Ze Stanem Borysem, przy okazji jego koncertu w Gostyniu, rozmawia Lila Gabryelów Lato w Polsce, zima w USA. Czy tak wygląda pana życie? Mam dwie ojczyzny. Krążę pomiędzy nimi. O tym marzyłem od lat. Podróże między klimatami dobrze wpływają na regulację mojego wnętrza. Tam się mobilizuję, tu przyjeżdżam już w pełnej gotowości. Od dawna jest pan za oceanem? Wyjechałem w 1975 r. Po trzydziestu latach zdecydowałem się przyjechać do Polski na dłużej. Pragnę śpiewać dla tych, którzy chcą mnie słuchać. Co było powodem opuszczenia Polski? To bardzo długa historia. Mówiąc krótko - mój ustrój nie mógł tolerować ustroju, w którym żyłem. Ale artyści byli - zdaje się - hołubieni przez komunistyczny ustrój? To zależy, jacy artyści. Od początku na koncertach nosiłem krzyż na piersi, więc hołubiony przez ustrój komunistyczny raczej nie byłem. Nie byłem w puli artystów uległych i oportunistów. Dyrektorzy programów telewizyjnych zabiegali o to, by mi raczej zerwać krzyż, toteż często "zdejmowali mnie". Ja go noszę po dziś dzień. Mieści on w sobie wiele symboli. Wyraża uciemiężenie, a może wyzwolenie człowieka, symbol religii, niezależnie od tego, jaką wiarę się wyznaje. Wielu młodych ludzi nosi teraz krzyże. Ale to nie jest to samo, co w latach 70. Pana współczesny image, któremu pozostaje pan w jakiś sposób wierny, nawiązuje do dzieci-kwiatów? Nie interesuje mnie to zupełnie. Chociaż scena ma swoje prawa, ja ubieram się w to, w czym się w danym momencie dobrze czuję. Minęły pstrokacizny, minęły dzieci-kwiaty, a ja jestem, jaki jestem. Nie muszę mieć kostiumu z Londynu czy słynnych butików. Szanuję scenę, zakładam to, co jest estetyczne i czyste oraz bliskie memu wizerunkowi. Czy dobrze się żyje człowiekowi niekonwencjonalnemu, łamiącemu stereotypy? Indywidualiście? Raczej nie, ale już się do tego przyzwyczaiłem. Nic nie jest w stanie mnie zmienić. Zawsze szanowałem formę i treść, dobry smak, słowo i muzykę. Nie zawsze zgadzam się z obowiązującym obecnie obskurantyzmem, gdzie nie ważna jest sztuka, tylko paplanina. Nie liczy się artyzm czy dążenie do doskonałości. W tej chwili sztuka to chodnikowość, nie mówiąc o ścieku. Pojechał pan do Stanów. Czy znalazł pan tam wolność dla ,,Jaskółki uwięzionej"? Ha, ha! Wolność to utopia. Znalazłem wolność na swój sposób już przed wyjazdem do Stanów. Robiłem, co chciałem. Przecież nie zdejmowałem krzyża, nie obcinałem włosów tak jak inni, wtedy kiedy "oni" chcieli - tylko po to, żeby być w telewizji. Pojechałem, żeby udoskonalić moją wolność, poszukać siebie. Znaleźć głębszą wolność artystyczną i nie śpiewać czy pisać pod dyktando cenzury. A ponieważ ustrój mi ,,pomagał" w tym, chętnie to zrobiłem. Marzyłem o wyjeździe do Ameryki, zanim zacząłem w ogóle śpiewać. Kusił mnie świat. Ameryka to piękny i wspaniały kraj, dający ludziom swobodę w organizowaniu ich własnego życia, w spełnianiu marzeń. Pojechał pan szukać siebie. Czy znalazł pan? Do tej pory szukam. Odkrywam tajemnice. Będę to robił przez wiele lat, pewnie jeszcze w życiu pozagrobowym, o ile takie istnieje. Odkryłem pustynie, kaniony, horyzonty. Odpowiedzi na to pytanie może udzieli książka, która wkrótce się ukaże - ,,Co jest urokiem tego życia?". Są to moje wiersze, które były pisane w młodości w Polsce, później za oceanem, ale i w nich nie ma do końca odpowiedzi. Rzucam przecież zaczepną myśl "co jest urokiem tego życia" - czy muszę udzielać odpowiedzi? Może czytelnik będzie ją miał. akie najbliższe plany? Ciągle wygląda pan tak samo, ciągle młody? Nie lubię mówić o czymś, czego nie ma. O planach na papierze. Koncertuję po Polsce z moim zespołem Imię Jego 44. Odnajduję też radość w krzewieniu kultury fizycznej. Gram w tenisa regularnie. Ćwiczę jogę i medytuję, bo to mi daje siłę. Do tego słucham śpiewu ptaków i wiatru. Skończyłem pisanie wierszy i teraz chcę zobaczyć, jak ludzie mnie odbiorą? Pana sztandarowym utworem jest ,,Jaskółka uwięziona". Co jest takiego w tym utworze, że słucha tego młodzież? Jest w niej coś, czego obecni młodzi ludzie nie doznali. Ta piosenka przez dwa lata była zakazana. Opowiada o utraconej wolności duszy. Mówi o zniewoleniu, o zatraceniu, o zamknięciu swojej duchowości gdzieś w kościele, z którego nie można się wydostać. Przez dwa lata walczyłem, żeby tekst nie był zmieniony. Napisał go poeta malarz Kazimierz Szemioth. Zauroczył sie sytuacją, którą widział w gdańskim kościele mariackim. Ale najważniejsze, że muzykę napisał Janusz Kępski, który znał moje rozterki i dążenia. Wolności w tym naszym pseudodemokratycznym ustroju nie ma. Wtedy było ujarzmienie człowieka przez ustrój poprzez manipulację. Każdy z nas może się z tą piosenką identyfikować. Przetrwała, bo ma duchowość w sobie. Nigdy nie dążyłem do tego, by moje piosenki śpiewano, mydląc się w łazience. Tę piosenkę albo trzeba odrzucić, albo usiąść i jej słuchać. Rozmawiała: Lila Gabryelów