Okazało się, że nie chce przyjąć go żadna szkoła. Nie ma wystarczająco dobrych wyników w nauce, by pójść do liceum czy technikum, ale jest zbyt inteligentny, aby kształcić się w szkole specjalnej. Z kolei w zasadniczej szkole zawodowej, o której marzy nastolatek z Niechłodu, usłyszał, że nie ma żadnego problemu z przyjęciem, ale musi we własnym zakresie załatwić sobie praktyki. Problem w tym, że nikt nie chce go na praktyki przyjąć. Trudne początki Jako siedmiolatek Radek poszedł do szkoły podstawowej w Święciechowie. Szybko okazało się jednak, że cierpi na zespół Marfana, tę samą chorobę, na którą pięć lat temu zmarła jego matka, a która dotknęła również jego starszą siostrę i młodszego brata. Często opuszczał zajęcia. Długie miesiące spędzał w szpitalu, nosił specjalny gorset, przez co po powrocie do szkoły był obiektem drwin niektórych kolegów. - Nawet sypali mu za ten gorset piasek. Wychowawczyni wymyślała im różne kary, ale niewiele to dawało - ubolewa Krzysztof Mroziński, ojciec Radka. Trzy lata temu udało się załatwić miejsce w gimnazjum nr 7 z oddziałami integracyjnymi w Lesznie. Tu chłopak czuł się zupełnie inaczej niż w poprzedniej szkole. Spotkał dzieci, które również zmagały się z niepełnosprawnością. - Ci zdrowi traktowali nas jak równych, a nie takich, nad którymi trzeba się litować - wspomina Radek. Im bliżej było końca ostatniej klasy gimnazjum, tym częściej ojciec z synem zadawali sobie pytanie: co dalej? Wszędzie ta sama odpowiedź Nie sądził jednak, że natknie się aż na takie problemy. Już na początku wakacji odwiedzali leszczyńskie szkoły. Liczyli zwłaszcza na dwie: Zespół Szkół Ochrony Środowiska oraz Zespół Szkół Elektroniczno - Telekomunikacyjnych, w których funkcjonują oddziały zasadniczej szkoły zawodowej, a które znajdują się na tyle blisko PKS-u, że Radek dałby sobie radę z pokonaniem kilkuset metrów z przystanku do szkoły i nie byłoby to dla niego aż tak męczące. - Wszędzie słyszeliśmy tę samą odpowiedź: owszem, przyjmiemy, ale trzeba we własnym zakresie załatwić sobie praktyki. Syn ma drugą grupę inwalidzką. Lekarz wyraził zgodę, by uczył się w takich zawodach jak zegarmistrz, grawer, fotograf czy złotnik - wymienia mieszkaniec Niechłodu. - Obeszliśmy prawie wszystkie tego typu zakłady w leszczyńskim śródmieściu. Wszędzie odmawiali, tłumacząc, że albo nie potrzebują uczniów, albo przyszliśmy o jakiś rok za późno. Radek marzy o zawodzie fotografa. Niedawno dostał od ojca aparat. - Teraz siedzę przy komputerze i już wiem, jak "dorobić" komuś uszy, a innemu "zdjąć" wypryski - śmieje się Radek. - Cieszę się, kiedy robię zdjęcia i uda mi się uchwycić coś ciekawego. Ostatnio sfotografowałem kwiaty sąsiadki i róże w parku w Niechłodzie. Robiłem, co mogłem... Zdesperowany ojciec postanowił posłać syna do specjalnej szkoły. W nieodległej Rydzynie znajduje się specjalny ośrodek szkolno - wychowawczy, w którym chłopak mógłby wyuczyć się jakiegoś zawodu. Poszedł z Radkiem do Poradni Psychologiczno - Pedagogicznej w Lesznie. Tam okazało się jednak, iż chłopak "męczyłby" się w specjalnej placówce, ponieważ jest na taką szkołę zbyt inteligentny. - Robiłem, co mogłem, byłem też w wydziale edukacji leszczyńskiego urzędu. Kilka razy pukałem do drzwi kuratorium. Tam na początku usłyszałem, że jeśli znajdą coś dla mojego syna, to zadzwonią. Nie zadzwonili, więc pod koniec sierpnia poszedłem tam jeszcze raz. Wtedy jedna z pracujących tam pań powiedziała mi, że oni już nic nie mogą zrobić i mam iść z moim problemem do telewizji - Krzysztof Mroziński bezradnie rozkłada ręce. Mężczyzna sam wychowuje trójkę dzieci. 11-letni Michał uczy się jeszcze w szkole podstawowej. 17-letnia Agnieszka rozpoczęła właśnie naukę w drugiej klasie IV Liceum Ogólnokształcącego w Lesznie. Krzysztof Mroziński jest w Niechłodzie znaną osobą. - Ja, zwykły murarz, nigdzie się nie pcham, ale jak sołtys prosi, żebym wyszedł na scenę i powiedział coś na dożynkach, to nie ma sprawy - śmieje się pan Krzysztof. Walczył jak lew Od kilku lat pełni też funkcję prezesa klubu honorowych dawców krwi przy OSP w Niechłodzie. Rodzinę Mrozińskich od wielu lat zna Grażyna Drożdż, pracownik socjalny Gminnego Ośrodka Pomocy Społecznej w Święciechowie. Jak mówi, po śmierci żony, pan Krzysztof dzielnie przejął jej obowiązki. - Wcześniej rano, przed wyjazdem do pracy, wieszał przed blokiem pranie, by po południu dzieci miały świeże ubrania. Kiedy Radek leżał w szpitalu i w domu brakowało pieniędzy, zdarzało się, że szedł pieszo z Leszna do Niechłodu, by każdy grosz poświęcić na leczenie syna - dodaje Grażyna Drożdż. - Kiedy tylko może, zabiera dzieci do zoo, na żużel, stara się, by wyjeżdżały na kolonie. - Zawsze walczył o te dzieci, jak lew. Takiego ojca można tylko pozazdrościć - mówi bez wahania i z pełnym przekonaniem Barbara Peljan, kierowniczka święciechowskiego GOPS-u. Sam Krzysztof Mroziński zapowiada, że zrobi wszystko, by jego dzieci miały jak najlepiej. Wyraźnie wzruszony, mówi na koniec: - Nie schowam ich w domu, niech zobaczą, że świat nie kończy się na takiej wiosce jak Niechłód, że można coś nowego przeżyć, zobaczyć, doświadczyć... Wierzę, że walczę nie tylko dla Radka. Może gdzieś blisko też jest ktoś, kto ma podobny problem, ale boi się albo nie chce walczyć i czeka, aż ktoś inny zrobi pierwszy krok. ANNA MAĆKOWIAK Zespół Marfana to stosunkowo częsta choroba genetyczna. Jej objawami są między innymi wysoki wzrost, dysproporcje w budowie, długa, wąska twarz, wady wzroku. Mogą mu towarzyszyć wady układu sercowo - naczyniowego czy kostnego, przepuklina, przedwczesne zwyrodnienie stawów, obniżona masa mięśniowa, mniejsza ilość podskórnej tkanki tłuszczowej. Jeśli chodzi o rozwój intelektualny, dziecko zazwyczaj nie odbiega poziomem od zdrowych rówieśników. Jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku chorzy umierali zanim ukończyli trzydzieści lat. Najczęstszą przyczyną było pęknięcie tętniaka aorty, do którego u młodych mężczyzn dochodziło zazwyczaj podczas wysiłku fizycznego, a u kobiet - podczas porodu. Dziś medycyna ma znacznie większe możliwości kontrolowania powikłań związanych z zespołem Marfana, stąd też średni czas życia jest znacznie dłuższy.