Okazuje się, że pedagog może pomylić klasy i przeprowadzić lekcję w zupełnie innym oddziale niż to wynika ze szkolnego planu, ba... może nawet koleżankę po fachu pomylić z uczennicą. Przynieść "tuszcz" Bożena Stróżyk, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Głuchowie, gm. Czempiń, bardzo dokładnie pamięta tamtą lekcję. Na zajęciach z czwartoklasistami zapytała: kim chcecie zostać, jak dorośniecie? Padały różne odpowiedzi: że policjantem, strażakiem... Dzieci postanowiły zadać to samo pytanie swojej nauczycielce. - Odpowiedziałam, że modelką, choć jestem osobą nieco przy kości. Na to jeden z chłopców, krępej budowy, wypalił: "Chyba w klubie dla puszystych!". Przekonałam się, że dzieci potrafią być szczere do bólu - śmieje się Bożena Stróżyk. Inne wspomnienie: kiedy omawiano "Akademię Pana Kleksa", zleciła młodym ludziom, by przynieśli z domów tusz, gazety, piórka itp. Ku zdziwieniu pani Bożeny, jeden z uczniów następnego dnia pojawił się w szkole z kubeczkiem świeżo przetopionego smalcu z cebulką. Chłopak zarzekał się, że właściwie odrobił zadanie domowe. Gdy nauczycielka sięgnęła po jego zeszyt, zauważyłam tam adnotację "przynieść tuszcz", zamiast "przynieść tusz". Ostatecznie, ponieważ smalec pachniał tak zachęcająco, cała klasa miała dodatkowe śniadanie. "Łazisz z tym dziennikiem" Jolanta Perczak - Kobus jest absolwentką II Liceum Ogólnokształcącego w Lesznie. Wróciła do "Kopernika" zaledwie po dwóch latach przerwy, ale jako nauczycielka. Na trzecim roku studiów zaczęła pracę jako anglistka. Prowadziła zajęcia z czwartoklasistami, którzy pamiętali ją jeszcze jako uczennicę. Po lekcji zorientowała się, że odpowiedzialny za klasowy dziennik uczeń zapomniał zabrać go na następną lekcję. - A wiedziałam, że idą na zajęcia do surowej nauczycielki. Chcąc wybawić ich z opresji, pobiegłam za nimi, podeszłam do katedry, mówiąc, że przyniosłam dziennik. Na to pani profesor, która swego czasu uczyła również mnie, zaczęła krzyczeć: "Łazisz z tym dziennikiem, spóźniasz się". Odwróciłam się i szybko wyszłam z sali. Klasa najpierw zamarła, a potem wybuchnęła śmiechem. Wtedy nauczycielka wybiegła za mną, chcąc mnie przeprosić - wspomina Jolanta Perczak - Kobus. Innym razem pani Jolanta wybrała się na lekcje w klapkach - japonkach. Zasiadła przy biurku, a że było gorąco - zdjęła na chwilę klapki, co w przypadku tego typu obuwia można uczynić mimochodem. Nagle któryś z uczniów zadał pytanie, jak zapisać po angielsku jakieś słowo. Anglistka podeszła do tablicy, później dalej - już na stojąco - prowadziła lekcje. Uczniowie cały czas się z niej podśmiechiwali. Pani Jolanta dopiero po pewnym czasie zorientowała się, że prowadzi zajęcia... na boso. Po TUS na sanitarkę Hieronim Koroniak, nauczyciel przedmiotów zawodowych mechanicznych w Zespole Szkół Ochrony Środowiska w Lesznie, był kiedyś świadkiem, jak pewien młodzieniec przyszedł do sekretariatu z podaniem o przyjęcie do szkoły. - Siedząca tam pani, widząc w dokumentach, że chciałby uczyć się w technikum urządzeń sanitarnych, zapytała go: "A co chciałbyś robić po tym technikum?". Kandydat nie zdążył odpowiedzieć, bo uprzedziła go towarzysząca mu mama: "Jak to co? Będzie jeździł na sanitarce!". W sekretariacie zapanowała konsternacja - mówi Hieronim Koroniak. Ale - jak podkreśla nauczyciel - nie tylko uczniom czy ich rodzicom zdarzają się wpadki. W trwającym właśnie roku szkolnym dwukrotnie zdarzyło mu się, że idąc na lekcje pomylił klasy. - W obu prowadziłem zajęcia, więc twarze wydały mi się znajome. Problem w tym, że przez tę pomyłkę z drugoklasistami zrealizowałem temat z zakresu pierwszej klasy. W innej klasie przeprowadziłem lekcję, ale nie z tego przedmiotu, co trzeba. Zarówno za