Pan Roman Kwiatkowski ma 59 lat. Do czerwca tego roku z 42-letnią żoną Joanną i trojgiem małych dzieci mieszkał w domu w Swarzędzu w Wielkopolsce. Latem cała rodzina musiała opuścić budynek. - Wydarzyła nam się tragedia losowa. Zalało nam dom fekaliami, wraz z opadami burzowymi. To wszystko wylało i wdarło się do domu, zainfekowało na tyle bakteriologicznie, że jest to bardzo niebezpieczne, dla dzieci szczególnie - mówi pani Joanna. - Żona zgłosiła to do opieki społecznej o pomoc natychmiastową, bo dzieci były na zewnątrz, pod zadaszeniem, w wózku, niesamowita ulewa. Przyjechał samochód i zabrali żonę do ośrodka interwencji kryzysowej - opowiada z kolei pan Roman. "Decyzja jest jednoznaczna" W tym czasie dom państwa Kwiatkowskich został zbadany przez biegłego sądowego z zakresu budownictwa. Na podstawie jego opinii rodzina chce walczyć o odszkodowanie. - Decyzja jest jednoznaczna, że po prostu ten budynek nadaje się do rozebrania. To była świadoma sprzedaż i świadome budowanie takiego czegoś na czyjąś szkodę - mówi pan Roman. - Prowadzone były rozmowy z rodziną i wydawane były przez nas decyzje pomagające rodzinie w wynajmie na wolnym rynku mieszkania - mówi z kolei Agnieszka Maciejowicz z Ośrodka Pomocy Społecznej w Swarzędzu. Gmina nie dysponuje lokalami komunalnymi Chociaż urzędnicy zaoferowali wsparcie finansowe w tej kwestii, mieszkania nie udało się wynająć. Opieka społeczna winą za to obarcza państwa Kwiatkowskich. Z kolei małżeństwo twierdzi, że to ośrodek nie dopełniał formalności, przez co nie udało się porozumieć z żadnym z wynajmujących. - Niestety ani słownie, ani pisemnie nie otrzymaliśmy informacji, kiedy tę decyzję otrzymamy i co jest wiadome w sprawie, abyśmy mogli potwierdzić pośrednikowi nieruchomości to, że jesteśmy gotowi na wynajem - mówi pani Joanna. - Być może państwo Kwiatkowscy trochę inaczej postrzegają to, jak my powinniśmy funkcjonować. Zwrócili się też do urzędu miasta i gminy z wnioskiem o mieszkanie komunalne. Taki wniosek wpłynął, ale gmina nie dysponuje takimi lokalami - odpowiada Maciejowicz. "Nie poinformowali" Obecnie kobieta przebywa z dziećmi w jednym z hosteli w Poznaniu, który pani Joanna opłaca z oszczędności i bonów turystycznych. Pan Roman z kolei pomieszkuje u znajomych. Jak twierdzą państwo Kwiatkowscy, rozdzielili się, bo pracownicy socjalni chcą im zabrać dzieci. - Usłyszałam coś takiego, że ona (Maciejowicz - red.) złoży wniosek do sądu o odebranie nam dzieci. Tak wtedy powiedziała. Usłyszałam to, zapamiętałam, ale w ogóle to do mnie nie dotarło. Ale czy to zrobiła, czy złożyła, nie wiem tego - mówi pani Joanna. Reporter "Interwencji": Złożyła. Rozumiem, że nie informowali o tym pani wcześniej? Pani Joanna: Nie... "Problemy zdrowotne, bezrobocie, wielodzietność" - Ośrodek uznał, że w jego ocenie rodzice nie zabezpieczają dzieciom poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji i są zagrożeni bezdomnością, stąd takie zawiadomienie wpłynęło właśnie do sądu. Sąd postanowił o umieszczeniu małoletnich dzieci państwa Kwiatkowskich w instytucjonalnej pieczy zastępczej - mówi Joanna Ciesielska-Borowiec, rzecznik prasowa Sądu Okręgowego w Poznaniu. - Państwo Kwiatkowscy z różną częstotliwością, ale korzystali tutaj z pomocy społecznej, była i jest prowadzona praca socjalna z rodziną, ponieważ są problemy zawodowe, występuje tam bezrobocie jednego z członków rodziny, wielodzietność - tłumaczy Agnieszka Maciejowicz. - My z żoną mamy ustalone, że ja się opiekuję dziećmi, zawożę do szkoły, do przedszkola, żona się zajmuje pracą. Dlaczego? Dlatego, że ja mam bardzo duże problemy z kręgosłupem i jeszcze 1,5 roku temu miałem wypadek samochodem. No i staram się o grupę inwalidzką - przekonuje pan Roman. Nie wiadomo, jaki będzie ich dalszy los Dopóki urzędnicy nie znajdą rodziny zastępczej dla dwuletniego Roberta, czteroletniej Izabeli i ośmioletniego Jasia, dzieci mogą być z biologicznymi rodzicami. Dzięki ekipie "Interwencji" małżeństwo Kwiatkowskich na nowo podjęło rozmowy z Ośrodkiem Pomocy Społecznej. Nie wiadomo jednak, jaki będzie dalszy los tej rodziny i ich domu. - Sparaliżował mnie strach i lęk, którego nigdy wcześniej nie doświadczyłam, wielka rola i obrona dla dzieci mi się uruchomiła. Ale jednocześnie sparaliżował mnie ból i strach - mówi pani Joanna.