Mariusz Wociński właśnie wracał z wągrowieckiego szpitala do Żelic. Za Bobrownikami minęło go pędzące ze sporą prędkością Renault 19. Mężczyzna zwolnił przed kolejnym ostrym zakrętem na wąskiej drodze, a to, co ukazało się za chwilę jego oczom, zmroziło mu krew w żyłach. - Widziałem tylko płomienie i dwie wystające z trawy głowy - opowiada. Zatrzymał swojego Forda na poboczu i podbiegł do ofiar wypadku. Oboje byli przytomni, ale jeden z nich nie mógł się poruszać. Wraz z kierowcą odsunął rannego pasażera kawałek od płonącego samochodu i przerażony wybrał numer pogotowia. - Pamiętam, że połączyło mnie ze szpitalem w Chodzieży, a kierowca prosił mnie, żebym nigdzie nie dzwonił, bo jechał bez prawa jazdy - wspomina. Na pomoc pospieszył mu młodzieniec z Żelic, Paweł Piechowiak, który kilka minut później przejeżdżał obok wypadku. - Płomienie i dym były coraz gęstsze, podbiegłem do leżących w trawie ofiar. Jednemu nic nie było, drugi leżał bez ruchu. Mówię, aby ruszył nogą, a on nie zareagował. Wołam: ściśnij mi prawą dłoń! Żadnej reakcji. Wiedziałem, że ma uszkodzony kręgosłup - opowiada odważny student. Paweł krzyczał, aby odsunąć rannego od płonącego auta. Tłum milczał, nikt nie podszedł... W końcu z pomocą przybiegł jego kuzyn. Gdy obaj mężczyźni odciągali Zbigniewa B. od auta, samochód wybuchł. Tylko nie zamykaj oczu! Sparaliżowany chłopak miał mocno rozciętą głowę i krwawił. Paweł opatrywał młodzieńca. Dopiero w czwartym pojeździe, który udało się zatrzymać, była apteczka.... - Był przytomny, ale miałem wrażenie, że tracimy z nim kontakt. Mówiłem do niego, prosiłem by nie zamykał oczu... i modliłem się o karetkę - wspomina mieszkaniec Żelic. Później ktoś z tłumu opowiedział mu, że krzyczał na strażaka... - Ponoć wydzierałem się, dlaczego opatruje go w brudnych rękawicach strażackich - przypomina sobie. Mężczyźni mają za sobą nieprzespane noce, jeszcze nie zdają sobie sprawy, że uratowali życie dwóm osobom, ryzykując zarazem swoje. - Bałem się, ale nawet nie pomyślałem, że możemy zginąć. Jedyne, co się dla nas liczyło to uratowanie tych chłopaków - mówi M. Wociński. Kierowca i pasażer przeżyli, jednak rokowania dla Zdzisława B. są nieciekawe. - Przywieziony do nas chłopak był w stanie ciężkim, miał uszkodzony rdzeń kręgowy w odcinku szyjnym i porażenie wszystkich czterech kończyn - informuje Tomasz Bociański, ordynator oddziału ratunkowego szpitala w Wągrowcu. Urazy okazały się na tyle poważne, że helikopterem przetransportowano Zdzisława B. do poznańskiego szpitala na oddział neurochirurgii. Ofiara wypadku może zostać kaleką do końca życia. Gapili się, nie pomogli Zarówno Paweł, jak i Mariusz, podczas rozmowy wciąż dopytują o zdrowie ofiar wypadku. Nie mówią o tym co zrobili, z rozżaleniem wspominają tylko, że nikt im nie chciał pomóc. - Człowiek umierał na ulicy, a kierowcy omijali nas łukiem. Im droższe auto, tym szybciej uciekało - wspomina M. Wociński. Gapie byli tak złaknieni sensacji, a miejscowa gawiedź stłoczyła się za niebezpiecznym zakrętem, nie zwracając uwagi, że zaraz i oni mogą stać się przyczyną kolejnego wypadku. - Rozgoniłem gapiów, bo zaraz byśmy mieli drugie nieszczęście. Rozstawiłem trójkąty i jak mogłem zabezpieczyłem miejsce wypadku - relacjonuje leśniczy Lucjan Biernacki.