Jakub Szczepański, Interia: Po co panu ta polityka? Marek Jakubiak, Kukiz’15: - To działanie dla dobra wspólnego i wierzę, że to właściwa definicja. Posłem pan już był, pieniądze pan ma. Może lepiej wylegiwać się na jakichś Malediwach? - Uważa pan, że jak się raz dziennie wchodzi do łazienki, nie ma sensu robić tego drugi raz? A na poważnie: tysiące wyborców obdarzyło mnie zaufaniem, więc chyba nie mam już wyjścia. Z polityką jest tak, że albo otrzymujesz zaufanie, albo cię nienawidzą. Muszę wykonywać swoje zobowiązania, to kwestia odpowiedzialności za ojczyznę. Swoje wieloletnie doświadczenia chcę wykorzystać w procesie legislacyjnym. Zdaje się, że przy okazji wygranej został pan jednym z najbogatszych posłów tej kadencji. - Nie przeszkadza mi to. A dlaczego miałoby przeszkadzać? Wszyscy chcą wiedzieć, jak panu idzie. - Przechodzimy przez poważny kryzys w branży piwowarskiej. Nie pamiętam takiego za swojego życia. Problemy są spowodowane zmianą profilu spożycia alkoholu, kryzysem, chorowitością. Kiedy ludzie chodzą do lekarza, najczęściej zaleca im się odstawienie picia, palenia niekoniecznie. Co więcej, piwo ma gluten, a w Polsce pojawiło się dziesiątki tysięcy jego przeciwników. Rynek załamał się nawet o 30 proc. To prawda, że zyski spadły ze 100 mln zł w 2018 r. do 620 tys. zł w 2022 r.? - Może tak być, podjęliśmy też dość duże inwestycje przygotowując się na kryzys. Chcieliśmy wyeliminować pracę ludzką. W 2019 r. wykazywał pan majątek na 60 mln zł, nieruchomości, dzieła sztuki. Będzie więcej? - Przybyło trochę dzieł sztuki, stan spółki jest taki sam. Nie pomnożyłem specjalnie majątku, ale polityka w tym szczególnie nie pomaga. W sprawach konsumenckich dzielimy się jak w polityce. Gdybym był na przykład Niemcem, byłoby mi łatwiej. Dlaczego? - Bo Polacy mają taką manierę, żeby dokuczyć swoim. A Niemiec czy Czech są neutralni. Gdybym obniżył cenę piwa tak, jak robią to Czesi, miałbym zaraz mnóstwo kontroli. Zresztą, moja firma ciągle jest prześwietlana: Państwowa Inspekcja Pracy, sanepid. Wszystko po donosach. To mało śmieszne. Chociaż startował pan z 8. miejsca na warszawskiej liście PiS, chyba zawstydził pan kolegów? Więcej niż 39 151 głosów uzyskał tylko wicepremier Piotr Gliński, numer jeden. - Wynik nie jest efektem kampanii tylko ośmiu lat pracy z wyborcami. Od ponad pół wieku żyję w Warszawie, głosowały na mnie tysiące ludzi, którzy mnie znają. Mogę mieć kontestatorów, ludzi, z którymi się zgadzamy, bądź nie, ale w stolicy nie mam wrogów. Na pewno miało to duży wpływ, dlatego upierałem się na Warszawę. Do tego zagranica, tu też dostałem bardzo dobry wynik. PiS trochę tego nie docenia, ale głosowali na mnie ludzie, którzy nie należą do elektoratu partii z Nowogrodzkiej. Powinni być wdzięczni? - PiS przegrało wybory w Warszawie, a gdyby nie moja obecność, dostaliby jeszcze większe manto. Ci, którzy nie chcieli głosować na Piotra Glińskiego, innych kandydatów partii, głosowali na mnie. PiS nie zrozumiało naszych intencji sprzed wyborów. Chcieliśmy wprowadzić na listy kandydatów, którzy byliby odpowiedni również dla ludzi spoza twardego elektoratu ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego. Zlekceważenie tego przez sztab wyborczy zdaje się być wypadkową przegranej. O ile pamiętam, skłaniał się pan jednak do odmowy startu w wyborach. Dlaczego? - Obiecano mi i zarezerwowałem sobie 4. miejsce na liście. A dosłownie kilka dni przed wyborami okazało się, że jestem numerem 8. Od czego to zależało? - Dobre pytanie, nie wiem. Trochę