Karol Burda z Przybinia (gm. Rydzyna) ruszył w pościg za pijanym kierowcą, który jadąc szybko drogą Robczysko-Dąbcze, chciał później krajową "piątką" dotrzeć do Leszna. Chłopak wezwał policję i zapobiegł tragedii. Znaleziono też nowych świadków szaleńczej jazdy pijaka. Jechał od rowu do rowu Rolnik Andrzej P. z Sułkowic (gm. Krobia) wypił kilka piw. Następnego dnia spożył jakieś dwa litry wódki i kolejne piwa. Po godzinie 18 wsiadł do swojego forda eskorta. W sądzie wyjaśniał, że najprawdopodobniej chciał jechać do Leszna, gdzie mieszka jego siostra. - Zadziałał alkohol i chwilowe emocje, dlatego wsiadłem do samochodu - mówił już trzeźwy w po dwóch nocach spędzonych w policyjnym areszcie. Gdzieś za Robczyskiem pękła mu opona w prawym przednim kole. Między innymi dlatego jechał od lewej do prawej strony jezdni. Gdy przed godz. 19 dotarł do stawu w Przybiniu, zauważyli go stojący tam młodzieńcy. Iskry szły po ulicy - Kierowca miał głowę schyloną, ledwo prowadził, pewnie niewiele widział. Pruł dość szybko, może "siedemdziesiątką" - relacjonuje "Panoramie Leszczyńskiej" Karol Burda z Przybinia. - Wsiadłem w swojego niebieskiego opla i ruszyłem za nim, żeby go zatrzymać. - Stałem na podwórku, nagle słyszę rumor. Patrzę, a drogą jedzie czerwony ford, z koła odpada mu guma, po asfalcie idą iskry. Dopiero jak zniknął za zakrętem przeszło mi przez myśl, że pewnie trzeźwy nie był - opowiada nam Henryk Ciszak z Przybinia. Omal go nie zabił "Panoramie Leszczyńskiej" udało się dotrzeć do świadka, którego jeszcze nikt nie przesłuchał. To geodeta z Leszna, który cudem uszedł z życiem. Jego nazwisko przekazano już prokuratorowi. Geodeta przed godz. 19 wykonywał inwentaryzację przyłącza elektrycznego na jednej z działek w Przybiniu. - Stałem przy drodze, z naprzeciwka jechał zygzakiem ford, jego prawe koło trzymało się tylko na feldze. Obawiałem się, że może mnie przejechać. Obawiałem się też o sprzęt, który kosztuje kilka tysięcy - opowiada "Panoramie Leszczyńskiej" Wojciech Jakubowski, geodeta z Leszna. - Uciekłem na drugą stronę drogi, gdzie stał mój kolega. Na fotelu leżała butelka Karol Burda gonił pirata do Maruszewa. Widział, jak ford mija rowerzystów jadących z naprzeciwka. Kilkaset metrów za wsią, przed Dąbczem, pijak sam się zatrzymał. Wszedł do rowu, zakrył twarz rękoma. - Poczułem zapach, jak z gorzelni. Na siedzeniu pasażera zobaczyłem do połowy pełną butelkę wódki - mówi Karol Burda. Chwilę później przyjechał patrol drogówki. Policjanci nie wierzyli oczom. Alkomat pokazał u Andrzeja P. 4,21 promila. Mężczyzna na dwie doby trafił do policyjnej izby zatrzymań. - Przyjmowałem go na izbę. Byłem w szoku, bo nieźle się trzymał. Sam szedł i próbował coś mówić - można było usłyszeć od policjanta dozorującego izbę. Sąd wezwie świadków Andrzej P. stanął przed sądem w trybie przyspieszonym. Jego obrońca wnioskował o wyproszenie dziennikarzy z sali, uzasadniając to ważnym interesem prywatnym oskarżonego. Sąd nie zgodził się na utajnienie rozprawy ze względu na ważny interes społeczny. Mimo oczywistych dowodów, sąd nie wydał wyroku. Adwokat oskarżonego domagał się bowiem przesłuchania dwóch świadków. Chce usłyszeć, jak dokładnie wyglądał sposób jazdy oskarżonego. Sąd przychylił się do wniosku i odroczył rozprawę do 2 września. - Świadkowie podali policji istotne okoliczności zdarzenia. Sposób i styl jazdy, liczba ludzi na drodze mają bowiem istotny wpływ ma wymiar kary - uzasadnił sędzia Bartłomiej Snela z wydziału grodzkiego Sądu Rejonowego w Lesznie. Do czasu rozprawy oskarżony Andrzej P. musi się stawiać co drugi dzień na policji w Krobi. Gdyby nie przyszedł na rozprawę, sąd może zdecydować o tymczasowym areszcie. Postawcie tu maszt! Mieszkańcy wiosek na trasie Robczysko - Dąbcze są wstrząśnięci tą historią. Przecież popołudniami na trawnikach przed domem bawią się dzieci, z przystanków autobusowych wracają też ludzie z pracy. - Niedawno wracaliśmy piechotą z dożynek. Minęło nas takie lepsze auto, jechało od rowu do rowu, całą szerokością jezdni. Za nim jechał inny samochód i wyglądało, jakby pilotował tamtego - mówi Kazimierz Baum z Maruszewa. - Akurat nie mieliśmy przy sobie telefonu, żeby powiadomić policję. - To jest trasa z dyskoteki w Dobramyśli do Leszna. Na drodze jest ograniczenie do siedemdziesięciu kilometrów, ale nikt tego nie przestrzega. Patroli policyjnych nie widać, to niechby chociaż radar nam postawili - apeluje Krystyna Baum. maks