Był 10. czerwca. Paweł Weber rozkopywał wjazd na posesję. Chciał go obniżyć i zrównać z drogą. A to dlatego, by móc swobodnie wjeżdżać samochodem na podwórze. W trakcie robót natrafił szpadlem na coś twardego. Nie był to kamień. Zaczął to delikatnie obkopywać. Z ziemi wyciągnął stalowy odlew o wymiarach 15 x 8 cm. Nie wiedział, co to jest ani do czego służy. Twierdził tylko, że w środku coś grucha. -Jak to na wojnie, może ktoś schował tam złoto? - pomyślał i przeniósł przedmiot - kształtem przypominający odważnik - do dziury w ziemi, około 100 m od posesji. Wrócił po niego dopiero wieczorem, gdy skończył kopać. Dostrzegł wybitą cyfrę "6". Nie miał pojęcia, co oznacza. - Żeby nie ta "6", to bym go rozwalił - nie ma wątpliwości. - Zżerała mnie ciekawość. Przez myśl przeszło mu, że to może być niewypał. Tak też sugerowali członkowie rodziny. Pan Paweł chwycił więc za telefon i zaalarmował policję. Ta przyjechała niemal natychmiast i potwierdziła jego przypuszczenia. - Pocisk był przeznaczony do wyrzutni moździerzowej. Zabezpieczyliśmy go do czasu przyjazdu Patrolu Rozminowania z Inowrocławia - wyjaśnia Krzysztof Szcześniak, oficer prasowy KPP. Wykopalisko było strzeżone w dzień i w nocy. Dosłownie! Policjanci zmieniali się co kilka godzin. Tymczasem saperzy, ze względu na Boże Ciało, przyjechali dopiero 12 czerwca. Podczas załadunku do samochodu zachowywali się niezwykle ostrożnie. - Już miałam powiedzieć: "Weź, Paweł, pomóż im to przenieść, bo nieboraki się męczą" - dowcipkuje żona P. Webera. Patrol sprawdził wjazd na podwórze, ale nie wykrył żadnego metalu. To dobrze, bo gospodarz chciałby wjazd jeszcze obniżyć i wyłożyć kostką pozbrukową. Przy okazji dowiedział się, że "6" oznaczała zasięg pocisku. Ponoć można było z niego strzelać z 60 m. Podobnie jak inne tego rodzaju znaleziska, został zdetonowany na jednym z poligonów wojskowych. Tomasz Szternel