pierwszym, jak i za drugim razem zorientowałem się dopiero pod koniec lekcji. Uczniowie także nie zwrócili mi wcześniej uwagi, że coś jest nie tak. Mało tego, przez całe zajęcia skrzętnie notowali - śmieje się Hieronim Koroniak. Cep to lekko głupi człowiek Zofia Szabel - Zakrzewska, nauczycielka historii i wicedyrektorka III Liceum Ogólnokształcącego w Lesznie, wspomina zabawne sytuacje m. in. z czasów, gdy pracowała w gimnazjum. W pierwszej klasie prowadziła zajęcia poświęcone pierwszym Piastom. Mówiąc o Mieszku I i żonie Dobrawie wspomniała, że jej imię łatwo zapamiętać, kojarząc, iż w sklepach można kupić wodę mineralną o nazwie "Dobrawa". Podobnie, jak niegdyś imię królowej Bony kojarzono z margaryną, a nazwisko króla Jana III Sobieskiego - z popularną marką papierosów. - Na następnej lekcji wywołałam jednego z uczniów do odpowiedzi. Zapytałam o imię żony Mieszka I, ale nie wiedział. Podpowiedziałam, że ma sobie skojarzyć z nazwą wody mineralnej, o czym przecież wspominałam na lekcji. Wtedy on z rozbrajającą szczerością zapytał: "Nałęczowianka"? - dodaje Zofia Szabel - Zakrzewska. Innym razem natomiast, pytając o dawne narzędzia rolnicze, w uczniowskim sprawdzianie wyczytała, że cep to "lekko głupi człowiek". Kiedyś z kolei pewien uczeń, opisując działania wojenne na Wschodzie podczas II wojny światowej, szczególną uwagę zwrócił na walki pomiędzy Rosją a... Związkiem Radzieckim. - Młodzi ludzie potrafią zaskoczyć. Kiedy niedawno chciałam wpisać do zeszytu jedynkę z odpowiedzi, dziewczyna zapytała, czy mogę wpisać ją niebieskim kolorem, bo "mniej rzuca się w oczy" - dziwi się wicedyrektorka leszczyńskiej "trójki". Widział w kolorach asfaltu Sonia Stachowiak, germanistka w I Liceum Ogólnokształcącym w Kościanie, jako wychowawczyni często przegląda w dzienniku oceny swoich uczniów. Kiedyś na godzinie wychowawczej zapytała jednego z uczniów, dlaczego dostał jedynkę z chemii. Na to chłopak odpowiedział, że ma być spokojna, bo on będzie jeszcze wykładał chemię. - Spojrzałam na niego pytającym wzrokiem. Na to on dorzucił: "Ale bez obaw, będę wykładał chemię w Kauflandzie". Wybuchliśmy śmiechem. Innym razem było równie zabawnie, choć już bardziej dramatycznie: pytałam ucznia, ale szło mu kiepsko. Widząc, że nie potrafi przetłumaczyć kolejnych słów, sięgnęłam po "koło ratunkowe": zapytałam go, jakie barwy dostrzega na egzaminacyjnym obrazku. Na to chłopak odpowiedział: "Widzę to wszystko w kolorach asfaltu". Ostatecznie zaliczył odpowiedź, ale o mało co oddałby ją walkowerem - relacjonuje Sonia Stachowiak. Mecz na lekcji - Na koniec osobiste wspomnienie, z mojej krótkiej - jak na razie - nauczycielskiej ścieżki. To było dokładnie we wtorek, 28 listopada 2006 r. Weszłam na lekcje do licealnych trzecioklasistów. Wiedziałam, że to stosunkowo "rozgadana" klasa, więc zejdzie mi kilka minut na ich uspokojenie. Otwieram drzwi i... totalne zaskoczenie: najpierw gromkie "dzień dobry", a później absolutna cisza. Zaczęłam wykładać kolejny temat, tradycyjnie też kilkoro najbardziej zainteresowanych tematem uczniów włączało się do dyskusji. Ku mojemu zdziwieniu, ani razu nie musiałam upominać żadnego z etatowych "przeszkadzaczy". W pewnym momencie zauważyłam, że jakoś wszystkim uczniom wzrok ucieka w kąt sali. Towarzyszyły temu raz po raz szybko tłumione westchnienia i nerwowe ruchy. Gdy spojrzałam w tym kierunku, zobaczyłam ukryty za szklaną szafką, włączony, lecz wyciszony telewizor. Leciała relacja na żywo z meczu siatkarskiego Polska - Rosja rozgrywanego w ramach mistrzostw świata w Japonii. Nie pozostało mi nic innego, jak poprosić, by włączono głos i wspólnie obejrzeliśmy dwa ostatnie sety, w tym zwycięski dla naszych siatkarzy tie...break. Anna Maćkowiak