Pan Roman* był uczestnikiem wypadku samochodowego. Został poszkodowany. W sądzie udało mu się wywalczyć od ubezpieczyciela sprawcy wypadku comiesięczną rekompensatę - 200 zł. Pieniądze zgodnie z życzeniem pana Romana miały być wypłacane do 10. dnia każdego miesiąca. I tak w istocie było, aż do sierpnia. - W sierpniu tradycyjnie czekaliśmy na przekaz. Pieniędzy jednak nie było - mówi żona poszkodowanego. Pan Roman, ufając w rzetelność poczty, wysłał pismo do ubezpieczyciela z żądaniem wypłaty renty. Leszczyński oddział towarzystwa ubezpieczeniowego poinformował, że "renta za miesiąc sierpień w kwocie 200 zł została przekazana przekazem pocztowym 8.08.2008". Do odpowiedzi ubezpieczyciel dołączył kopię druku polecenia wypłaty, z której wynika, że pieniądze trafiły do wrzesińskiej poczty, gdzie utknęły. Pan Roman słał kolejne pisma. Tym razem do naczelnika poczty z zapytaniem, gdzie są jego pieniądze. Pocztowcy poszperali w papierach. Trochę to trwało - jakieś trzy tygodnie, bo dokumentacja trafiła już do Bydgoszczy. Ale udało się. Naczelnik wrzesińskiej poczty L. Gawarecki pod koniec września poinformował pana Romana, że przecież ten osobiście 11 sierpnia odebrał dwie stówki. Dziwne - pomyślał pan Roman. - Odebrałem "Osobiście". Ciekawe, w jaki sposób, skoro ani 11, ani dzień wcześniej, ani dwa i później także nie było mnie w domu - dodał w myślach. Poczta jednak miała niezbite dowody "winy" pana Romana. "W załączeniu przesyłam Panu skan przedmiotowego przekazu" - dopisał grzecznie Leszek Gawarecki. Skan, owszem, był. W miejscu na podpis odbiorcy pojawiły się jakieś szlaczki. Ha! Więc jednak ktoś podpisał! - Cholera! Może to jednak żona? - zastanawiał się nasz bohater. Małżonka zaprzeczyła. Zdecydowanie! Kolejne pismo informowało naczelnika poczty, że opisana przez niego sytuacja nie mogła mieć miejsca, gdyż pan Roman był w tym czasie we Wrześni nieobecny. Naczelnik Gawarecki to dobry naczelnik. Chciał wyjaśnić sprawę osobiście. Najlepiej w domu pana Roberta. Aby nie fatygować klienta. I rozpoczął wędrówkę po wrzesińskim osiedlu; trzy razy pocałował klamkę. Pana Romana nie było w domu, żony też. W końcu 28 października wieczorem udało się - zastał żonę pana Romana w mieszkaniu. - Naczelnik powiedział, że poczta ma jakieś procedury i my musimy podpisać oświadczenia, że to nie jest nasz podpis. Dla mnie sprawa jest jasna. W piśmie wyjaśniłam, że ani mąż, ani ja nie odbieraliśmy żadnych pieniędzy - denerwuje się żona pana Romana. Sprawa jest skomplikowana. Taką rzecz musi załatwić ktoś z kierownictwa. - Ten temat pilotuję ja, dlatego pojawiłem się u tych państwa w domu - ripostuje Gawarecki. - Na podstawie zwykłego oświadczenia nie mogę wypłacić żadnych pieniędzy. Muszę zebrać materiał grafologiczny, podpis tego pana i tej pani oraz listonosza, który pełnił służbę, i przesłać do działu kontroli Poczty Polskiej do Poznania. Tam zbada je grafolog i potem zapadnie decyzja, zakończył. TOM *prawdziwe imię bohatera zastrzeżone do wiadomości redakcji. Tomasz Małecki