Jak zwykle wszystkim brak odpowiednich kompetencji. Tymczasem mieszkańcy Żelic i okolic ciągle wdychają rakotwórczy dym i noszą się z zamiarem zgłoszenia sprawy prokuratorowi. Na magazynowaniu i spalaniu niedozwolonych odpadów złapano kilku mieszkańców Żelic i okolic. Policja zawitała też kilkakrotnie do Zbigniewa K., którego podejrzewa się o sprzedaż i spalanie niedozwolonych materiałów. Mimo iż kontrola Wojewódzkiego Inspektora Ochrony Środowiska wykazała szereg rażących nieprawidłowości w jego firmie chałupniczej, to tylko go... pouczono. Powód? Mimo dokumentów z policji i urzędu gminy oraz starostwa stwierdzono brak dowodów na spalanie śmieci. Co się stało z blisko 100 tonami odpadków po produkcji mebli? Specjaliści nie są w stanie ustalić, więc kary nie mogą nałożyć. Wieś w dymie - Zadymianie i trucie powiatu zaczęło się już kilka lat temu. Wiele razy wzywaliśmy policję, pisaliśmy do ludzi odezwy, by nie palili, bo szkodzą swoim rodzinom i innym mieszkańcom. Niektórzy przestali, ale inni robią to do dziś, zagrażając całemu powiatowi - nie ukrywa rozgoryczenia Andrzej Piechowiak, prezes Stowarzyszenia Na Rzecz Rozwoju Wsi Żelice. Największy żal mieszkańcy mają do tamtejszego krawca, który w 2006 roku dostał od Starostwa Powiatowego zezwolenie na zbieranie resztek materiałów, które powstały przy produkcji mebli w wągrowieckim "Europolu". W tym roku z zakładu odebrano 94 tony ścinków materiałów i innych odpadów poprodukcyjnych. Zgodnie z przepisami powinny trafić do odzysku lub zostać unieszkodliwione. Co jednak z nimi się stało - nie wiadomo, bo przedsiębiorca nie prowadził żadnej ewidencji i nie miał kwitów, chociażby ze składowiska śmieci, potwierdzających, że fabryczne odpady tam składował. - One zostały spalone, była nawet policja, a urzędnikom ciągle brakuje dowodów - mówi wprost dr Lesław Pilc, wykładowca akademicki i specjalista od ochrony środowiska. Podejrzenia mieszkańców potwierdza też policja, która w ubiegłym roku przeprowadziła rozmowę z Zbigniewem K. Firma jest też pod ciągłą obserwacją dzielnicowego, tyle że - jak donoszą mieszkańcy - uciążliwe dymy z kominów wydostają się zazwyczaj nocą. - Uprzedziliśmy mieszkańca Żelic, że jeśli nie będzie stosował się do zaleceń pouczenia, to zostaną wobec niego zastosowane sankcje prawne - brzmi deklaracja policji, którą o smrodzie we wsi powiadamiał nawet wójt gminy Przemysław Majchrzak. Daj mi dowód Podejrzewana o spalanie śmieci firma ma za sobą kilka kontroli, lecz żadna z nich nie wykazała spalania odpadków. Dlaczego? - Bo się nie dymiło - słyszymy od różnych urzędników. Okazuje się też, że na żadnym szczeblu - od gminnego do wojewódzkiego - nie ma fachowców kompetentnych do zakazania spalania niedozwolonych śmieci. - Policja nam nie przekazała, że zajmowała się tą sprawą, a mieszkańcy nie dołączyli żadnych mocnych dowodów, tylko napisali pismo ? wylicza Agnieszka Bartoszewska, Wojewódzki Inspektor Ochrony Środowiska, która przeprowadzała w listopadzie ubiegłego roku kontrolę w Żelicach. Wszyscy zgodnie potwierdzają, że spalanie meblowych odpadków jest surowo zabronione i bardzo trujące. Pech chciał, że gdy różni urzędnicy akurat wizytowali wieś, to nic się nie kopciło. Do myślenia nie dało też, że przedsiębiorca nie ma żadnego dowodu na wywiezienie na składowisko 94 ton odpadów i nie potrafi powiedzieć, co z nimi zrobił. - Mieszkańcy musieliby nam dostarczyć mocne dowody, że ktoś rzeczywiście spala te odpady - tłumaczy pani inspektor. Jak tłumaczy się przedsiębiorca podejrzany o trucie mieszkańców Żelic? Z odebranych od fabryki mebli odpadków miał robić rękawice i oddawać je do zakładu. Z jednej tony odpadków miał wykonać ich 95 par. - Według moich obliczeń na taka produkcję mógł zużyć góra 100 kg materiału. Śmiem podejrzewać, że resztę sprzedał na opał lub sam spalił - mówi L. Pilc. Wcześniej nakazano przedsiębiorcy usunięcie nielegalnie magazynowanych w Brzekińcu (gm. Margonin) 400 m2 odpadów meblowych. Do dziś nie wiadomo, co się z nimi stało. Upomnienie za trucie O sprawie już dawno dowiedział się wójt Majchrzak, który na miejsce wysłał swoich urzędników. Kontrola porządkowa z 14 lutego tego roku nie wykazała jednak spalania odpadów. Jednak wcześniej przekazano sprawę odpowiednim instytucjom. - Zawiadomiliśmy policję i WIOŚ, bo wiedzieliśmy że są spalane odpady tekstylne. W 2005 roku przyłapano osoby na gorącym uczynku - wyjaśnia Agnieszka Ratajczak z Urzędu Gminy. Cztery miesiące wcześniej przez trzy dni przedsiębiorstwo kontrolowali urzędnicy wojewódzcy. - Badaliśmy pod kątem gospodarki odpadami i wykryliśmy szereg nieprawidłowości, jak np. brak jakiejkolwiek ewidencji odpadów, brak sprawozdawczości. Upoważnionego do zbiórki odpadów zdyscyplinowaliśmy upomnieniem. Wystąpiliśmy również do wójta, starosty i Urzędu Marszałkowskiego - przyznaje Leszek Wesołowski z WIOŚ w Pile. Wkrótce krawca z Żelic czeka kolejna kontrola inspektorów, którzy będą sprawdzać brakujące dokumenty. Sami jednak przyznają, że będą musieli uwierzyć przedsiębiorcy na słowo, bo ewidencja jest nie do sprawdzenia. - Opierać się będziemy na tym, co powie kontrolowany. Sprawdzimy karty ilości przekazanych z fabryki mebli odpadów, gorzej już z ilością produktów, które miały być z nich wytworzone - zaznacza A. Bartoszewska. Tu powstał kolejny problem, bowiem przedsiębiorca na przerabianie odpadów tekstylnych nigdy nie dostał zezwolenia. - Tłumaczył, że robi z nich rękawice, poduszki i maskotki. Jednak na to nie miał od nas zezwolenia. Nie dostarczono nam dokumentów, że śmieci zostały wywiezione, więc w końcu 2006 roku pouczyliśmy go, a teraz wystąpiliśmy z wnioskiem o cofnięcie koncesji na zbieranie odpadów - informuje Małgorzata Klessa, kierownik Wydziału Ochrony Środowiska, Rolnictwa i Leśnictwa Starostwa Powiatowego. O całej sprawie Starostwo powiadomiło też fabrykę mebli, na terenie której magazynowane były odpady, gdy chodzieska policja zlokalizowała na swym terenie nielegalne składowisko... Barbara Wicher