mnie to rozdrażniło, bo to miejsce niebiorące. Inaczej się umawialiśmy. Wówczas bardzo się angażowałem w kampanię, byłem bezpośrednio dogadany z prezesem Kaczyńskim. Prezes PiS złamał słowo? - Jakkolwiek by to nie brzmiało, nie uzyskałem 4. miejsca. Mam prawo mieć żal, bo przynajmniej dwukrotnie dopytywałem Jarosława Kaczyńskiego o swoją pozycję na liście, przygotowywałem się do kampanii. Nadrukował pan sobie materiałów z 4. miejsca, a wyszło 8.? - Powiem tylko, że to wszystko sporo mnie kosztowało. Zadzwoniłem do jednego ważniaka z PiS i powiadomiłem go o swojej rezygnacji, bo jestem przyzwyczajony do dotrzymywania umów. Ów człowiek mnie jednak ujął. Przekonał mnie stwierdzeniem, że wszystkie głosy, nawet jeśli się nie dostanę do parlamentu, idą na konto Zjednoczonej Prawicy, więc skutek musi być pozytywny. Nie prowadziłem później kampanii, a przydzielono mi limit 10 tys. zł. I co pan sobie za to kupił? Billboard? - Ulotki, na ostatnią chwilę. Kampania nie była poważna, ale udało mi się sprawdzić jako człowiekowi. Sądzę, że gdybym zawalczył, jedynka byłaby zagrożona. Narobiłby pan wstydu Piotrowi Glińskiemu? Byłemu wicepremierowi? - Może nie wstydu, ale troszkę bym go zdyscyplinował. Lubię go i szanuję, ale Warszawa to specyficzne miasto. Potrzebuje na listach wojowników, bo ludzie nie mogą poczuć się osamotnieni ze swoimi problemami. Tego brakuje. Pan jest lojalny w stosunku do Pawła Kukiza, a nie PiS? - To prawda, ale chcę powiedzieć jasno: zrobiliśmy wszystko, żeby być w klubie Zjednoczonej Prawicy. Nie uwzględniono naszych propozycji, m.in. w sprawie dyscypliny głosowań. Pawła Kukiza traktuję trochę jak mustanga na prerii, jesteśmy bardzo podobni. Nie ma u nas dyscypliny, wierzymy w wolny mandat posła. Parlamentarzysta nie odpowiada przed partią tylko ludźmi. Ze mną jest tak samo. Dlatego od pięciu lat, co tydzień, spotykam się z wyborcami na YouTube. Dzwonią, rozmawiamy. To metoda Marka Jakubiaka na sukces? - Obecnie ogląda mnie 3,6 tys. osób na żywo, to doskonały wynik. Niektórzy płacili ogromne pieniądze, żeby mieć 4 tys. widzów, a ja nie płacę nic. To naturalny marketing szeptany, który zwiększa widownię. Nie dopuszczamy do hejtu, obrażania się, ale można mieć własne zdanie. No i pogadać może każdy. Z pewnością odbiło się to na moim wyniku wyborczym, zwłaszcza wśród Polaków za granicą. PiS przegrało ze względu na pychę, butę, lekceważenie - powiedział Paweł Kukiz. Zgadza się pan? - Nie przez pychę. Wpadli we własną pułapkę, bo chcieli być świętsi od papieża. W PiS mam wielu znajomych, w wielu sprawach się zgadzamy, w wielu nie. Tylko nie można kogoś nazywać zdrajcą, kiedy nie możemy dojść do porozumienia. I odwrotnie: nazywać przyjaciółmi, bo się dogadujemy. Musimy po prostu przekonywać się wzajemnie do pewnych rozwiązań. PiS nie ma monopolu na wiedzę. Tym, co najbardziej irytuje Kukiza, są opowieści o tym, jak "sprzedał się" PiS-owi. Jak pan odbiera takie komentarze? Współpraca z PiS jest czymś ujmującym? - Paweł się denerwuje, bo to obraźliwe. Teraz wyszliśmy z koalicji, więc będziemy "sprzedawać się" tamtym. Mówimy o definicji głupoty, która dzieli ludzi. Być może takie komentarze bolą, bo próbują nas deprecjonować, chociaż mamy czyste intencje. Czy Paweł Kukiz skorzystał z oferty wicepremiera w VIII kadencji? Czy ja skorzystałem z dwóch propozycji, żeby zostać wiceministrem? Nie i pewnie pan nawet o tym nie wiedział. Co chcieli panu dać? - Najpierw resort finansów, potem MON. Nad obroną narodową nawet się zastanawiałem, bo wojsko