Pochodzi Pan z Kobylina... - Tak, urodziłem się w roku 1937 właśnie w Kobylinie. Moja mama, Maria z domu Robakowska, mieszkała tam i wyszła za mąż za Ignacego Kurkiewicza, z zawodu rymarza. Mieszkaliśmy na ulicy Kolejowej, obecnie Powstańców Wielkopolskich. Dom, w którym się urodziłem, stoi do tej pory. Czy do szkoły także chodził Pan w Kobylinie? Zaraz po zakończeniu wojny poszedłem do pierwszej klasy kobylińskiej szkoły podstawowej i ją ukończyłem, ale na tym moja edukacja w Kobylinie dobiegła końca, ponieważ w roku 1946 rodzice wraz ze mną wywędrowali do Złotoryi na Dolnym Śląsku, gdzie ukończyłem szkołę podstawową i średnią. A gdzie Pan studiował? Sentyment do Wielkopolski pozostał. W roku 1956 rozpocząłem studia w poznańskiej Wyższej Szkole Wychowania Fizycznego, trenując jednocześnie lekkoatletykę w AZS Poznań pod okiem trenerów Kostaszuka i Wachowskiego. Rozumiem, że po ukończeniu studiów został Pan trenerem lekkoatletyki... Po uzyskaniu tytułu magistra wychowania fizycznego w roku 1960, zdobyłem również uprawnienia instruktora lekkoatletyki, narciarstwa i rehabilitacji. Zainteresowanie lekkoatletyką spowodowało, że do tej pory pracuję jako jej trener, obecnie już klasy mistrzowskiej, prowadząc zajęcia szkoleniowe dla tyczkarzy i miotaczy. Pierwszą pracę nauczyciela wychowania fizycznego podjąłem w technikum ekonomicznym w Żarach, następnie w technikum samochodowym. Było to w latach 1960 - 1968.W tym czasie prowadziłem pozalekcyjne zajęcia lekkoatletyczne dla młodzieży. Czy w tym okresie znalazł Pan utalentowanych zawodników? Tak, było ich wielu. Najbardziej utalentowany był Tadeusz Ślusarski, nie tylko pod względem fizycznym, ale również psychicznym. Przecież żeby skakać o tyczce, trzeba być odważnym, a Tadziu taki był. Już w latach 1967 - 1968 rekord okręgu zielonogórskiego Ślusarski doprowadził do wyniku 460 cm, skacząc w kategorii juniorów. Po ukończeniu szkoły średniej w Żarach przeniósł się do Warszawy, gdzie kontynuował karierę sportową. Od tej pory byłem jego konsultantem. Odwiedzał mnie już w Zielonej Górze i przy każdej okazji prowadziliśmy długie rozmowy na temat szkolenia i techniki skoku o tyczce. Warto przypomnieć sukcesy Tadeusza Ślusarskiego, Pan je zna najlepiej, przecież to Pański wychowanek. Oczywiście, Tadeusz osiągał sukcesy na skalę światową. Zdobył dwa medale na olimpiadach. W 1976 roku w Montrealu wywalczył złoto, pokonując wysokość 550 cm. Pobił rekord igrzysk - wygrał z Finem Kalliomaki i Amerykaninem Robertsem, którzy skakali tak samo wysoko, ale przegrali z Tadeuszem liczbą oddanych skoków. Drugi medal, srebrny, dzięki wynikowi 565 cm, Tadeusz zdobył ex aequo z Rosjaninem Wołkowem w Moskwie, w 1980 roku. Pierwsze miejsce w tym konkursie zajął Tadeusz Kozakiewicz, pokonując poprzeczkę na wysokości 578 cm i pobijając rekord świata. Na podium stanęło wtedy dwóch Polaków: Ślusarski i Kozakiewicz. Był to największy sukces w historii polskiej tyczki. Medale olimpijskie poprzedzone zostały zdobyciem przez Tadeusza złota na Halowych Mistrzostwach Europy w Goeteborgu w roku 1974 (wynik: 535 cm) i w Mediolanie w roku 1978 (545 cm). Oprócz Tadeusza Ślusarskiego jeszcze ośmiu moich wychowanków uzyskało wyniki na poziomie 5 metrów i wyższym. Czym się Pan zajmuje obecnie? Nadal szkolę młodzież w klubie sportowym Lubtour Zielona Góra, i to ciągle z sukcesami sportowymi. Pomimo dużej odległości od Kobylina, nie zapominam o swoich korzeniach. Kibicuję piłkarzom Piasta, szczególnie w czasie rozgrywek pucharowych , gdzie o niespodziewanych sukcesach drużyny z Kobylina mówiła cała Polska. Dziękuję za rozmowę. Rozmowę przeprowadził w Zielonej Górze Czesław Roszczak Tadeusz Ślusarski zmarł 17 sierpnia 1998 roku w wyniku wypadku drogowego, wracając z Międzyzdrojów, gdzie wraz Władysławem Komarem był honorowym gościem mityngu lekkoatletycznego.