Najlepiej robić to do momentu, aż poczuje się wewnętrzne gorąco i pojawi się ochota na zdjęcie ubrania. Wtedy trzeba się jej po prostu poddać; zdjąć wszystko do kąpielówek i spokojnie, ale pewnie wkroczyć do lodowatej wody. Tętno wchodzi wtedy w galop, a oddech próbuje je dogonić, naczynia krwionośne blokują się, przez co skóra czerwienieje, tężeje i robi się jak z gumy, zatrzymując ciepło, wszystkie myśli uciekają z głowy, zostaje tylko szok i radość. I duma z pokonania strachu. Tak czuło się kilkunastu wrześnian, którzy w niedzielę 30 stycznia weszli w lodowy przerębel na jeziorze koło Jankowa pod Swarzędzem. W spotkaniu zorganizowanym przez tamtejszy klub morsów w sumie uczestniczyło około 50 ludzi. Czy raczej: nadludzi, jak ich postrzegają ciepłolubni. To, co dla zmarzluchów wydaje się najgorszą na świecie torturą, dla morsów jest czystą przyjemnością, orzeźwieniem, okazją do spotkań i jednocześnie sposobem na życie. - Morsy są ludźmi szczęśliwymi, nigdy nie chorują - mówił prosto z lodowego przerębla Janusz Smoczyński, współorganizator spotkania, wiceprezes swarzędzkiego klubu, który pełni także funkcję Króla Polskich Morsów. - Zapraszam wszystkich do morsowania. To samo zdrowie! - dodawał król z wielką koroną na głowie, wymachując w wodzie długim berłem. Temperatura powietrza tej niedzieli wynosiła -3°C, w wodzie natomiast było w okolicach 1°C. A więc w wyrżniętym piłą łańcuchową długim przeręblu było cieplej niż na zewnątrz. - W takiej wodzie można wytrzymać tylko kilka, a jeśli jest się zahartowanym, to kilkanaście minut - mówił Mirosław Morawski, komendant wrzesińskiej straży miejskiej, jeden z uczestników wrzesińskiej wyprawy do Jankowa. - Kiedy robi się za zimno, wystarczy wyjść z wody, przebiec parę kilometrów i można wrócić do przerębla - wyjaśniał po ostatnim wyjściu z wody. Należy dodać, że wśród wrzesińskich morsów znajdowała się także jedna foczka, Justyna Michalska. Inicjatorem wyjazdu był natomiast Wojciech Rakowski, który planuje założyć nad Wrześnicą lokalny klub morsów. - Organizujemy się już od jakiegoś czasu. Najpierw było nas dwóch, potem czterech, a teraz jest około dwudziestu. Chcemy spróbować tego na zalewie Lipówka. A po co to robimy? Dla zdrowia i żeby nie spędzać niedzieli przed telewizorem czy komputerem - wyjaśniał. Bycie morsem ma tylko jeden minus - kto już się zahartuje, odczuwa większy dyskomfort w przegrzanych i źle wentylowanych pomieszczeniach. Zdrowotne korzyści jednak znacznie przeważają. Damian Idzikowski