Z trzynastu "jedynek" w wyborach do Parlamentu Europejskiego z 2019 roku na listach Koalicji Obywatelskiej ostały się dwie. To Ewa Kopacz, była premier, która zachowała miejsce w Poznaniu, a także Janusz Lewandowski, który pozostał pierwszym wyborem w Gdańsku. Kłopot w tym, że pięć lat temu Platforma Obywatelska wcale nie wystawiła 13 jedynek, a jedynie pięć. Dlatego też mówienie o rewolucji, jakiej dokonał Tusk na listach wyborczych do Parlamentu Europejskiego, jest po prostu bezzasadne. Żadnej rewolucji nie ma. Szef PO musiał ułożyć listy zupełnie od nowa, bo tym razem formuła startu jest zupełnie inna. Przypomnijmy, że w 2019 roku Grzegorz Schetyna zmontował Koalicję Europejską, w skład której wchodziły niemal wszystkie partie ówczesnej opozycji (poza Wiosną Roberta Biedronia). Tym razem PO idzie do wyborów samodzielnie. Rzućmy okiem na listy z 2019 roku. W Warszawie jedynką był Włodzimierz Cimoszewicz (SLD), w Łodzi Marek Belka (SLD), w Szczecinie Bogusław Liberadzki (SLD), na Mazowszu Jarosław Kalinowski (PSL), w Lublinie Krzysztof Hetman (PSL), a w Rzeszowie Czesław Siekierski (PSL) - wszyscy z partii, które teraz idą samodzielnie. W Krakowie jedynką Koalicji Europejskiej była Róża Thun, która w trakcie kadencji przeszła do Polski 2050 Szymona Hołowni. W Bydgoszczy Radosław Sikorski, który został szefem MSZ. Wybory europejskie 2024. Tusk musiał znaleźć "jedynki" Zostało więc pięć okręgów (w wyborach do PE głosuje się w 13 okręgach). Wątpliwości nie było w dwóch z nich, wspomnianych Poznaniu i Gdańsku, gdzie ponownie wystartują Kopacz i Lewandowski. Na Podlasiu znakomity wynik uzyskał Tomasz Frankowski, ale tym razem znalazł się na drugim miejscu. Dlaczego? - Nie było żadnego zgrzytu. Nasz okręg obejmuje dwa województwa: podlaskie i warmińsko-mazurskie. Umówiliśmy się na rotację - skoro ostatnio jedynką był kandydat z Podlasia, tak teraz jedynką będzie kandydat z Warmii i Mazur. Wylądowałem więc na dwójce, o czym wiedziałem od dawna. Pełne zrozumienie - mówi Interii poseł Frankowski, który znalazł się za plecami Jacka Protasa. "Pełnego zrozumienia" zabrakło natomiast na Dolnym Śląsku. W 2019 roku ponad 300 tys. głosów zdobyła tam Janina Ochojska, która dziś w ogóle nie dostała propozycji startu w wyborach. Co więcej, o decyzji partii dowiedziała się ust dziennikarza Interii - Jakuba Szczepańskiego. O jej sytuacji napisaliśmy w innym tekście. Na koniec zostawiamy Śląsk, z którego nie będzie kandydował rekordzista z poprzednich wyborów Jerzy Buzek, który w 2019 roku zdobył aż 422 tys. głosów. Człowiek-instytucja w Parlamencie Europejskim, zresztą były przewodniczący PE, zostawił więc wolne miejsce, które trzeba obsadzić. Wybory do Parlamentu Europejskiego. W PO niezadowolenie Pytanie jednak, kto podoła zadaniu? Przed takim dylematem Donald Tusk stanął - jak wykazaliśmy - w 10 z 13 okręgów. Jego decyzje wywołały burzę w samej Platformie Obywatelskiej, bo nie wszyscy byli zadowoleni z decyzji szefa. O największym rozczarowaniu może mówić na pewno Ochojska, ale nie tylko ona. Na listach PO zabraknie też Danuty Huebner, która pięć lat temu z czwartego miejsca na liście w Warszawie uzyskała aż 146 tys. głosów - wyprzedziła też dwoje polityków z wyższych miejsc. Tym razem jednak