Zachipowany strażnik
Strażnicy miejscy w Kaliszu mają wszyte chipy. To nie jeden z odcinków "Z Archiwum X", ale nowoczesny sposób kontroli na służbie - podkreśla "Metro".
Jak sprawdzić, czy strażnik miejski patroluje te miejsca, które powinien? To pytanie zadaje sobie każdy komendant, dlatego w komendach działa system kontroli - kierownicy, zwani też koordynatorami, co pewien czas, niespodziewanie jadą w teren i śledzą podwładnych. W Kaliszu uznali, że takie podchody to przeżytek. Od niedawna tamtejsi strażnicy mają chipy - szefowie w każdej chwili mogą sprawdzić, czy dobrze wypełniają swoje obowiązki.
- W całym mieście jest 80 punktów kontrolnych. To miejsca, które strażnicy zwykle odwiedzają: okolice szkół, parków, spotkań chuliganów. Każdy patrol ma czytnik i musi go "odbić" w takim punkcie. Dzięki temu nie ma wątpliwości, czy tam był - mówi Paweł Kamiński ze straży miejskiej w Kaliszu.
Kaliska straż, najprawdopodobniej jako pierwsza w kraju, zdecydowała się wprowadzić taki system - pisze gazeta. Choć ma go na stałe dopiero od kilku tygodni, oceny są dobre: - Kierownicy, którzy dotąd zajmowali się sprawdzaniem strażników, mogą się teraz zająć innymi rzeczami - dodaje Kamiński.
Nowatorskim pomysłem zainteresowali się już komendanci z innych miast. Od paru dni telefony w Kaliszu się urywają. Wszyscy chcą wiedzieć, ile kosztują chipy i jak się sprawdzają w praktyce. Niewykluczone więc, że niedługo śladem Kalisza pójdą inne miasta.
- To bardzo dobre rozwiązanie i godne rozważenia. Musimy tylko sprawdzić, jakie są jego koszty - mówi komendant straży miejskiej w Kielcach Władysław Kozieł.
Systemem, który doskonale sprawdza się w policji brytyjskiej i amerykańskiej, zainteresowali się też strażnicy z Wrocławia. - Musimy wziąć pod uwagę finanse. Na razie nie mówimy ani tak, ani nie - mówi Dagmara Turek ze straży miejskiej we Wrocławiu.
System (z 80 punktami kontrolnymi i 10 czytnikami oraz montażem) kosztuje ok. 6 tys zł - informuje dziennik.
INTERIA.PL/PAP