Wielu kaliszan wzywanych przez firmę windykacyjną, wynajętą przez bibliotekę, do zapłaty wysokich kar za przetrzymywanie książek, nie daje za wygraną i szuka wszelkich sposobów na ukrócenie tego windykacyjnego "procederu". Kontrowersje budzi nie tylko wysokość kar (ci którzy przetrzymywali książki latami, musieliby zapłacić tysiące złotych), ale i to, że do windykacji przystąpiono bez wcześniejszej próby poinformowania o tym fakcie osób zalegających ze zwrotem książek. Wcześniej niemal wszystkie biblioteki kaliskie aż trzykrotnie przypominały o obowiązku zwrotu książek zanim postraszyły wszczęciem postępowania sądowego, do którego i tak zwykle nie dochodziło. Dyrektor Adam Borowiak uważa tego typu zarzut za absurdalny. Wszak jeżeli ktoś na przykład zalega z zapłatą rachunku za prąd, to do głowy mu nie przychodzi kierować pretensji do Zakładu Elektrycznego, że mu o tym nie przypomniał. Dlaczego więc tylko biblioteka miałby mieć taki obowiązek. Wypowiedzi Adama Borowiaka trudno odmówić żelaznej logiki. Problem tylko w tym, że nie każdą sprawę da się dzięki niej dobrze załatwić. Czytelnicy, których biblioteka nie wezwała do zwrotu książek przed przekazaniem sprawy firmie windykacyjnej, mogą przecież uznać ten fakt za utratę praw nabytych, skoro wcześniej zawsze takie wezwania były do nich kierowane. Nie oznacza to oczywiście, że ze stricte prawnego punku widzenia dyrekcja placówki nie ma racji. Znany ze swej skrupulatności dyrektor, zanim podpisał umowę z firmą windykacyjną, "uzbroił się" na pewno w odpowiednie opinie prawne. Pomysł ścigania niesolidnych czytelników jest oczywiście słuszny, fakt, iż zdecydowano się na szokowy sposób "przypominania" o obowiązku zwrotu książek też jest trudny do podważenia, skoro inne środki zawodziły. Nie musiało to być jednak od razu... walnięcie obuchem. Żądanie tysięcy za książki warte nieraz parę złotych to właśnie rodzaj finansowego obucha. Sprawa stała się na tyle głośna, że zainteresowała się nią Komisja Rewizyjna Rady Miejskiej, która postanowiła zbadać zasadność działań biblioteki. Za wygraną nie dają też indywidualni kaliszanie, którzy ślą skargi do Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów oraz działacze Kaliskiej Inicjatywy Obywatelskiej, planujący złożyć zbiorowy pozew przeciwko książnicy. Żelazna logika i konsekwencja dyrektora Borowiaka z jednej strony mogą budzić podziw, tak jak kiedyś budziła podziw pryncypialność Katona, a z drugiej - można je postrzegać jako przejaw specyficznego zaślepienia. Polega ono na tym, że niektórym ludziom troska o to, by mieć rację, przesłania niekiedy inne, bardziej konstruktywne rozwiązania. Wydaje się, że można było znaleźć korzystniejsze wyjście z tej sytuacji i to zarówno dla czytelników, jak i dla biblioteki, której z pewnością nie jest potrzebna tak "agresywna" reklama. (mjk)