jej zabraknie. Jak słyszymy, nie była brana pod uwagę w nowym rozdaniu. - Po co nam posłanka, która niemal za każdym razem głosuje inaczej niż ustalamy? Po co nam taki ktoś? - zastanawia się w rozmowie z Interią polityk z otoczenia Tuska. Huebner w PO została pożegnana bez żalu. Jest jednak łakomym kąskiem dla Lewicy lub Trzeciej Drogi. - Być może spróbuje sił gdzieś indziej, nie interesuje nas to - słyszymy. Rozczarowany może być też Jarosław Duda, który pięć lat temu był "dwójką" we Wrocławiu, która dała mu mandat, a teraz wylądował na piątej pozycji. Duda to zaufany współpracownik Grzegorza Schetyny, ale tym razem nie znalazł uznania w oczach decyzyjnych ludzi w PO. - To polityk, który w tej kadencji nie był zbyt użyteczny - słyszymy. - Nie można dawać nagrody w postaci dobrego miejsca na liście tylko dlatego, że łaskawie niektórzy politycy dwa razy w miesiącu przelecą się do Brukseli. To niepoważne - dodaje nasz rozmówca. Wybory do PE. Buzek i Olbrycht żegnani z łezką w oku Dlatego też na przeciwległym biegunie znajdują się europarlamentarzyści ze Śląska, których zabrakło na listach PO - Jerzego Buzka i Jana Olbrychta. Obaj politycy zasiadają w europarlamencie od początku obecności Polski w UE, czyli od 2004 roku, a przez lata byli filarami partii w Brukseli. Akurat ich Platforma żegna z łezką w oku. - To jest dwóch unijnych wymiataczy, którzy siedzą w Brukseli od lat, znają tam każdy kąt i każdego człowieka - komplementuje śląskich europosłów rozmówca Interii z Koalicji Obywatelskiej. - W sytuacji, gdy trzeba coś wychodzić albo załatwić dla frakcji czy Polski, są nieocenieni. Zwłaszcza w obecnych realiach geopolitycznych, kiedy Polska chce znów być rozgrywającym unijnej polityki - dodaje. O tym, ile Buzek znaczy dla PO, najwięcej mówią twarde dane. W czterech dotychczasowych wyborach do Parlamentu Europejskiego, jakie mieliśmy w Polsce, były premier trzykrotnie robił najlepszy wynik w skali kraju. W 2014 roku było to prawie 254,5 tys. głosów, w 2009 - prawie 393, a w 2004 - niemal 173,5. W ostatnich wyborach europejskich, w 2019 roku, Buzek z 422,5 tys. głosów ustąpił pod tym względem jedynie Beacie Szydło (niemal 526 tys.), a mimo tego i tak w pojedynkę zdobył ponad 8 proc. poparcia całego komitetu Koalicji Europejskiej. Poza tym, to pierwszy przewodniczący Parlamentu Europejskiego z krajów tzw. nowej Unii. Jedną z najbardziej prestiżowych funkcji w instytucjach unijnych pełnił w latach 2009-12. Jak dowiaduje się Interia, zarówno w przypadku Buzka, jak i Olbrychta kluczową rolę w decyzji o wycofaniu się z polityki miały względy zdrowotne. Potwierdza nam to kilka źródeł w Platformie. - Tak wielkie zaskoczenie jest zapewne dlatego, że Jerzy nic nikomu nie mówił. Każdy u nas wie, że Buzek to człowiek-instytucja, twardy zawodnik i nie chciał ani niczyjej litości ani współczucia. Na pewno gdyby tylko chciał i mógł kandydować, miałby pewną jedynkę na Śląsku - tłumaczy Interii osoba dobrze znająca byłego premiera. - To już nie ta forma fizyczna co kiedyś. I nie dziwmy się temu, przecież on zaraz będzie mieć 84 lata, pod koniec kadencji dobijałby do 90-tki. To już nie jest wiek na intensywną, pierwszoligową politykę. Trzeba to zrozumieć - dodaje inne z naszych źródeł w partii