Miłosz przyszedł na świat 22. listopada ubiegłego roku. Był wcześniakiem. Mama, mieszkanka Gorazdowa, urodziła go w 27. tygodniu ciąży. Miał zaledwie 1 120 g. Nie wyszedł jeszcze ze szpitala, a już zachorował na zapalenie płuc. Później przeszedł ciężką żółtaczkę i ponowne zapalenie płuc. 3-kwietnia około południa chłopiec zaczął gorączkować. Matka nie przeczuwała niczego złego; wszak to objaw typowy dla anginy. Podała mu nurofen. Gorączka ustała, ale około godz. 17.00 - nasiliła się ponownie. Kobieta po raz kolejny zaaplikowała nurofen. I tym razem lek pomógł tylko chwilowo. Stan dziecka pogarszał się z minuty na minutę. Rodzice zawieźli je więc do lekarza. Na Szpitalny Oddział Ratunkowy zostało przyjęte o godz. 20.15. -Stan chłopca był bardzo ciężki. Miał objawy zapaści krążeniowo-naczyniowej - mówi Iwona Silczak, kierownik oddziału pediatrycznego. Niemowlak, prócz wysokiej temperatury, miał wybroczyny na ciele i zaczerwienione gardło. W jego ratowanie zaangażował się cały sztab ludzi - nie tylko lekarzy, ale także ratowników i pielęgniarek. Leki podawano mu doszpikowo. Cały czas był nieprzytomny. Umierał. Po półtoragodzinnej reanimacji rodzice usłyszeli tragiczną wiadomość. Miłosz był ich piątym dzieckiem. Najukochańszym, bo najmłodszym. Byli zrozpaczeni, ale nie mieli do nikogo pretensji. - Personel zrobił wszystko, by go uratować. Byli wspaniali, naprawdę - przekonuje kobieta. Według wstępnych ustaleń, przyczyną śmierci mogła być posocznica meningokokowa. Czyli sepsa. O zaistniałym zdarzeniu został powiadomiony Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny we Wrześni. Bo musiał. Tak mówią przepisy. - Telefoniczne zgłoszenie otrzymaliśmy o godz. 22.00. Nasz pracownik skontaktował się z lekarzem - wyjaśnia Grażyna Prokop, zastępca inspektora. O zachorowaniu został powiadomiony także Wojewódzki Inspektor Sanitarny w Poznaniu. Z jego upoważnienia pracownik powiatowej stacji nadzorował działania przeciwepidemiologiczne. Profilaktyką objęto członków rodziny zmarłego dziecka. Podano im antybiotyki. Wszelkie wątpliwości rozwiało badanie histopatologiczne. Jego wyniki wpłynęły do inspektora sanitarnego 27-kwietnia. Okazało się, że przyczyną śmierci dziecka był zespół Waterhouse'a-Friderichsena, charakterystyczny dla posocznicy meningokokowej. To pierwszy taki przypadek we Wrześni. - Mieliśmy do czynienia z chorobą o piorunującym przebiegu. Nikogo nie można winić za to, co się wydarzyło - zastrzega Jolanta Silczak. Jej zdaniem rodzice postąpili jak najbardziej prawidłowo. Widząc, że chłopiec ma wysoką temperaturę, podali mu lek przeciwgorączkowy. - Taki przebieg posocznicy w 80% przypadków kończy się śmiercią. Ciężko to mówić, ale w takich sytuacjach jesteśmy bezradni - twierdzi kierownik oddziału pediatrycznego. Krystyna Dudzińska, zastępca prezesa szpitala powiatowego, nie ma zastrzeżeń do postawy lekarzy i przebiegu akcji reanimacyjnej. -Nie winiłabym nikogo za to, co się stało, a już na pewno nie rodziców. Z tak przebiegającą sepsą mieliśmy i, niestety, będziemy mieć do czynienia. Mimo olbrzymiego postępu w medycynie nie na wszystkie choroby istnieją lekarstwa - podkreśla z całą stanowczością. U żadnego z członków rodziny zmarłego chłopca nie wykryto sepsy. Szczególnie narażone są na nią wcześniaki i dzieci z małą odpornością organizmu. W Polsce dominują dwa serotypy meningokokowe: B i C. Co ważne, na C istnieje szczepionka, którą można podawać już od drugiego miesiąca życia. Na B złotego środka jeszcze nie wynaleziono. Nie wiadomo jaki serotyp miał Miłosz. Nie było możliwości pobrania materiału do badań. Tomasz Szternel