to moje drugie ja. Natomiast realizuję się w komisji obrony narodowej. Robię, co mogę. Ale zostawmy to, było i minęło. Dzielnie pan odmówił, ale nie do końca odpowiedział na moje pytanie. To jesteście sprzedawczykami czy nie? - Na pewno to złe określenie. Sprzedaż zakłada, że ktoś kupuje, a kto inny płaci. Tego nie ma. Współpracujemy jednak ze wszystkimi stronami na rzecz wprowadzenia postulatów obywatelskich. Przyznam, że po wyborach trochę się podłamałem jeśli chodzi o nasze społeczeństwo. Co tak pana zasmuciło? - Referendum. Ci, którzy nie poszli, żeby odmrozić sobie uszy na złość babci, są dla mnie niezrozumiali. Pytania nikomu nie szkodziły, a zabezpieczały interes państwa polskiego. Zawsze można powiedzieć, że Nowogrodzkiej zależało, że można było coś inaczej sformułować. Ale jedną z niezaprzeczalnych zalet PiS było to, że nie sprzedali ani jednego przedsiębiorstwa. Budowali je i dlatego Jakubiak mógł spokojnie pójść spać i być pewnym, że przez noc chociażby Orlen wciąż pozostanie w polskich rękach. Daniel Obajtek to taki wspaniały menadżer? Niech pan powie, w końcu sam pan jest rekinem biznesu. - Może nie jest wspaniały, ale dobry. Rozmawiałem z nim na samym początku jego działalności, osiągnął zakładane plany. Od razu mówił o budowie multienergetycznego przedsiębiorstwa. Taka firma to ideał przedsiębiorczości, sam kiedyś miałem podobny cel. Obajtek zebrał wokół siebie bardzo dobrych menadżerów, chwała mu za to. Zapewnił sobie zarówno dystrybucję jak i zaopatrzenie. Ma saudyjskiego dostawcę ropy, sam przerabia surowiec na paliwa, a potem na tym zarabia. Zapytałem o Obajtka, bo PiS faktycznie nie sprzedaje państwowych firm. Tylko większość menadżerów to ludzie z partyjnego klucza. Niezależnie od tego czy mówimy o TVP, Orlenie czy innych instytucjach. A może ma pan inne zdanie? - Ludzie, którzy decydują o przedsiębiorstwach, biorą za nie polityczną odpowiedzialność. Trudno się spodziewać, żeby decydenci kierowali tam kogoś, kogo nie znają. Wystarczy tylko jeden pociotek, żeby od razu formułować zarzuty wobec PiS. Bo nawet na 100 osób, znalazła się jedna nieuczciwa. Tak działa polityka, nie wiem czy to dobrze, czy źle. Na pewno ostracyzm w takich przypadkach jest uzasadniony. Bo? - Mówimy o firmach finansowych przez Skarb Państwa, a więc - tak naprawdę - niewyczerpalnym źródłe pieniędzy. W praktyce oznacza to, że można robić błędy, które zostaną później ukryte. Na pewno nie myśli pan, że teraz będzie inaczej? Tego nie powiedziałem. Pytanie czy to wszystko będzie się odbywało jak za czasów PiS. Przykładowo: Jacek Kurski, "bulterier prezesa" trafia do TVP. Wiemy, co było później. Spodziewa się pan tego samego? - Owszem. Zamiast Kurskiego do TVP przyjdzie Tomasz Lis, który będzie wykonywał polecenia Donalda Tuska. Nie widzę w tym nic zdrożnego, społeczeństwo powinno to ocenić. Kiedy szef rządu z PO będzie źle działał, ludzie powinni mieć możliwość napisania ustawy, zebrania podpisów i realnej zmiany w trakcie kadencji. W swojej naiwności wyobrażam to sobie. Tylko politycy nigdy się na to nie zgodzą, bo będą mieli konkurencję. Polaków. Jak pan ocenia Szymona Hołownię w fotelu marszałka? - "Ą" i "ę" minie marszałkowi, kiedy przyjdą głosowania budżetowe. W przypadku, gdy mamy 600 głosowań na sali sejmowej, nie ma na to czasu. Będzie wtedy zasuwał, żeby zdążyć w dwa dni. Obecnie Hołownia może sobie pozwolić na więcej, bo nie ma biegunki legislacyjnej. Platforma już ją zapowiedziała, więc w Prezydium Sejmu szybko zejdą na ziemię. Jakub Szczepański