Za tą fasadą ukrywa się biznes wizowy Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Ukrywają się też za nią realne potrzeby polskich firm, które w kraju coraz młodszych emerytów i coraz obfitszych zasiłków mają coraz większe problemy ze znalezieniem ludzi do pracy. W cieniu tej fasady rozgrywa się też monumentalny wizerunkowy armageddon pomiędzy obozem władzy i opozycją. Wybory parlamentarne 2023. Kiedy? Najważniejsze informacje. Wszystko, co musisz wiedzieć W hipokryzję pisowskiej polityki imigracyjnej jako pierwszy uderzył Donald Tusk. Plotki i przecieki pojawiały się wcześniej, jednak to Tusk swoimi dwoma materiałami z początku lipca umieścił tę sprawę w centrum politycznej sceny. Podjął ogromne polityczne ryzyko, zapłacił za to cenę. Przygraniczni aktywiści go raczej nie lubią, nie przepada za nim razemicka młodzież z OKO.press, która od początku lipca do dzisiaj zamieściła całą masę wywiadów i tekstów bagatelizujących i unieważniających aferę wizową, przy kompletnej bezradności Stiepana Trofimowicza Pacewicza (parafraza za Fiodor Dostojewski, "Biesy", szczególnie początkowa część tej powieści pokazuje wszystkie problemy liberalnego salonu na słowiańskich peryferiach Zachodu, głównie problem z własnym brakiem charakteru w stosunku do własnej "radykalnej młodzieży"). CZYTAJ WIĘCEJ: Koniec zgody narodów (polskiego, ukraińskiego i innych) Kierując wszystkie reflektory (szczególnie reflektory medialne) na deklarowaną i faktyczną politykę imigracyjną PiS-u, Tusk zmusił jednak Kaczyńskiego do wielotygodniowej defensywy, dopiero w ostatnich dniach zakończonej próbą ostrej kontry, gdyż "mleko się rozlało" i świadomość skali afery wizowej zaczęła docierać także do elektoratu PiS. Najpierw rząd Morawieckiego i Kaczyńskiego musiał się wycofać z przygotowanych we współpracy MSZ z resortami gospodarczymi regulacji mających zwiększyć napływ obcokrajowców do Polski o kolejne setki tysięcy (przy utrzymaniu, a nawet zradykalizowaniu na potrzeby kampanii wyborczej oficjalnej linii, że to Unia Europejska zmusza Polskę do przyjęcia choćby paru tysięcy). W tym samym czasie Kaczyński zarządził paniczne przemontowanie referendum "w sprawie imigrantów" w referendum "4 x Nie". Później PiS zostało zmuszone do usunięcia z MSZ Piotra Wawrzyka. Kolejne fale zainteresowania mediów, łącznie z nowymi przeciekami i śledztwami dziennikarskimi, pokazały skalę i nowe obszary afery imigracyjno-wizowej. Najpierw spychając PiS do jeszcze głębszej defensywy, później wymuszając na obozie władzy podjęcie działań odwetowych ("afera imigracyjna Tuska", "afera imigracyjna Sikorskiego i PSL", wzmożenie ataków na Agnieszkę Holland, aresztowanie przygranicznej aktywistki, postawienie jej zarzutu "handlu ludźmi" i próba choćby symbolicznego powiązania jej z opozycją). CZYTAJ WIĘCEJ: "Sprawiedliwi" z MSZ i symetryści z salonu Szczególnie spór o film Agnieszki Holland utrwala granice baniek, które afera wizowa mogła przekroczyć. PiS wciska Tuska i PO w "Zieloną granicę", tak jak w 2019 wciskał opozycję w film braci Sekielskich. PO nie może się zdystansować i nie może się zlepić. Przekaz dnia Kaczyńskiego jest taki: "odmawiajmy rozmawiania o aferze wizowej, zmuszajmy polityków PO do rozmawiania o Holland". Tak czy inaczej, finał tej kampanii wyborczej podobnie jak finały kampanii poprzednich upłynie pod dyktatem kampanii czysto negatywnej. Mobilizacja własnego elektoratu za pomocą niechęci do elektoratu strony przeciwnej zdominuje przekaz programowy. W tej licytacji obóz władzy znajduje się w mocniejszej pozycji, ponieważ swój hejt może podlać przedwyborczą dystrybucją budżetowych pieniędzy. Jeśli Jarosław Kaczyński przeczołga się w nadchodzących wyborach przez granicę zdolności powołania rządu, stanie przed koniecznością zarządzania budżetową katastrofą, którą na wyborcze potrzeby sam wygenerował. Skoro jednak PiS zdefiniowało tę kampanię jako kampanię "w obronie własnego państwa..." (faktycznie zaczyna to być "własne państwo" działaczy PiS) "...przed Niemcami" (takimi jak Tusk, Hołownia czy Kosiniak-Kamysz), to oczywiście budżet tego państwa staje się mniej ważny. Tak jak w czasie wojny w obronie własnej stolicy można poświęcić parę dywizji piechoty, tak samo na wojnie w obronie własnych stołków można poświęcić budżet i finanse państwa. Nie twierdzę, że opozycja powinna "nie wygrać", żeby dać Kaczyńskiemu i Morawieckiemu zarządzać bałaganem, który dzisiaj tworzą. Jednak ewentualne "pół zwycięstwo" Kaczyńskiego, konieczność tworzenia rządu bez pisowskiej większości, nawet takiej, którą można sobie "dokupić" korumpując lub/i zastraszając kilku, a nawet kilkunastu posłów; przeciągające się rozmowy koalicyjne z całą Konfederacją połączone z próbami wyciągnięcia dodatkowych posłów z innych ugrupowań - taki scenariusz nie będzie dla Jarosława Kaczyńskiego wygodny. CZYTAJ WIĘCEJ: Opowieść o dwóch bańkach Oczywiście prezes PiS ma na to odpowiedź. Przedterminowe wybory, które można by urządzić najwcześniej w lutym przyszłego roku, a najpóźniej w kwietniu. Wystarczy nie przesłać prezydentowi w terminie projektu budżetu na rok 2024, który i tak jest fikcją, skoro dochody wzięte są z propagandy wyborczej, a znaczna część wydatków ukryta w pozabudżetowych funduszach. Zakładnikiem kolejnej kampanii wyborczej znów stanie się jednak budżet polskiego państwa. Można się obawiać, że kiedy po wyborach, wobec niezdolności do sformowania stabilnej większości, działacze PiS bardzo już wyraźnie usłyszą ze swoich foteli ministrów i prezesów spółek skarbu państwa grzejące się na korytarzach silniki czołgów Tuska, Hołowni, Kosiniaka-Kamysza, strumień budżetowych pieniędzy stanie się wodospadem, a słynna zasada "głos za flaszkę" zmieni się w zasadę "głos choćby i za całą cysternę". Cezary Michalski ----- Sprawdź okręgi wyborcze do Sejmu. Które województwo daje najwięcej mandatów? Praca przy wyborach. Za dzień można zarobić 800 zł. Wymagania są minimalne Wybory 2023. Emerytury stażowe. Co obiecało PiS? ***