Tuska. - O mojej decyzji powiedziałem w partii już kilka miesięcy temu, jeszcze zanim zaczęły się dyskusje i negocjacje dotyczące list wyborczych. Dlatego żadnych oficjalnych rozmów z partią nie odbywałem, uszanowano moją decyzję - mówi Interii z kolei poseł Olbrycht, którego pytamy o pożegnanie z czynną polityką. - Jestem w PE od 20 lat, w polityce od prawie 35. Nie jestem już tak efektywny jak kiedyś, czas zrobić miejsce innym, młodszym - przyznaje, ale podkreśla, że z życia publicznego nie znika i będzie działać na rzecz informowania o Unii Europejskiej. Z premierem Buzkiem, mimo próśb o komentarz, nie udało nam się skontaktować. Wybory europejskie 2024. Arcytrudne zadanie Budki W czerwcowych wyborach do PE arcytrudne zadanie zastąpienia Buzka przypadnie w udziale ministrowi aktywów państwowych i wiceprzewodniczącemu Platformy Borysowi Budce. - Pan premier Donald Tusk wyznaczył mnie do tego. Jeśli Rada Krajowa to zaakceptuje, to oczywiście podejmę się każdego wyzwania - komentował sam zainteresowany na kilka godzin przed oficjalnym ogłoszeniem, że to on będzie lokomotywą wyborczą KO na Śląsku. Budka podkreślił też, że w momencie formalnego rozpoczęcia kampanii poda się do dymisji, żeby kampania wyborcza była odseparowana od prac w rządzie. Nazwisko Budki w kontekście startu do PE funkcjonowało na giełdzie nazwisk już od jakiegoś czasu. W PO krążyły plotki, że ma to być dla wiceszefa partii nagroda od premiera za bezproblemową współpracę. - Borys od dawna miał obiecane od Donalda, że jeśli jego żona zostanie prezydentem (Katarzyna Kuczyńska-Budka została 21 kwietnia prezydentką Gliwic - przyp. red.), to on zrywa się z MAP-u - mówi nam jeden z doświadczonych polityków Platformy. I dodaje, że w sytuacji, gdy było wiadomo, że Buzek nie wystartuje, "jedynka" dla szefa MAP "nie podlegała żadnej dyskusji". Jak podkreślają źródła Interii w PO, wybory do PE premier Tusk planuje wykorzystać do zrobienia zmiany pokoleniowej w partii i umeblowania Platformy nieco bardziej pod siebie. - Kiedy Donald wracał z Brukseli, to przejmował partię i swoich najbliższych współpracowników z dobrodziejstwem inwentarza. Nie był zadowolony z tego, co tu zastał, ale nie miał specjalnego wyboru. Cel osiągnął, bo odzyskał władzę i odsunął PiS, ale teraz mebluje partię po swojemu, bo wreszcie ma na to czas i możliwości - słyszymy od dobrze zorientowanego polityka Platformy. Inny ważny polityk PO dodaje: - Teraz trzeba było ułożyć mocne listy, bo musimy wygrać te wybory. Ministra to się zawsze znajdzie, a jednak mocne nazwisko na liście pomaga w kampanii i przy samym głosowaniu. Ludzie aż tak się nie interesują, jak nam się wydaje. Dlatego też poza wspomnianymi Ewą Kopacz, Januszem Lewandowskim, Jackiem Protasem i Borysem Budką, na jedynkach pojawili się znani politycy PO: Krzysztof Brejza (Bydgoszcz), Marcin Kierwiński (Warszawa), Andrzej Halicki (Mazowsze), Dariusz Joński (Łódź), Marta Wcisło (Lublin), Elżbieta Łukacijewska (Rzeszów), Bartłomiej Sienkiewicz (Kraków), Bogdan Zdrojewski (Wrocław) i Bartosz Arłukowicz (Szczecin). Łukasz Rogojsz, Łukasz Szpyrka *** Bądź na bieżąco i zostań jednym z ponad 200 tys. obserwujących nasz fanpage - polub Interia Wydarzenia na Facebooku i komentuj tam nasze artykuły!