a czasem pozorne. Trzeba uznać, ja w każdym razie uznawałem, takie analogie za maskaradę. CZYTAJ WIĘCEJ: Weber nie czuje mentalności Polaków. Dał prezent partii Kaczyńskiego Co ja jednak poradzę, że obecnie ktoś inny postanowił zagrać w przywdziewanie masek i strojów? Skądinąd nie pierwszy raz Donald Tusk szuka analogii między własną antypisowską krucjatą, a dawnymi wystąpieniami protestującej Solidarności. Były już kolejne marsze w rocznice 4 czerwca, była retoryka narodowego buntu przeciw niedemokratycznej władzy - wszystko to już się pojawiało. Tym razem jednak Tusk postanowił skorzystać nie z 4 czerwca, z daty, która skądinąd ludzi dawnej Solidarności trochę podzieliła, a z uznawanego przez wszystkich weteranów tamtego buntu dnia 31 sierpnia. Lider Koalicji Obywatelskiej ma pełne prawo z tamtym buntem się utożsamiać. Był jako chłopak drugoplanowym, ale jednak dzielnym aktywistą jeszcze przedsierpniowej opozycji, a potem wytrwałym uczestnikiem anty-PZPR-owskich manifestacji w Gdańsku. Łączy go z tamtą tradycją samo miejsce: ma korzenie z Trójmiasta. Czy jednak powinien organizować polityczną szopkę? Używać języka antytotalitarnego i zarazem równościowego języka w czysto partyjnej rywalizacji z rządzącą dziś prawicą? Moim zdaniem nie powinien. Jak stoczniowcy z Gdańska? Taki spektakl się jednak odbył. Siedziby użyczyło Europejskie Centrum Solidarności, w teorii instytucja, która weteranów tamtego ruchu powinna łączyć, a nie dzielić. Usłyszeliśmy tam zdumiewające słowa. O władzy żywiącej pogardę do zwykłych ludzi, uważającej ich za roboli. Rozkradającej Polskę dużo skuteczniej niż PZPR-owska ekipa Gierka. "My powinniśmy się zachować jak stoczniowcy w Gdańsku. Wstać i powiedzieć tej władzy: dosyć" - perorował budząc entuzjazm tłumu. Mamy do czynienia z kompletną maskaradą. Co by powiedzieć o metodach rządzenia PiS, to nie jest żadna antynarodowa władza przeciwstawiana "nam Polakom", a obóz polityczny reprezentujący do 40 procent wyborców - zależnie od sondaży. Gdy idzie o pogardę dla prostego człowieka, obóz ten na dokładkę w większym stopniu wyraża (wciąż, po dwóch kadencjach rządów) aspiracje i interesy ludzi mniej zarabiających. Czy istotnie to formacja trzymająca "nas Polaków" za twarz? Gdyby tak było, Tusk nie wypowiadałby bezkarnie tych słów. CZYTAJ WIĘCEJ: Referendum będzie hitem tych wyborów? Na dokładkę ten namiętnie równościowy ton śmiesznie brzmi w ustach polityka europejskiego, kasującego ogromną unijną emeryturę i mającego podczas swoich rządów w Polsce kłopot ze znalezieniem pieniędzy zapewniających godne życie przeciętnemu pracownikowi. Czy on sam wierzy, że jest postacią dziedziczącą depozyt bojowników Solidarności? Nie sądzę, znałem go jako bystrego faceta. Nie wątpię za to, że wierzyli niektórzy przynajmniej jego słuchacze. I to ujawnia komediowy, fasadowy charakter naszej polityki. Niezależnie od tego, że o coś w niej chodzi. Tusk opowiadał o monopolu informacyjnym dawnej komunistycznej władzy Gierka. PiS podobno idzie tym śladem, a nawet jest gorsze. Przy Jacku Kurskim prezes telewizji z tamtych czasów Maciej Szczepański "jest harcerzem". Daleko mi do uznania stylu propagandy obecnej TVP za coś sympatycznego. Ale wystąpienie Tuska oglądałem w TVN. Dziś wita je z entuzjazmem Onet i Oko Press, także "Gazeta Wyborcza". Naprawdę mamy tu do czynienia z odcięciem Polaków od innych informacji i opinii niż rządowe? Prawda, politycy PiS też lubią się czasem przebierać w kostiumy bojowników Sierpnia 80. Niektórzy z nich byli nawet nimi w sensie biograficznym, podobnie jak Tusk i niektórzy ludzie Platformy. Nie zmienia to faktu, że jedni i drudzy powtarzają dramat dawnych polskich dziejów, opowieść o naszym kraju naprawdę zniewolonym, jako farsę. Nie mówmy o programie Dla Donalda Tuska to okazja do czegoś jeszcze. Moralistyczny ton konfrontacji "Polaków" z "władzą", wywołanie atmosfery "narodowego zrywu", zwalnia go z jakichkolwiek ofert i zapowiedzi programowych. Podczas swojego wystąpienia w ECS snuł wizje opozycji wielobarwnej: od lewa do prawa, której nie musi nic łączyć, bo chodzi tylko o obalenie "złych ludzi" Kaczyńskiego. Towarzyszyły temu groteskowe projekcje charakterologiczne. Tusk opisywał Kaczyńskiego jako kogoś, kto "nie kocha ludzi". Siebie jako kogoś, kto wyznaje zasadę "nie ma Solidarności bez miłości". Opowiadał to człowiek pozujący na romantycznego bohatera. Jego twarz była przy tym wykrzywiona nienawiścią i żądzą władzy. CZYTAJ WIĘCEJ: Opozycja chce strzelać do Białorusinów. Równie dobrze mogłaby mówić odwrotnie... Polacy mają kupić kota w worku. Zagłosować na kogoś, kogo przyszłej polityki mogą się tylko domyślać. Jest przecież nowym Lechem Wałęsą, a ten miał w latach 80. prawo nie zapowiadać żadnych konkretów poza uwolnieniem Polski od tyranii. Nota bene sam Wałęsa przemówił także tego dnia. Zapowiedział wojnę domową, jeśli PiS wygra. Twierdził też, że wie, jaki będzie koniec Kaczyńskiego. Jeszcze raz powtórzę o fasadowości polskiej polityki i o triumfie farsy. Piotr Zaremba