Do tragedii doszło w bloku przy ulicy Kobylińskiej w Krotoszynie. 75-latek zabił swoją konkubinę, zadając jej liczne rany nożem w klatkę piersiową, nogi i ręce. Od początku do końca procesu nie przyznawał się do winy. Według Mariana Sz. kobieta utrzymywała kontakty również z innymi mężczyznami. - Ciągle miała telefony od kolegów, znajomych. Spotykała się z nimi za moimi plecami - stwierdził i przytoczył sytuację z kwietnia, kiedy kobieta miała spędzić Wielkanoc w towarzystwie Tadeusza z Pabianic. - Mówiła mi, że jedzie do rodziny, a pojechała do innego. Jego wersji wydarzeń nie potwierdził jednak zeznający dwa dni później Tadeusz G. ani żaden inny znajomy. - Miałem z nią tylko kontakt telefoniczny. Ostatni raz dzwoniła do mnie we wtorek (na dzień przed śmiercią - przyp. red.) i mówiła, że jest u Mariana, że jest z nim szczęśliwa. Marian Sz. był jednak przekonany o oszustwach swojej konkubiny. - Strasznie kłamała w różnych sprawach. Twierdził, że popełniła samobójstwo W dniu tragedii kobieta przebywała w mieszkaniu Mariana Sz. Kilku świadków widziało nawet parę spacerującą razem po mieście. 75-latek twierdzi, że chciał rozstać się z kobietą. - Wieczorem wziąłem tabletki na sen i położyłem się spać w innym pokoju. Ona przyszła do mnie. Była bardzo kochliwa, a ja powiedziałem jej, że jestem po zabiegu prostaty, żeby dała sobie spokój - zeznał podczas rozprawy. - Gdy powiedziałem, że nie chcę z nią być, była wściekła. Powiedziała, że nie wie, jak będzie z tym żyć. Dodał, iż kilkanaście minut później, kiedy usypiał, usłyszał hałas w kuchni. Poszedł sprawdzić, co się dzieje. Zobaczył Marię K. leżącą na łóżku z wbitym w klatkę piersiową nożem. - Krzyknąłem do niej: "Coś ty zrobiła, kobieto?". Następnie wyciągnął nóż z jej klatki piersiowej. Na pytanie sądu, dlaczego nie wezwał karetki odpowiedział: "Rozum mi się zablokował. Byłem w szoku. Poszedłem do kuchni, wrzuciłem nóż do szuflady. Nie pamiętam, czy go myłem" - tłumaczył. - Chciałem się zabić, bo wiedziałem, że nikt i tak mi nie uwierzy. Połknąłem więc tabletki i popiłem wódką. Odzyskał przytomność następnego dnia. Nie zadzwonił po policję ani pogotowie. Ponownie się upił. Wydzwaniał do córki i syna. Pisał również listy pożegnalne. - Mówiłem synowi tylko, że stała się wielka tragedia, i żeby przyszedł do mnie - tłumaczył. Syn Mariana Sz. zjawił się w domu ojca po godzinie 17.00. Zatelefonował na policję i pogotowie. - Po przybyciu na miejsce zdarzenia usiłowaliśmy dowiedzieć się od Mariana Sz., co się stało. Jego odpowiedzi były jednak nieskładne i ciężkie do zrozumienia. Mówił, że po wejściu do pokoju widział, jak kobieta robi sobie krzywdę. Twierdził też, że ona pytała go, czy ją kocha - zeznawali krotoszyńscy policjanci, którzy jako pierwsi znaleźli się na miejscu zdarzenia. Chorobliwie zazdrosny Nikt ze świadków nie zeznał, że Maria K. miewała kiedykolwiek myśli samobójcze. Zdaniem rodziny oraz znajomych była zawsze pogodna i energiczna. - Była bardzo gościnną, wesołą osobą - stwierdził Tadeusz G., co potwierdziły również córki Marii. - Była kobietą szczęśliwą, nie chciała popełnić samobójstwa - powiedziała Agnieszka D. Świadkowie zgodnie twierdzili, że Marian był chorobliwie zazdrosny o Marię. - Kiedy widziałam ją ostatni raz, opowiadała mi, że prawdopodobnie przeprowadzi się do Mariana. On postawił jednak warunek, że nie może utrzymywać żadnych kontaktów z innymi mężczyznami - zeznała Genowefa D. Jest poczytalny Według opinii biegłego lekarza sądowego, który wykonywał sekcję zwłok zabitej kobiety, zadano jej 9 ciosów ostrym narzędziem. Miała trzy rany na klatce piersiowej, pozostałe na rękach i nogach. - W ciągu kilku do kilkunastu minut od zadania ciosów kobieta zmarła - stwierdził w sądzie lekarz Michał Michalski. - Zostały zadane z dość dużą siłą. Świadczyć o tym może uszkodzenie ubrania, a także chrząstki żebrowej. . Biegli psychiatrzy i psychologowie nie stwierdzili u Mariana Sz. upośledzenia, choroby psychicznej czy uzależnienia alkoholowego. - Jest osobą poczytalną - oznajmiła psychiatra Maria Dulna. Natomiast psycholog Joanna Śmigiel dodała, że w przypadku Mariana Sz. można rozpatrywać możliwość amnezji dysocjacyjnej. - Jest to mechanizm obronny powstały na skutek silnie stresującego wydarzenia. Służy on obronie psychicznej. Oskarżonemu łatwiej jest przyjąć, że było to samobójstwo, a nie zabójstwo - tłumaczyła. Prokurator chciał 15 lat Prokurator Maria Kołodziejczyk w mowie końcowej domagała się uznania Mariana Sz. za winnego i wymierzenia mu kary 15 lat więzienia. - O tym, że zabił pokrzywdzoną, świadczy jego zachowanie po zdarzeniu. Nie zadzwonił po pomoc, ale był w stanie od południa dnia następnego wydzwaniać do swojej rodziny. Nie ma też telefonu Marii K. i narzędzia zbrodni. Na żadnym nożu nie zabezpieczono śladów krwi. Ale miał przecież wystarczająco dużo czasu, by wynieść te rzeczy z domu - stwierdziła. Obrońca Mariana Sz. wniósł o jego uniewinnienie. Stwierdził, że nie można wykluczyć samobójstwa ani tego, że kobietę zaatakował ktoś inny. - Okno prawdopodobnie było otwarte, ktoś mógł się bez problemu przez nie do mieszkania wślizgnąć, chcąc coś ukraść. Zastał na miejscu jednak Marię K. - hipotetyzował obrońca Witold Rapacz. Sąd uznał oskarżonego winnym zabójstwa i skazał go na 12 lat więzienia. - Niższą karę, niż wnosiła prokurator, wymierzono z powodu wieku oskarżonego, dobrej opinii oraz wcześniejszej niekaralności - powiedział sędzia. Z wyrokiem nie zgadza się obrońca i zapewnia, że podejmie czynności apelacyjne. - W toku śledztwa całkowicie pominięto hipotezę, że w zabójstwo Marii K. mogła być zamieszana jakaś osoba trzecia. Ta wersja nie została wyjaśniona. Będziemy wnosić apelację i domagać się, by organy ścigania podjęły badanie mojej hipotezy - komentuje adwokat. Agnieszka Marciniak