Sprawę wyjaśnia teraz prokuratura w Gnieźnie. Śledczy sprawdzają czy doszło do narażenia życia przez nieudzielenie pomocy i do nieumyślnego spowodowania śmierci. Lekarze z Trzemeszna odmówili zbadania mężczyzny, bo ten nie był ubezpieczony. Jednak według informacji reportera RMF FM, oprócz pracowników recepcji przynajmniej jedna lekarka widziała pacjenta w ośrodku, a ten był już w bardzo złym stanie. - Źle wyglądał. Był cały żółty, oczy też miał żółte. Gdybym mu nie pomagał, to nawet by nie doszedł do recepcji - opowiada pan Arek, który przywiózł swojego wuja do przychodni. Tam usłyszał jedynie, że ma jechać na izbę przyjęć w odległym o blisko dwadzieścia kilometrów Gnieźnie. Nie zdążył zawołać sąsiada, który miał samochodem zawieźć mężczyzn do Gniezna. Czterdziestokilkuletni mężczyzna upadł przy ogrodzeniu przychodni. W międzyczasie ktoś wezwał karetkę. Nim ta dojechała na miejsce, lekarze w końcu siłą zostali wyciągnięci z ośrodka zdrowia, ale na pomoc było już za późno. Mimo reanimacji mężczyzna zmarł. Postępowanie prowadzi teraz prokuratura w Gnieźnie i Narodowy Fundusz Zdrowia, który może zerwać kontrakt z placówką, jeśli jej lekarze rzeczywiście okażą się winni zaniedbań. W miasteczku atmosfera wrze. Reporter RMF FM Adam Górczewski usłyszał od byłych pacjentów dwójki lekarzy, że już wcześniej z powodu braku ubezpieczenia chorzy byli odsyłani. Jeden z mieszkańców Trzemeszna twierdzi, że ten sam lekarz nie przyjął go, mimo że został użądlony w gardło i miał problemy z oddychaniem. Ostatecznie trafił wtedy do innego medyka. Dla stwierdzenia winy dwojga doktorów obecnych w przychodni, gdy przyszedł tam w poniedziałek poważnie chory mężczyzna, istotne będą wyniki sekcji zwłok. Te mogą dać odpowiedź na pytanie czy chorego można było uratować, czy też nawet wizyta u lekarza nie uratowała by mu życia. Adam Górczewski