Znany profesor - publicysta pisze kolejnego tweeta o groźbie triumfu neofaszyzmu, jeśli prawica znowu wygra wybory. Groźbę tę widzi od wielu lat, szczególnie podczas każdej kampanii, po której kolejnych wyborów już ma nie być. Opinia zyskuje kilkudziesięciotysięczny zasięg, a "lubi ją", czyli klika na serduszko pod nią, ponad tysiąc osób. Profesor zapewne jest zadowolony z popularności i wkrótce zaaplikuje odbiorcy podobne, równie złowieszcze wizje. Znowu osiągnie podobne zasięgi, które zapewni mu część kilkusettysięcznej grupy najbardziej rozemocjonowanych i aktywnych w internecie obywateli mających podobny ogląd świata do profesora. CZYTAJ WIĘCEJ: Zamiast Kijowa Putin podbił Watykan? W ten sposób działa duża część polskiej publicystyki politycznej. Dodajmy tu, że przecież w naszych czasach do tej publicystyki zaliczają się przekazy tworzone przez samych polityków, a także przedstawicieli innych grup zawodowych, bez wyjątków (niestety z sędziami włącznie). Duża część z nich żywi przekonanie, że świat, w którym funkcjonują, to wypadkowa społeczeństwa. Że tak wygląda Polska. Jest rozentuzjazmowana polityką, żyje fobiami i fascynacjami implikowanymi przez narracje medialne. Nienawidzi, kocha, a im bliżej wyborów, tym szybciej bije jej tętno. Nic bardziej mylnego. Efekt cieplarniany Ludzie w Polsce mają dosyć, a przynajmniej bardzo duża ich część. Także tych, których polityka do niedawna interesowała. Wystarczy pojeździć i porozmawiać, ale jak ktoś nie wierzy w taką mało reprezentatywną próbę badawczą, niech spojrzy na sondaże. Bez względu na wątpliwości, które one budzą, wydaje się, że dość jednoznacznie pokazują tendencję, w której rośnie grupa osób, które nie chcą głosować. Do tego niezmiennie duża jest grupa osób niezdecydowanych. Czyli takich, które często po prostu uważają, że nie mają na kogo głosować. Jednak także wśród głosujących i zadeklarowanych zainteresowanie kampanią jest coraz mniejsze i widać zniechęcenie. Politycy i media żyją w złudnym przeświadczeniu, że rotacje na listach wyborczych czy ta lub inna kandydatura elektryzują "opinię publiczną", jakkolwiek by ją definiować. Tylko, że ośrodek Kantar przeprowadził badanie, z którego wynika, że nawet część pisowskiego elektoratu niespecjalnie interesuje się rotacjami na listach tej partii, bo w ogóle zdanie na ich temat miało zaledwie 45 procent społeczeństwa. Przewidywalnie zresztą podzielone niemal po połowie, choć z przewagą ocen na korzyść partii rządzącej. Ten stan potęgują dwa fakty, a właściwie jeden. Kampania zaczęła się za wcześnie. Jeszcze ponad miesiąc do wyborów, a już wszyscy mają dosyć. Ale jest jeszcze druga płaszczyzna tej samej sprawy. De facto, kampania przed tymi wyborami trwa od trzech lat, od wyborów prezydenckich. Wypowiedziano w niej już tyle słów, podbijano emocje do takiego stopnia, że trudno o coś więcej. Przegrzano. Duża część społeczeństwa uodporniła się na propagandę, albo przestała wierzyć politykom w cokolwiek, tak jak w PRL wielu impregnowało się na oficjalną propagandę. CZYTAJ WIĘCEJ: Sąd nad Szafarowiczem to zastraszanie studentów W polskiej polityce zaaprobowano już niemal oficjalnie bluzgi, otwarte kłamstwo, dehumanizację przeciwnika. Uważam, że zrobiła to przede wszystkim opozycja spod znaku Donalda Tuska, aczkolwiek jeśli ktoś stwierdzi, że jako uczestnik życia publicznego o określonych poglądach mogę być nieobiektywny, nie odmówię mu tego, że potencjalnie może mieć rację. Silny razem margines Nakręcający się wzajemną nienawiścią "Silni razem" mogli doprowadzić do wyrzucenia kilku nie dość ortodoksyjnych publicystów z "Campusu" Rafała Trzaskowskiego, ale nie wygra się przy ich pomocy wyborów. Twardzi zwolennicy PiS żyjący kwestiami prywatyzacji i rozliczeń rządów PO-PSL sprzed dekady z przyjemnością mogą przyjąć pytania referendalne dołączone do kart wyborczych, ale dla większości to element gry politycznej. Taki jak inne. Wszystko się stało takie jak inne. Wszystko już było. Liderzy są coraz starsi i wciąż ci sami, a pozorni antysystemowcy co i rusz skutecznie pokazują, że niewiele się od nich różnią. Sondaże, poza budzącą podejrzenia, czasową zwyżką Konfederacji, wracają do podobnego poziomu rokując zwycięstwo PiS, ale też zwycięstwo nie pozwalające samodzielnie rządzić i oznaczające konieczność łowienia, kupowania i sztukowania przez tę partię bardzo trudnej większości. Reasumując - wątpię by ta kampania, w obecnym jej kształcie wpłynęła jakoś szczególnie na wynik dużych formacji i kształt przyszłej koalicji. Chyba, że jeszcze wydarzy się... no właśnie, czy może się jeszcze coś naprawdę w niej wydarzyć? Wiktor Świetlik