Stare kosze na śmieci, zabytkowe wiaty przystankowe lub wciąż działająca waga, pamiętająca lata 70. Stara, metalowa i ciężka wiata przystankowa na przystanku Bonin różni się od tych, które spotykamy w centrum miasta. Niczym nie osłonięci pasażerowie MPK mają do dyspozycji jedynie dwie drewniane "ławeczki". Po drugiej stronie torów stoi już nowoczesna, zielona wiata przystankowa. Ale nikt na zabytkowy obiekt nie narzeka. Rozkład jazdy jest, tabliczka z nazwą przystanku też, i nawet usiąść można. Gdyby na przystanku nie było żadnej wiaty - to byłby problem. Ten ciekawy zabytek techniki pozwala za to na moment oderwać się od rzeczywistości i przypomnieć sobie minione czasy. Takie same myśli towarzyszą tym, którzy na targowisku na Placu Wielkopolskim wyrzucają śmieci do metalowych, zielonych kubłów. Stary kosz na śmieci, z charakterystycznymi dziurkami u góry, służył kiedyś do niewybrednych zabaw. Młodzież podpalała jego zawartość, albo używała jako "amunicję" rzucaną w stronę zwartych kordonów milicji. - Rzucano nimi w funkcjonariuszy na Starym Rynku. Mam gdzieś w domu zdjęcia jak takie kosze lądują na na kaskach zomowców - przypomina sobie Adam, poznański anarchista. Dziś ten kosz to zwykły śmietnik, ale wystarczy spojrzeć na niego, by powróciły "rozbójnickie" wspomnienia. Spacerując alejami Marcinkowskiego można natknąć się na relikt PRL-u, który wciąż służy mieszkańcom Poznania. To stara, czerwona waga, która nadal sprawnie waży ciała obywateli. Wystarczy stanąć na podeście, wrzucić monetę, a podziałka pokaże "wyrok". Przechodzące obok panie mówią, że waga kłamie, ale faktem jest, że sprawnie działa, a odchylenie wynosi co najwyżej dwa kilogramy. Kto dba o to ciekawe urządzenie pomiarowe? Ile osób z niego korzysta? Ile osób wie o jej istnieniu? Nie wiadomo. Okoliczni handlowcy mówią jednoglośnie, że urządzenie stoi w tym miejscu od niepamiętnych czasów, ale nikt nigdy nie widział konserwatora. Już niedziałający zabytek techniki, będący kiedyś telefonem dla taksówek, stoi przy Rynku Jeżyckim. Stara i zardzewiała żółta budka, dziś brzydka, oklejona reklamami, kiedyś służyła mieszkańcom, którzy chcieli zamówić taksówkę. Dzwoniąc ze swego domu pod numer postoju dodzwaniali się do skrzynki, w której zamontowany był aparat telefoniczny. Pierwszy w kolejce taksówkarz otwierał skrzynkę kluczykiem i odbierał zgłoszenie. Tak mówi teoria, bo praktyka (jak to w PRL-u) całkiem na odwrót. - Przez 30 lat nie widziałem, aby to urządzenie działało. Zawsze za to była kolejka oczekujących na taksówki - mówi Michał Beim, mieszkaniec Jeżyc. Mimo, że teraz mamy centrale taksówkarskie, panie dyspozytorki o przyjemnym głosie, to podobne rozwiązania radio-taxi funkcjonują w innych wielkopolskich miastach np. w Jarocinie czy Swarzędzu. Elwira Trzcielińska Wiadomość pochodzi z portalu Tutej.pl